Niszczyli psychicznie Messiego, dziś są na dnie. Gwiazda atakuje. "Idiota"

Niszczyli psychicznie Messiego, dziś są na dnie. Gwiazda atakuje. "Idiota"
Evgeny Sinitsyn / pressfocus
Dominik - Budziński
Dominik Budziński10 Oct · 09:57
Wygrywali wielkie turnieje, doprowadzali Leo Messiego do łez, mieli w swoich szeregach gwiazdy największego formatu. Jeszcze kilka lat temu reprezentacja Chile była na szczycie. Dziś próbuje odbić się od dna. Brakuje wyników, pojawiają się konflikty, a na horyzoncie nie widać pokolenia, które mogłoby nawiązać do czasów świetności ekipy “La Roja”.
Lepsze czasy dla chilijskiej piłki nadeszły pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. To wtedy reprezentacja z południowo-zachodniej części Ameryki Południowej po 12 latach posuchy w końcu wywalczyła awans na mistrzostwa świata. Zrobiła to zresztą w świetnym stylu. 33 punkty uzbierane w eliminacjach dały jej drugie miejsce, jedynie za naszpikowaną gwiazdami Brazylią.
Dalsza część tekstu pod wideo

Bielsa tchnął życie, następcy dali sukcesy

Kapitalną robotę wykonał wówczas Marcelo Bielsa. To on w 2007 roku przejął zespół świeżo po nieszczególnie udanym dla Chile turnieju Copa America. Czasu na urządzenie wszystkiego po swojemu dostał sporo, bo kolejna wielka impreza miała nadejść dopiero trzy lata później. I faktycznie nadeszła. “La Roja” ruszyła na mundial do RPA. Tam wykonała plan minimum, czyli wyszła z grupy. Potem wpadła na dobrze znaną sobie Brazylię i była już bezradna.
Kilka miesięcy później w piłkarskim Chile doszło do małego trzęsienia ziemi. Ten, który przywrócił kadrze blask, podał się do dymisji. Niedługo przed Copa America.
- Już podjąłem decyzję o dymisji i jest ona nieodwołalna. To, co się dzieje w chilijskiej federacji, przypomina operę mydlaną. Nie chcę brać w niej udziału - twierdził Marcelo Bielsa.
Jego następca, Claudio Borghi, rozczarował. Chilijczycy polecieli na Copa America i co prawda bez większych problemów wyszli z grupy, ale potem dość sensacyjnie dali się pokonać skazywanej na pożarcie Wenezueli. Demony zatem wróciły. Czwarty raz z rzędu “La Roja” nie awansowała do strefy medalowej turnieju o mistrzostwo Ameryki Południowej.
Wtedy jednak w Chile pojawił się gość, który nie tylko doskoczył do poziomu Bielsy, ale nawet przebił go, oczywiście na tym stanowisku, o kilka długości. Jorge Sampaoli zaczął pracę w grudniu 2012 roku i zapoczątkował pasmo wielkich sukcesów drużyny odzianej zazwyczaj w czerwono-niebieskie trykoty.
Drugi raz z rzędu Chilijczycy awansowali wówczas na mundial. W grupie sprawili jedną z największych sensacji. Pokonali broniącą tytułu Hiszpanię i wyrzucili ją za burtę turnieju. Wcześniej pewnie wygrali z Australią, wobec czego nawet wieńcząca ten etap rozgrywek porażka z Holandią nie zepsuła im humorów. Awans do 1/8 finału był już bowiem wówczas zaklepany.
Pech chciał jednak, że podopieczni Sampaoliego kolejny raz wpadli w 1/8 finału na Brazylię. Cztery lata wcześniej przegrali z nią na tym samym etapie w RPA. Wtedy byli bezradni. Tym razem sprawili “Canarinhos” znacznie więcej problemów, ale po konkursie rzutów karnych ponownie dali się pokonać.

Dwa wielkie triumfy

Godny występ na mistrzostwach świata był natomiast tylko preludium do tego, czego Chile dokonało rok i dwa lata później. Najpierw “La Roja” kapitalnie wywiązała się z roli gospodarza Copa America i na własnej ziemi sięgnęła po upragnione złoto. Podopieczni Sampaoliego jak burza przeszli przez fazę grupową, potem wyeliminowali Urugwaj i Peru, a w wielkim finale zagrali na nosie Argentynie. Z wygłodniałym jak wilk Leo Messim, który liczył na to, że w końcu do sukcesów klubowych dołoży też reprezentacyjny skalp.
Tamto starcie o złoto nie przyniosło goli i do rozstrzygnięcia potrzebny był konkurs jedenastek. Wspomniany Messi wówczas się nie pomylił, ale zrobili to jego koledzy - Gonzalo Higuain i Ever Banega. Chile sensacyjnie zostało więc mistrzem Ameryki Południowej. Pierwszy raz w historii. Jak okazało się zaledwie rok później - nie ostatni.
Już bowiem po 12 miesiącach, z okazji setnej rocznicy założenia konfederacji CONMEBOL i rozegrania pierwszego Copa America, zorganizowano kolejny turniej mający wyłonić najlepszy zespół na kontynencie. Messi i spółka błyskawicznie dostali więc okazję do rehabilitacji, a Chilijczycy musieli bronić tytułu. Zrobili to. Na amerykańskiej ziemi, już pod wodzą nowego selekcjonera - Juana Antonio Pizziego - urządzili Argentynie małe deja vu. Jeszcze raz pokonali ją w finale. Jeszcze raz w rzutach karnych.
Tym razem Messi swojej próby nie wykorzystał, a po porażce był absolutnie zdruzgotany. Zalewał się łzami, chciał kończyć reprezentacyjną karierę. Chile stało się jego koszmarem i potwierdziło jednocześnie, że triumf odniesiony rok wcześniej nie był przypadkiem. Po drodze do drugiego z rzędu złota “La Roja” grała zresztą koncertowo. W ćwierćfinale wygrała z Meksykiem… 7:0.
Pasmo sukcesów dało też Chilijczykom mnóstwo punktów do rankingu FIFA. W nim, w szczytowym momencie, zajmowali oni nawet trzecie miejsce. A w 2017 roku dołożyli do gabloty jeszcze srebro Pucharu Konfederacji, w trakcie którego eliminowali chociażby Portugalię.

