Nikt już się nie boi Juventusu FC. Miał grać pięknie, ale Pirlo przegrał z tradycją. Może za to wygrać puchary

Nikt już się nie boi Juventusu. Miał grać pięknie, ale Pirlo przegrał z tradycją. Może za to wygrać puchary
Giuseppe Maffia / Sportphoto24 / Sipa / PressFocus
Andrea Pirlo miał zrewolucjonizować Juventus. Sprawić, że gra drużyny z Turynu przestanie kojarzyć się z cynizmem, zabijaniem meczów i usypianiem widzów. Miał zaoferować futbol nowoczesny, ofensywny i radosny. Tymczasem wiele wskazuje na to, że tak jak Maurizio Sarri, młody włoski trener przegrał z tradycją. Przynajmniej chwilowo.
Słuchaliście ostatnio konferencji prasowej Andrei Pirlo? Nieustannie przebijają się w nich trzy słowa: kontrola, konsekwencja, koncentracja.
Dalsza część tekstu pod wideo

Juventus w “3K”

Tego najczęściej brakowało “Juve” w obecnym sezonie, tego najbardziej oczekuje od drużyny sam trener. I powtarza o tym wręcz do znudzenia. Właśnie wspomniana konsekwencja była często problemem Juventusu. Z Lazio, Atalantą i Benevento “Stara Dama” wychodziła na prowadzenie, po czym spuszczała nogę z gazu. Zamiast iść za ciosem i dobić rywala, wgnieść go w murawę, piłkarze “Juve” cofali się i pozwalali rywalom odrobić straty.
Najlepszym przykładem było spotkanie Pucharu Włoch przeciwko Genoi. “Bianconeri” prowadzili już 2:0, w pełni kontrolowali spotkanie i zdominowali rywali, po czym dali im przejąć inicjatywę nad meczem. A ci, skoro nie byli już naciskani oraz dostali piłkę i zaproszenie głęboko na połowę turyńczyków, postanowili z tego skorzystać. I doprowadzili do remisu oraz dogrywki.
- Skomplikowaliśmy sobie życie, w pierwszej połowie zrobiliśmy to co mieliśmy zrobić, a potem się rozproszyliśmy, powinniśmy byli lepiej kontrolować sytuację - narzekał później Pirlo.
Zwracał na to uwagę w poprzednim sezonie Maurizio Sarri, który nie mógł zrozumieć, czemu piłkarze “Starej Damy”, wbrew jego zaleceniom, podświadomie cofali się i zaczynali się bronić, zamiast przeć po zdobycie kolejnych bramek i dokończenie dzieła zniszczenia.
Być może to po prostu kwestia przyzwyczajeń po latach gry pod batutą Maxa Allegriego. Problem w tym, że Juventus Allegriego był do tego stworzony i przygotowany. Tamten zespół przechodził “defensywnego kontrolowania gry” świadomie i przede wszystkim - skutecznie. Często odnosiło się wrażenie, że nawet gdyby mecz trwał nawet trzy lub cztery godziny, to “Juve” i tak by bramki nie straciło. Drużyny Maurizio Sarriego to nie dotyczyło. Ekipy prowadzonej przez Pirlo także nie dotyczy.

