Nowa nadzieja Realu Madryt. Gość wyskoczył znikąd. Ostatnia lekcja Ancelottiego?
Nowy człowiek w Realu Madryt znalazł się na świeczniku zupełnie nagle. Znikąd. Wielu już teraz postrzega go jako następcę weterana Nacho, ale w powietrzu wiszą nawet porównania z jeszcze większą legendą klubu.
“Asencio? Asensio? Ale on przecież poszedł do PSG”. Dla fanów, którzy łakną każdej informacji z obozu Realu Madryt nowa postać jest zupełnie anonimowa i pewnie w pierwszej chwili, z racji podobnego nazwiska, mogła się pomylić ze skrzydłowym, który spędził na Bernabeu kilka dobrych sezonów. Raul, podobnie jak Marco, ma wejście z buta, ale na tym różnice się kończą.
Promyk nadziei w mrocznym sezonie
Nagle drużyna “Królewskich” wróciła do wyścigu. Drużyna miesiąc temu upokorzona na własnym stadionie bolesnym 0:4 od nabierającej tempa Barcelony, odzyskanej przez Hansiego Flicka. Strata do największego rywala wzrosła wtedy do dziesięciu punktów, temat obrony mistrzostwa Hiszpanii stał się bardzo mglisty i odległy. Tymczasem cztery kolejki później “Los Blancos” znowu zaczęli być zależni od siebie, przewaga “Barcy” stopniała do jednego oczka, a przy zaległym meczu z Valencią fani mogą czuć się nawet wirtualnym liderem. To nie znaczy jednak, że w Madrycie całkowicie skończyły się problemy.
Te wciąż pączkują. Najwięcej widać ich na salach operacyjnych i rehabilitacyjnych. Fizjoterapeuci mają ręce pełne roboty, by postawić na nogi powracających do zdrowia Davida Alabę i Aureliena Tchouameniego, a trenerzy zachodzą w głowę, jak doprowadzić do sportowego porządku ostatniego zdrowego stopera, Jesusa Vallejo. Na szczęście, chwilowo lub nie, pojawił się pewien optymizm. W osobie Raula Asencio. Kilka tygodni temu był on znany przede wszystkim tym, którzy wiedzą, co piszczy w trawie na boiskach akademii “Królewskich”. Stał się elementem realizacji planu C ekipy z Concha Espina, o którym pisaliśmy TUTAJ. 21-latek odegrał ważną rolę w obliczu kontuzji i w imponujący sposób wykorzystał swoją szansę. Ale czy to tylko chwilowy efekt świeżości czy realne uzupełnienie składu? A może faktycznie mamy do czynienia z narodzinami nowej gwiazdy defensywy Realu?
Debiut jak z bajki
Od czasu, gdy w starciu z Osasuną wszedł na boisko jako rezerwowy, zastępując wijącego się z bólu Militao, nie schodzi z kart Carlo Ancelottiego. Do tego pod każdym względem robi wrażenie. W debiucie zanotował asystę, a potem przyszły trzy bardzo spokojne, dojrzałe występy przeciwko Leganes, Liverpoolowi i Getafe. Liczby nie kłamią. Asencio ma blisko dwa odbiory na mecz, dokładność podań na poziomie 94 procent, straty piłki mniej niż jedną na jedno spotkanie. I w ciągu tych czterech gier tylko raz został przedryblowany.
Są natomiast rzeczy istotniejsze niż cyferki. To tak zwany test oka. Były gracz hiszpańskiej młodzieżówki emanuje nieprawdopodobnym jak na swoje doświadczenie opanowaniem. Przez 90 minut wydaje się być cały czas podpięty do prądu, dużo się komunikuje z kolegami, pozostaje czujny i skupiony. Co więcej, nie ogranicza się jedynie do zadań czysto defensywnych. Nie boi się wziąć gry na siebie. Odważnie rozgrywa i pokazuje się do podań. Termin “gra na alibi” jakby w ogóle dla niego nie istnieje. To wszystko brzmi jak charakterystyka żywcem wzięta z profilu weterana. Tymczasem wciąż mamy do czynienia z zawodnikiem, który kilka tygodni temu zadebiutował na zawodowych boiskach.
