Nowa gwiazda w Bundeslidze. "Będzie miał otwarte niemal wszystkie drzwi"

Nowa gwiazda w Bundeslidze. "Będzie miał otwarte niemal wszystkie drzwi"
IMAGO / pressfocus
Tomasz - Urban
Tomasz UrbanWczoraj · 09:42
Józef Oleksy wsiadł kiedyś w Warszawie do taksówki i na pytanie, dokąd chce jechać, odpowiedział, że wszystko jedno, bo wszędzie jest potrzebny. No to z Sebastianem Hoenessem, obecnym szkoleniowcem VfB Stuttgart, może być w lecie tak samo.
Przenosiny do Lipska? Owszem, jeśli tylko zechcą odejść tam od swojego ugruntowanego przez wiele lat modelu i postanowią rozwinąć się w grze z piłką przy nodze, co być może wreszcie pozwoliłoby im zrobić krok naprzód. Do Leverkusen? Jeśli Xabi Alonso postanowi odejść po sezonie, to trudno będzie Simonowi Rolfesowi znaleźć lepszego kandydata na zastępstwo, bo Hoeness byłby świetnym kontynuatorem myśli szkoleniowej Hiszpana. Do Dortmundu? Jeśli Borussii wciąż zależy na indywidualnym rozwoju piłkarzy, to jak najbardziej. Jest tylko jeden warunek - klauzula odejścia Sebastiana Honessa ze Stuttgartu, opiewająca na 7-8 mln euro (wcześniejsze doniesienia mówiły o 5-6 mln), dotyczy jedynie klubów, które zakwalifikują się do europejskich pucharów, a z tym Borussia może mieć lekki problem, Do Monachium? No, tutaj jeszcze musiałby chyba chwilę poczekać…
Dalsza część tekstu pod wideo

Z dna na szczyt

Kiedy Sebastian Hoennes w kwietniu 2023 roku zmieniał w Stuttgarcie Bruno Labbadię, VfB było w arcytrudnym położeniu. Zespól zajmował ostatnie miejsce w tabeli i na osiem kolejek przed końcem sezonu tracił pięć punktów do bezpiecznego miejsca. Sceptyków nie brakowało. Wielu wskazywało na to, że choć Hoeness zrobił znakomite wyniki z drużyną U-23 Bayernu (wygrał z nią rozgrywki 3. ligi, ale przepisy w Niemczech zabraniają rezerwom klubów występować na dwóch najwyższych poziomach), natomiast w Hoffenheim już tak kolorowo nie było. Sezon 2020/2021 jego drużyna ukończyła na 11. miejscu, a kolejny na dziewiątym, co nie zaspokajało aspiracji Dietmara Hoppa i Alexandra Rosena.
W tym pierwszym roku TSG usadowiło się od początku sezonu w bezpiecznym środku tabeli i tak sobie w nim tkwiło do końca rozgrywek. Ale drugi rok układał się Hoenessowi znakomicie. Po 25 kolejkach Hoffenheim zajmowało czwarte miejsce w tabeli i było na ekspresówce wiodącej ku Lidze Mistrzów. Końcówka sezonu była jednak kompletnie nieudana. Trzy remisy i sześć porażek w ostatnich dziewięciu meczach sprawiły, że TSG wypadło nie tylko z miejsc dających Ligę Mistrzów, ale nawet ze strefy premiowanej kwalifikacją do europejskich pucharów i na kanwie tego ostatniego wrażenia, postanowiono rozstać się z bratankiem słynnego Ulego. Dziennikarze, będący wówczas blisko Hoffenheim twierdzili, że Hoeness był trochę za miękki dla piłkarzy. Po czasie można dojść do wniosku, że albo wyciągnął wnioski z tamtej lekcji, albo w szatni Hoffenheim zastał kilka zgniłych jaj.
W Stuttgarcie Hoenessowi zaskoczyło właściwie od razu. W ośmiu meczach, jakie pozostały do końca sezonu 22/23, zdobył aż 13 punktów, przegrywając tylko jeden mecz. Jego zespół przesunął się na 16. miejsce w tabeli i o utrzymanie musiał jeszcze powalczyć w barażach, ale ogranie HSV nie sprawiło mu najmniejszego problemu. Kolejny sezon zapowiadał się na równie trudny, w końcu w lecie VfB straciło trzech kluczowych piłkarzy (Wataru Endo, Borne Sosę i Konstantinosa Mavropanosa), a nabytki, takie jak Maximilian Mittelstaedt, Angelo Stiller czy nawet Deniz Undav na kolana nie rzucały. Wyszło z tego… wicemistrzostwo Niemiec, okraszone wyprzedzeniem Bayernu Monachium.
Minionego lata ze Stuttgartu znów odeszło trzech kluczowych piłkarzy. Waldemar Anton i Serhou Guirassy wybrali Borussię Dortmund, a Hiroki Ito Bayern - co wcale nie obniżyło znacząco jakości drużyny. Oczywiście VfB nie gra już tak skutecznie, jak przed rokiem, kiedy miało na głowę tylko ligę i krajowy puchar. Zdarzają im się wpadki, jak choćby ta sprzed paru dni z Mainz (inna sprawa, że Mainz ma w tym sezonie na rozkładzie i Bayern, i BVB, i Eintracht), ale cały czas są w czołówce i liczą się w walce o TOP 4. Poza tym, nie takie tuzy mają problemy z godzeniem gry w Lidze Mistrzów i Bundeslidze, o czym srodze w tym sezonie przekonuje się choćby Borussia Dortmund.

