Nowo narodzony jak marzenie Manchesteru United. Kosmiczna skuteczność, recepta na problemy. "Istna sensacja"
Choć zajęło mu aż 14 meczów, by wreszcie trafić w Premier League, w ostatnich tygodniach Rasmus Hojlund stał się liderem i nadzieją Manchesteru United. “Czerwone Diabły” potrzebowały godnego zaufania napastnika niczym tlenu. Przełamanie Duńczyka stanowiło gamechanger i widać to po wynikach drużyny pod jego nieobecność.
Aż do końcówki grudnia wypominano mu wysoką cenę i nieumiejętność trafienia do siatki w lidze. Szydzono, krytykowano i wskazywano, że w Manchesterze United rzucono go na zbyt głęboką wodę. Początek przygody Rasmusa Hojlunda w Premier League był chyba najgorszy, jaki tylko mógł sobie wyobrazić. Duńczyk pozostawił jednak te demony daleko za sobą. Przed kontuzją, przez którą stracił kilka tygodni, był bezkonkurencyjny i wreszcie zaczął dawać “Czerwonym Diabłom” to, czego tak bardzo potrzebowały. A te chyba się od niego uzależniły. Gdy tylko go zabrakło, ekipa Erika ten Haga skończyła dobrą serię i zaliczyła dwie rozczarowujące porażki. Hojlund-pośmiewisko błyskawicznie zmienił się w absolutnie kluczowe ogniwo zespołu.
Zablokowany i wyszydzany
Start Hojlunda w Premier League zdecydowanie nie układał się po jego myśli. Choć utalentowany Duńczyk regularnie trafiał w Lidze Mistrzów i przez pewien czas przewodził nawet jej klasyfikacji strzelców, na angielskich boiskach długo nie mógł się odblokować. Frustracja i presja stale narastały. Kibice przeciwnych drużyn szydzili z 21-latka, który w pewnym momencie miał już bilans 14 ligowych występów bez udziału przy chociaż jednym golu.
Zawsze mu czegoś brakowało. Czy to samemu uderzył nieskutecznie, czy to nie zdążył do niskiego dogrania w poprzek pola karnego - co zresztą w początkowej fazie sezonu stało się jego “znakiem rozpoznawczym”. Żartowano już z jego pustych przelotów wślizgiem w kierunku piłek, do których startował zbyt późno. Fani “Czerwonych Diabłów” mogli oglądać to właściwie co mecz. Czasem brakowało też po prostu szczęścia. Gdy United przegrywali 0:1 z Crystal Palace, Hojlund przelobował Sama Johnstone’a tylko po to, by w ostatniej chwili piłkę sprzed linii bramkowej wybił Marc Guehi. W drugim występie w Premier League, przeciwko Brighton, młody snajper trafił z kolei do siatki, ale akcję anulowano po analizie VAR. Sędziowie kontrowersyjnie wtedy uznali, że Marcus Rashford nie utrzymał futbolówki w obrębie boiska.
Reprezentant Danii, kupiony za niebagatelną kwotę ponad 70 milionów euro, oczywiście znajdował się w centrum uwagi. Zwłaszcza że mu się nie wiodło. Z każdym kolejnym meczem ligowej posuchy zdawał się coraz bardziej zagubiony i podenerwowany. Nie był w stanie udźwignąć ciężaru, który spoczął na jego barkach, bo zespół mający problemy z osiąganiem satysfakcjonujących wyników potrzebował regularnego strzelca niczym tlenu. Problemy zdrowotne Anthony’ego Martiala i słaba dyspozycja Marcusa Rashforda sprawiały jednak, że Ten Hag nie miał na szpicy wartościowej alternatywy. I tak, aż do świąt, mijał mecz po meczu bez przełamania. Coraz trudniej było znaleźć nadzieję na to, że Hojlund w lidze się obudzi.