Warunki bojowe

Co prawda sam włoski menedżer twierdzi, że jest jak ryba, która najlepiej czuje się rzucona na głęboką wodę, jednak jego początki w trenerskim rzemiośle nie należały do najprzyjemniejszych. Remis z Romą zdecydowanie lepiej wyglądał na papierze niż na boisku, a Juventus tracił też punkty przeciwko Crotone i Benevento.
Ba, nawet mecze z wyjątkowo przyjemnym wynikiem - jak chociażby 4:1 ze Spezią - do w pełni spokojnych nie należały. Trener rywali Vincenzo Italiano w trakcie spotkania był przekonany, że jego gracze mają w zasięgu wygraną.
- Gdy zobaczyłem chłopaków rozgrywających na połowie Juventusu, pomyślałem, że możemy wygrać. Dopóki nie strzelili gola na 2-1, gra była wyrównana - narzekał szkoleniowiec beniaminka.
W podobnym tonie zresztą wypowiadał się Ivan Jurić, który nie mógł odżałować, że jego Hellas Werona tylko zremisował z Juventusem
- Przez pierwszą godzinę graliśmy lepiej. Nie zrobiliśmy wystarczająco dużo, aby utrzymać wynik. To rozczarowujące, ponieważ miałem wrażenie, że mogliśmy wytrzymać dłużej i zdobyć trzy punkty - podsumowywał chorwacki trener.
To samo mówił Roberto De Zerbi, trener Sassuolo, zaznaczając, że to nie kwestia arogancji - zwyczajnie patrząc na przebieg meczu, widział duże szanse na to, by zwyciężyć. Co tylko pokazuje, że “Stara Dama” przynajmniej chwilowo straciła status klubu, przed którym rywale klękają i myślą tylko o niskiej porażce lub marzą o remisie.
Zresztą dość powiedzieć, że w sześciu pierwszych spotkaniach w lidze “Stara Dama” gubiła punkty aż czterokrotnie. Dla zobrazowania, Juventus Maurizio Sarriego miał na koncie tyle samo wpadek nie po kolejkach sześciu, a... dwudziestu. Kompletna degrengolada turyńskiej maszyny do wygrywania.
Przy czym wypada młodego trenera usprawiedliwić - nie tylko oczywistym brakiem doświadczenia. Obecny sezon jest z wielu względów nietypowy, co odbija się nie tylko na Juventusie. Ze względu na wyjątkowo krótki okres przygotowawczy pomiędzy sezonami, kluby nie mogły przygotować się w tradycyjny sposób. Widać to chociażby po Atalancie, która na przełomie stycznia i lutego z reguły łapała już wysoką formę i dzięki świetnemu przygotowaniu fizycznemu z tygodnia na tydzień rosła na tle rywali. W tym roku trudno to póki co zauważyć.
Nie może więc dziwić, że Juventus Pirlo nie odpalił od początku sezonu. Tak naprawdę Włoch testował i uczył się na żywym organizmie, w warunkach bojowych, podczas meczów o punkty, a nie w sparingach, na spokojnie dopasowując taktykę. Nie miał kiedy zweryfikować swoich teorii oraz założeń i dopasować ich do rzeczywistości.

Teoria, rzecz piękna

W założeniach “Stara Dama” pod wodzą byłego doskonałego pomocnika miała grać futbol piękny, dynamiczny i porywający - bo takiego oczekują właściciele klubu. Z tego powodu zatrudnili Andreę Pirlo, a wcześnie ściągnęli do Turynu Maurizio Sarriego i sondowali możliwość wyciągnięcia Pepa Guardioli z Manchesteru City.
I faktycznie momentami Juventus taki był. Nastawiony na grę ofensywną, kreujący wiele okazji. Problem w tym, że jest to podejście ryzykowne - swego czasu próbował go także w poszczególnych meczach Massimiliano Allegri, zaczynając spotkania od rzucenia się na rywala. W założeniach Juventus miał rywali rozszarpać, zdobyć szybkie dwie bramki i potem spokojnie kontrolować przebieg.
Niestety często kończyło się to tak, że tracił gola po pierwszej sensownej kontrze rywala, a później musiał gonić wynik z przeciwnikiem ustawionym za potrójną gardą, przez co męczył się jeszcze bardziej niż przy normalnym podejściu. Allegri uznał zatem, że na dłuższą metę więcej z tego strat niż pożytku i z reguły trzymał się jednak sprawdzonego, stonowanego podejścia.
I można odnieść wrażenie, że także obecny trener Juventusu zaczyna doceniać podejście bardziej pragmatyczne, a ewentualną ofensywną rewolucję w Turynie odkłada na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Z genami nie wygrasz