Parszywa dwunastka

Alex Nuebel to dobry bramkarz, ale prasę ma chyba lepszą niż umiejętności. Josha Vagnoman? Niezły potencjał, natomiast regularnie łapane kontuzje. No i do tej pory ma więcej występów na zapleczu 1. Bundesligi, niż w niej samej. Waldemar Anton to uznana marka na niemiecku podwórku i wyróżniający się obrońca w skali ligi, ale do statusu gwiazdy trochę mu chyba brakuje. Hiroki Ito rozegrał świetny sezon i zasłużenie trafił na celownik Bayernu. Max Mittelstaedt? Nie łapał się nawet w pierwszym składzie Herthy Berlin spadającej do 2. Bundesligi. Angelo Stiller był rezerwowym w Hoffenheim, a Atakan Karazor kompletnym przeciętniakiem, piłkarzem niczym nie wyróżniającym się z ligowego dżemiku. Enzo Millot był już na wylocie z klubu, bo Bruno Labbadia zupełnie nie mógł go okiełznać i spisał go na straty. Chris Fuehrich zbierał bardzo dobre recenzje, ale w 2. Bundeslidze. Jamiego Lewelinga Union Berlin wypożyczył do Stuttgartu bez żadnych obiekcji, bo nie widział w nim piłkarza, który byłby w stanie dać coś ekstra drużynie. Deniz Undav był niewiadomą. W Belgii radził sobie świetnie, ale ligi angielskiej nie podbił. Wreszcie Serhou Guirassy, którego w Niemczech kojarzono przede wszystkim ze spektakularnego pudła w meczu z Werderem Brema, kiedy to grając dla FC Koeln zdołał nie trafić z metra, no może dwóch, do pustej bramki.
I z takiej parszywej dwunastki Sebastian Hoeness uformował drużynę, która w poprzednim sezonie w kapitalny sposób godziła styl z wynikami. Efekt uboczny? Max Mittelstaedt to dziś pewniak na lewej stronie obrony reprezentacji Niemiec, a Julian Nagelsmann powiedział nawet na jednej z konferencji, że według dostępnych mu statystyk, to obecnie jeden z czterech najlepszych piłkarzy w Europie na tej pozycji. Waldemar Anton, Deniz Undav, Angelo Stiller, Chris Fuehrich i Jamie Leweling też trafili na orbitę reprezentacji, a ten ostatni zachwycił wręcz w swoim debiucie, zdobywając przy okazji zwycięskiego gola w meczu z Holandią w Lidze Narodów (strzelił też i drugiego, ale nie uznano go ze względu na minimalnego spalonego). Czyż nie jest to najwyższy dowód uznania dla pracy wykonanej w Stuttgarcie Sebastiana Hoenessa? A przecież w kolejce są już następni.
Niewiarygodnego wręcz postępu pod jego okiem dokonał w tym sezonie Nick Woltemade. Obdarzony kapitalnymi warunkami fizycznymi napastnik jest swego rodzaju ewenementem, bo mierzy dwa metry wzrostu, a mimo to piłką posługuje się z dużą gracją. Problemem w jego przypadku zawsze była gra tyłem do bramki i niepotrzebne efekciarstwo. W Stuttgarcie gra prościej, a kiedy już decyduje się na jakieś niebanalne zagranie, to przynosi ono z reguły właściwy skutek dla drużyny. Najbardziej w oczy rzuca się jednak ogromny progres, jakiego dokonał w grze z obrońcą na plecach. Znakomicie osłania piłkę i potrafi ją jeszcze świetnie odegrać. Powołanie do reprezentacji Nagelsmanna to jedynie kwestia czasu i to raczej niedługiego. Zresztą - niech przemówią liczby. Dla Werderu zagrał 51 meczów i strzelił w nich dwa gole. Dla Stuttgartu 17, a ma już dziewięć trafień na koncie. Można w ciemno zakładać, że i z najnowszego nabytku VfB, czyli Jacoba Braun Larsena, który był zbędny w Hoffenheim, Sebastian Hoeness wyciągnie maksimum potencjału i uformuje z niego przynajmniej bardzo solidnego bundesligowicza.