Nadeszły czarne chmury

W końcu jednak sielanka się skończyła. “La Roja” nadal dysponowała oczywiście silną kadrą, której liderami byli tacy piłkarze jak Alexis Sanchez czy Arturo Vidal, ale pojawiły się pierwsze problemy i gorsze wyniki. Apetyty, które musiały urosnąć po paśmie sukcesów, trudno było już zaspokoić.
Chile przestało pojawiać się na mundialach. Nie awansowało ani na turniej w 2018 roku, ani ten rozgrywany cztery lata później. Coraz gorzej wyglądało to też na kolejnych turniejach Copa America:
  • 2019 - czwarte miejsce,
  • 2021 - odpadnięcie w ćwierćfinale,
  • 2024 - odpadnięcie w grupie.
Ostatnie miesiące to już natomiast prawdziwa katastrofa. Kiepski występ na mistrzostwach Ameryki Południowej, gdzie Chilijczycy zdobyli dwa punkty w grupie i wylecieli za burtę, to jeszcze nic. Szczególnie źle “La Roja” prezentuje się bowiem w trwających eliminacjach do mistrzostw świata. Nic nie jest co prawda stracone, ale pachnie trzecim z rzędu mundialem obejrzanym w telewizji.
Z ośmiu rozegranych już spotkań Chile wygrało jedno. Zdobyło tylko pięć punktów i w tabeli zajmuje przedostatnie miejsce. Jedynie przed Peru. Strata do strefy premiowanej awansem nie jest co prawda jeszcze duża (pięć oczek), ale niewiele wskazuje na to, że nadejdą dla “La Roja” lepsze czasy. Wręcz przeciwnie.
Eliminacje mistrzostw świata
własne

Gwiazdy zmierzają do mety

Największe gwiazdy tej drużyny, które przez lata stanowiły o jej sile, dziś są już praktycznie po drugiej stronie rzeki. Alexis Sanchez ma 35 lat i trapią go problemy zdrowotne, przez które nie pojawił się choćby na trwającym obecnie zgrupowaniu. Arturo Vidal to dziś 37-latek, pomijany przez selekcjonera i wyzywający go z tego powodu od… idioty.
- Gram w najlepszym klubie w Chile, jednym z szesnastu najlepszych w Ameryce Południowej i jestem zły, że nie ma mnie w reprezentacji. Wygląda na to, że selekcjoner ogląda tylko jedną ligę i jest to liga argentyńska. Ten idiota nie ogląda meczów Copa Libertadores - stwierdził były pomocnik Barcelony, Bayernu czy Juventusu.
W kadrze nadal jest natomiast inny weteran, drugi najlepszy strzelec w historii reprezentacji Chile, Eduardo Vargas. 34-latek z przeszłością w wielu europejskich klubach to dziś zawodnik brazylijskiego Atletico Mineiro. Nadal cieszy się zaufaniem selekcjonera, a miesiąc temu strzelił nawet gola przeciwko Boliwii.
Problem w tym, że na horyzoncie nie widać godnych następców zmierzających powoli do mety Sancheza, Vidala, Vargasa, Gary’ego Medela czy Claudio Bravo. Obecna kadra wygląda po prostu biednie. Próżno szukać tam wschodzących czy nawet już ogranych gwiazd. Piłkarz wyceniany na największe pieniądze to Guillermo Maripan z Torino (10 mln euro). To zresztą jeden z niewielu przedstawicieli europejskich klubów w obecnym zespole “La Roja”. Jest ktoś z FC Midtjylland, zawodnik Krylji Sowietow, gracze Swansea czy Cambridge United. I to tyle. Reszta to zawodnicy grający na co dzień w Chile, Argentynie, Brazylii.
Nad nimi wszystkimi czuwa zaś ten, który - jak widać po słowach Vidala - też nie ma najlepszej prasy. Ricardo Gareca objął funkcję selekcjonera na początku 2024 roku i póki co wykręca "oszałamiającą" średnią jednego zdobytego punktu na mecz. Nie bez powodu spotyka się z głosami sporej krytyki, a w najbliższym czasie może być mu trudno o przełamanie, bo Chile już za moment zmierzy się w eliminacjach do mundialu z Brazylią (11.10) i Kolumbią (15.10).
Dziś “La Roja” to 49. zespół rankingu FIFA. Wyżej są nawet Katar, Wenezuela czy Panama. A perspektywy na przyszłość też nie rysują się najlepiej. Jak widać, osiem lat to w futbolu prawdziwa wieczność. Zmienić może się absolutnie wszystko.

Przeczytaj również