Świąteczny cud
Wyczekiwany dzień nadszedł dopiero w Święta Bożego Narodzenia. 26 grudnia, w domowym meczu z Aston Villą, Duńczyk wreszcie trafił do siatki na murawach Premier League. I to w naprawdę dramatycznych okolicznościach. Najlepiej odnalazł się po stałym fragmencie gry w polu karnym i strzelił gola na 3:2, pieczętując comeback z wyniku 0:2 i zapewniając Manchesterowi wygraną. Gdy kamery pokazały jego radość, mogliśmy dostrzec u niego łzy w oczach. Całe ciśnienie zeszło. Na Old Trafford zdarzył się świąteczny cud, bo Hojlund tamtego dnia wręcz narodził się na nowo. Od tamtej pory strzelał w każdym występie ligowym - trwająca wciąż passa to sześć z rzędu. Został nawet najmłodszym zawodnikiem z taką serią w historii Premier League. Dodatkowo wybrano go piłkarzem lutego. Biorąc pod uwagę wszystkie fronty, aktualna seria Duńczyka to siedem na osiem spotkań z bramkami. Jego bilans w nich to osiem goli i dwie asysty, jedyny “pusty przelot” zaliczył w Pucharze Anglii z trzecioligowym Wigan.
- Koniec z żartami o Hojlundzie - mówił w swoim podcaście “VIBE with FIVE” dawny obrońca United, Rio Ferdinand. - (...) Nawet jeśli zapłacą za ciebie 75 milionów, poświęca ci się wiele uwagi i grasz w reprezentacji, to bez pewności siebie, gdy ci jej brakuje, może ci iść jak po grudzie. Jeśli dodamy do tego, że nie miał sytuacji, to wiele nie układało się po jego myśli. Gdy jednak wpadło kilka bramek, nagle nabrał animuszu.
Ligowe statystyki Hojlunda od 26 grudnia znacznie się poprawiły. Oddaje on ponad dwukrotnie więcej celnych strzałów na 90 minut. Zgodnie z modelem expected goals dochodzi też średnio do dwukrotnie lepszych okazji strzeleckich. No i oczywiście je wykorzystuje - zresztą z niebywałą skutecznością. Tak dobrą, że często można nawet usłyszeć, że nie sposób ją utrzymać na takim poziomie na dłuższą metę. We wspomnianym okresie do siatki wpadała niemalże 1/3 (siedem na 11) z jego strzałów. Taka średnia to rezultat wręcz kosmiczny, bo już wynik ponad 30% normalnie uznaje się za świetny.
Wcześniej Hojlundowi nie udawało się nic. Teraz udaje się właściwie wszystko. To przypadek niczym z przypowieści, którą Ruud van Nistelrooy podzielił się niegdyś z Gonzalo Higuainem. - Bramki są jak keczup. Gdy naciskasz za mocno, to nie idzie. Gdy jednak zacznie, to lecą masowo - mawiał Holender.
Duńczyk pokazał, że ma nosa do podejmowania właściwych decyzji i odnajdowania się w polu karnym. Wystarczy spojrzeć na to, jakie bramki strzelił w starciu z Luton Town. Najpierw popędził sam na sam z bramkarzem po niechlujnym zagraniu obrońcy rywali. Potem skierował klatką piersiową do siatki niecelny strzał Alejandro Garnacho. Zupełnie jakby był w czepku urodzony.
- Nigdy nie wątpiłem w siebie, ale oczywiście, gdy nie strzelasz, to jest ci trudno. Wiedziałem, że to kwestia czasu - mówił sam zainteresowany po spotkaniu z beniaminkiem. - Ma mnóstwo pewności siebie. Jestem przekonany, że nastrzela jeszcze wiele, wiele goli - stwierdził z kolei Erik ten Hag.
Naturalnie trudno spodziewać się, że 21-latek dociągnie w taki sposób do końca sezonu. Jeśli jednak ostatecznie ustabilizuje się mniej więcej w połowie drogi między pierwszymi miesiącami na Old Trafford, a ostatnimi świetnymi tygodniami, to w United nie będą mieli powodów do narzekań. Ich wyniki pod nieobecność młodego napastnika dobrze pokazują bowiem, jak potrzeba im godnego zaufania źródła bramek.