Efekt Domina

Niewielu jest trenerów w Bundeslidze, którzy potrafią tak kapitalnie pracować indywidualnie z piłkarzami i poprzez ich rozwój poprawiać sukcesywnie jakość całego zespołu. Stuttgart nie kupił sobie swojego sukcesu transferami. On go wypracował rzetelną pracą osób decyzyjnych i sztabu szkoleniowego. W ostatnich latach trafiały się co prawda w Bundeslidze drużyny, które przebijały swój szklany sufit dzięki zwartej defensywie, kontratakom i stałym fragmentom gry, jak Schalke w 2018 roku (wicemistrzostwo) czy Union w 2023 (kwalifikacja do Ligi Mistrzów). Ale Stuttgart poszedł inną drogą. Dostał się na wesele wielkich dzięki spektakularnej i ofensywnej grze. Drużyna Hoenessa nie czeka na błędy przeciwnika, tylko je prokuruje proaktywną grą. Są w tym sezonie w ścisłej czołówce ligowej pod względem goli oczekiwanych (2.), posiadania piłki (3.), liczby oddawanych strzałów (4.), celnych podań (4.), liczby stworzonych czystych sytuacji strzeleckich (4.), czy goli strzelanych z gry (5.), a do tych wszystkich komponentów stricte piłkarskich, dokładają jeszcze te popularnie zwane wolicjonalnymi, bo wygrywają najwięcej pojedynków w całej lidze.
Sebastian Hoeness będzie łakomym kąskiem na letnim rynku transferowym. Latem miał już zapytania z Anglii - z Manchesteru United i z Chelsea - ale uznał, że nie dokończył jeszcze roboty w Stuttgarcie i na większe kluby przyjdzie czas. Czy latem znowu oprze się zakusom bogatszych? W Bundeslidze będzie miał otwarte niemal wszystkie drzwi, choć w kilku przypadkach musiałyby paść pierwsze kostki domina.

Przeczytaj również