Odwołanie do legend
Porównania nasuwały się więc same. Ze względu na wiek, jakość, styl oraz bogatą przeszłość w “La Fabrice”, Asencio w przestrzeni medialnej zestawia się z Nacho Fernandezem. Wśród kibiców tkwi przekonanie, że znaleźli we własnych szeregach nadwyraz utalentowanego juniora, który mógłby zniwelować braki pozostawione przez byłego kapitana, gdy ten odszedł do Arabii Saudyjskiej. Jest nadzieja, że Raul Asencio może w każdej chwili zostać rzucony w bój ligowej walki, bez większej straty sportowej.
Są też porównania bardziej lub mniej szalone. Nadgorliwi fani wieszczą, że mamy do czynienia z nowym Sergio Ramosem, absolutną legendą klubu z Madrytu. Nie jest to bynajmniej specyfika jedynie sympatyków “Królewskich”, bo i Cules potrafili po kilku meczach obwieścić Pau Cubarsiego następcą Carlesa Puyola. Obie społeczności potrzebują na cito dwóch rzeczy. Lodu na rozgrzane głowy i cierpliwości. Dużo cierpliwości.
Sam Asencio wydaje się, jakby nie słyszał zachwytów. Cały ten szum najwyraźniej się od niego odbija. Nieważne, czy podczas debiutu przeciwko Osasunie czy na gorącym terenie na Anfield, Hiszpan sprawia wrażenie ultra wyciszonego. Manetki gazu odkręca jedynie na 90 minut przy okazji rozgrywki. Tymi cechami musiał ostatecznie przekonać Carlo Ancelottiego, trenera raczej niespecjalnie lubiącego wprowadzać na plac niedoświadczonych zawodników.
- Nie widzę u niego żadnego strachu. Trzyma się wartości Realu Madryt i na boisku zawsze wygląda dobrze. Akademia wykonała z nim fenomenalną robotę - cieszył się po meczu z Leganes 65-letni włoski szkoleniowiec.
Szansa dla kolejnych?
Dyspozycję Asencio chciałby też nagrodzić klub. W biurach “Los Blancos” nastąpiło poruszenie i natychmiastowa reakcja. Według dziennika El Confidencial ruszyła operacja, której efektem ma być nowy kontrakt dla 21-latka. Obecna umowa kończy się w 2026 roku i trzeba ją po prostu przedłużyć. I przy okazji młodą nadzieję ozłocić. Raul miałby zarabiać tyle samo, co najgorzej opłacany w zespole Jesus Vallejo, ale dla niego to i tak byłaby podwyżka na poziomie 500 procent.
Wystrzał formy stopera z “La Fabriki” oznacza jeszcze jedno. Że warto stawiać na własne zasoby. Na niedawnym zgromadzeniu socios, prezydent klubu Florentino Perez chwalił akademię, twierdząc, że jest najlepsza na świecie i argumentując to liczbą absolwentów rozsianych po całym świecie. Problem polega na tym, że na szkoleniu Realu korzystają wszyscy, tylko nie Real. Wychowanków grających w pierwszym zespole, odwrotnie niż w Barcelonie, można policzyć na palcach jednej ręki.
Pokaz umiejętności Asencio, a wcześniej Joana Martineza, 17-latka, który błysnął podczas pretemporady w Stanach Zjednoczonych, daje asumpt, by Carlo Ancelotti częściej spoglądał w kierunku Castilli, Juvenilu A i innych juniorskich drużyn należących do mistrzów Hiszpanii. Ale do tego potrzeba chęci samego trenera, a nie przymusu, gdy znajduje się pod ścianą. Być może to jedna z ostatnich lekcji dla Włocha, które wyciągnie z pracy w Madrycie.