Legenda zachwycona
Jakże często w meczach “Czerwonych Diabłów” w tym sezonie powtarzał się ten sam scenariusz. Dobry start, ale bez odzwierciedlenia w postaci objęcia prowadzenia lub zagwarantowania sobie bezpiecznej przewagi. Potem - przejęcie pałeczki przez rywali i w efekcie strata punktów. Przekonujące, spokojne zwycięstwa podopiecznych Erika ten Haga można policzyć na palcach jednej ręki i o takie jest ciężko od początku rozgrywek. Niemniej, po przełamaniu Hojlunda w końcu udawało się wygrywać regularnie. Nareszcie bowiem znalazł się gracz, który regularnie wykorzystuje sytuacje, jakie stwarza sobie drużyna. Tych dalej nie ma wiele. Ale fakt, że Duńczyk przed urazem, zgodnie ze statystykami, prezentował skuteczność mocno powyżej takiej, jakiej należy spodziewać się nawet po naprawdę czołowych snajperach, pozwalał to zmitygować.
Młody napastnik trafiał do siatki w bardzo ważnej, początkowej fazie meczów. Wszystkie sześć tegorocznych goli w Premier League strzelił w pierwszych 25 minutach spotkań. Wszystkie z nich były bramkami na 1:0 lub 2:0 - pozwalającymi złapać kontrolę nad wynikiem. Zespół co prawda jako całość dalej potrafi oddawać pole przeciwnikom i trwonić wypracowaną przewagę, ale to już kwestia bardziej złożonych problemów, dotyczących postawy całej jedenastki. On, jako “dziewiątka”, nie mógł zrobić dużo więcej.
Fakty są takie, że od świątecznego przełamania Hojlunda United tylko raz stracili punkty w meczu, w którym zagrał, remisując z Tottenhamem. Bez niego z kolei przegrali wszystkie trzy spotkania. A już nawet poza wynikami i suchymi liczbami piłkarza kupionego z Atalanty, widać też progres w jego sposobie gry oraz piętno, jakie odciska na postawie całej ofensywy. Coraz lepiej czuje się w grze z partnerami. Jest nie tylko “finisherem”, ale bierze udział w kombinacjach z kolegami, schodząc niżej i wymieniając podania. Powoli, krok po kroku nabiera coraz większej pewności i pokazuje coraz szerszy repertuar umiejętności, odciskając piętno na całej drużynie.
- Nie zmienia się u niego jedna rzecz: wciąż dochodzi do groźnych pozycji, nie boi się, że może spudłować. Jego umiejętność gonienia za długimi piłkami, to, że próbuje skorzystać z możliwych błędów - niewielu jest piłkarzy, którzy przewidują takie rzeczy. (...) Jego pracowitość, to, jak wprowadzał innych do akcji, liczba podań w ostatnią tercję boiska, przydatność w rozegraniu i mijanie rywali (...). Naprawdę mi się podoba. To już sześć kolejnych występów z golem. Uwielbiam jego mentalność. Momentami było mu naprawdę trudno, ale dawał z siebie wszystko. Pokazał cierpliwość i teraz zbiera tego owoce - komplementował go na antenie BBC najlepszy strzelec w historii Premier League, Alan Shearer.
Udane tygodnie były dla Duńczyka niczym sen. Trzeba jednak sobie szczerze powiedzieć, że tak szalonej skuteczności, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Manchester United wciąż nie gra przekonująco, prawdopodobnie nie zdoła on utrzymać. Niemniej, najważniejsze, że po przełamaniu bariery psychicznej nadszedł dla niego lepszy okres. Teraz Hojlund wygląda jak zupełnie nowa wersja siebie. Pozwala wierzyć, że na Old Trafford będą mieli z niego pociechę i jest główną przyczyną tego, że “Czerwone Diabły” potrafiły zanotować niezłą serię na przełomie roku. Bez niego są bowiem kompletnie bezzębne. Jego powrót do zdrowia, nawet po stosunkowo krótkiej pauzie, jest więc bardzo wyczekiwany.
Czy aż tak wysoka cena, jaką za niego zapłacono, jest uzasadniona? Tu każdy może mieć wątpliwości, ale w tej sprawie decydujący nie będzie ten sezon, a dłuższa perspektywa. Kluczowe pytanie brzmi: na jakim poziomie się ustabilizuje i czy potem będzie w stanie robić dalsze postępy? To wciąż inwestycja w przyszłość, ale ostatni dorobek bramkowy sprawia, że jej postrzeganie znacznie się zmieniło. Bo wreszcie to nie ślepa wiara, a stoją za nią twarde liczby. I to one mają znaczenie w futbolu.