Gdyby kibic Juventusu obudził się po dwuletniej śpiączce i obejrzał mecz przeciwko Romie, to mógłby dojść do wniosku, że za wiele się w Turynie nie zmieniło. Drużynę wciąż prowadzi Massimiliano Allegri, a “Bianconeri” nadal się drużyną lubującą się w cynicznym pokonywaniu rywali. Którzy może i ładniej grają w piłkę, lepiej podają i generalnie fajnie się na nich patrzy, jednak schodzą z boiska na tarczy. Bo dokładnie tak po kilku miesiącach od początku rewolucji a la Pirlo wyglądało “Juve”. We wspomnianym spotkaniu z Romą to “Giallorossi” grali, pozornie dominowali na boisku, ale bramki zdobywała “Stara Dama”.
- To było zwycięstwo w stylu Allegriego? Nie ma znaczenia czy w stylu Allegriego czy Sarriego, liczy się, że to wygrana - stwierdził Pirlo po wygranej z rzymianami.
Zresztą trener przyznał, że świadomie zmienił nastawienie drużyny, ponieważ wiedział, że ze względu na styl Romy, Juventusowi będzie bardzo trudno wywrzeć efektywny pressing.
- Tak naprawdę zagraliśmy z Romą zupełnie inaczej niż na początku sezonu, nie zawsze możemy grać agresywnie i stosować wysoki pressing - podsumowywał Pirlo.
Wiele podobieństw zresztą można znaleźć także w pierwszym meczu półfinału Pucharu Włoch z Interem z zeszłego tygodnia, po którym część włoskich mediów psioczyła, że Juventus nie zasłużył na zwycięstwo. Tam też piłkarze z Turynu wykazali się przede wszystkim cynizmem i wykorzystywaniem błędów rywali. Najpierw Ashleya Younga, a potem duetu Alessandro Bastoni-Samir Handanović. Dwa błędy, dwie bramki, praca wykonana.
- Pirlo zarządza teraz nowym “Juve” wolną ręką. Zrozumiał duszę i istotę klubu, jest w tym całkowicie panem - relacjonował włoski dziennikarz, Mario Sconcerti. - Anomalną konsekwencją wieczoru jest to, że Stara Dama nie zasłużyła na zwycięstwo. Strzelili dwa gole bez prawdziwego uderzenia na bramkę - dodał Włoch.
Wtórował mu zresztą Antonio Conte, który twierdził, że Inter miał rywala “na linach”, ale nie zdołał tego wykorzystać, a zamiast tego podarował mu dwa prezenty.

Plusy dodatnie

Żeby jednak być uczciwym - wiele rzeczy Andrei Pirlo już na tym momencie wychodzi dobrze. Niektóre wręcz zaskakująco dobrze. Mówimy w końcu o zespole, który zaraz może być w finale Pucharu Włoch, pewnie awansował z grupy Ligi Mistrzów, a gdyby pokonał w zaległym meczu Napoli, to miałby zaledwie cztery punkty straty do lidera Serie A.
Drużyna ewidentnie okrzepła po trudnym starcie. Co prawda, gra w sposób bardziej zachowawczy, jednak przynosi to odpowiednie rezultaty. Juventus ma serię sześciu wygranych z bilansem bramek 14:1; ponadto wygrał aż dziesięć z ostatnich jedenastu meczów. Styl? Tu jest wciąż sporo do poprawy, ale w Turynie jak nigdzie indziej wiedzą, że za wrażenia artystyczne trofeów nie rozdają.
Z pewnością imponować może spora elastyczność Pirlo. Niedoświadczony trener nie boi się przestawiać piłkarzy na nowe dla nich pozycje. Potrafi ich ulepić pod szerszy plan taktyczny. Doskonale zbudował chociażby Danilo, który w poprzednim sezonie wydawał się zupełnym niewypałem, a teraz świetnie odnalazł się jako jeden z trzech środkowych obrońców.
Na pewno pozytywnymi zaskoczeniami są także wystrzały formy Alvaro Moraty i Juana Cuadrado. Nowy nabytek, Weston McKennie, o którym więcej przeczytacie TUTAJ, gra momentami wręcz rewelacyjnie, jak na niewielkie oczekiwania jakie można było mieć wobec niego. Także po Arthurze widać ewolucję. Były gracz Barcelony powoli zaczyna grać zdecydowanie bardziej bezpośrednio i wertykalnie, sprawnie napędzając akcje ofensywne, zamiast je zwalniać kolejnymi “kółeczkami”.
Poza tym, Pirlo zdążył już dołożyć do klubowej gabloty pierwsze trofeum, za wygrany Superpuchar Włoch. Przyznając, że nie było to zbyt porywające spotkanie. I chyba trudniej o lepsze podsumowanie tego, na jakim etapie jest jego Juventus. Być może młody trener wciąż ma w głowie wizję drużyny grającej ofensywnie i ryzykownie, nie można wykluczyć, że nawet ją kiedyś z powodzeniem zrealizuje. Jednak na dziś przeważyło turyńskie DNA, wymykające się Scudetto i credo Giampiero Bonipertiego: Vincere non è importante, ma è l'unica cosa che conta. Zwyciężanie nie jest ważne, ale jest jedyną rzeczą, która się liczy.
Choć sam Pirlo twierdzi, że jego drużyna rośnie przede wszystkim na porażkach.

Przeczytaj również