Niezniszczalni. Kilka lat po katastrofie lotniczej Chapecoense znów podnosi się z dna. To jest piękno futbolu

Niezniszczalni. Kilka lat po katastrofie lotniczej Chapecoense znów podnosi się z dna. To jest piękno futbolu
Celso Papo/shutterstock.com
Historia z kilku ostatnich lat w brazylijskim klubie Chapecoense mogłaby posłużyć jako niemal gotowy scenariusz filmowy. Katastrofa lotnicza z listopada 2016 r. sprawiła, że o “Verdao” usłyszał cały świat. Od tego momentu w Chapeco przeżywali naprawdę trudne chwile, nawet dłuższy czas po tragedii. Ale nikt tam nie miał i nie ma zamiaru się poddawać. Ekipa z południa Brazylii właśnie wróciła do najwyższej ligi po rocznej przerwie.
Jeszcze kilka lat temu o Chapecoense słyszeli nieliczni. Z klubem zaznajomieni byli co najwyżej kibice mocniej śledzący południowoamerykański futbol oraz fanatycy egzotycznych i niecodziennych wyzwań w Football Managerze. Dla zwykłego kibica był to jednak zespół zupełnie anonimowy.
Dalsza część tekstu pod wideo
W wyniku jednego tragicznego wydarzenia z 29 listopada 2016 roku jego nazwę usłyszał jednak cały świat. Od czasu katastrofy lotniczej kibice “Furacao do Oeste” przeżyli tyle, ile fani wielu drużyn nie doświadczyli przez całe życie. Kolejnym rozdziałem w tej niezwykle fascynującej historii jest zeszłotygodniowy awans zespołu do brazylijskiej Serie A. Rozbrat z tamtejszą elitą potrwał zaledwie rok.

Gdyby nie to cholerne skąpstwo

29 listopada 2016 roku, okolice miasta La Union w Kolumbii, około 22 czasu lokalnego. Samolot linii LaMia znika z radarów. Na jego pokładzie znajduje się 77 osób, w tym 22 piłkarzy Chapecoense, którzy lada dzień mieli stać się bohaterami, wygrywając finał Copa Sudamericana z kolumbijskim Atletico Nacional.
Niestety ostatecznie przeszli oni do historii nie przez pryzmat sukcesu na boisku, ale wielkiej tragedii. W katastrofie samolotu zginęło w sumie aż 71 osób. Wśród ocalałych znalazło się trzech piłkarzy: Alan Ruschel, Jakson Follmann i Helio Neto. Czwarty, Marcos Danilo Padilha, zmarł dzień później w szpitalu. Klub stracił swoich najważniejszych oficjeli, niemal wszystkich zawodników oraz trenera Caio Juniora.
- To była największa katastrofa lotnicza w historii futbolu. Nic więc dziwnego, że ludzie wciąż o niej pamiętają. Podobnie sprawa się ma samego klubu, który tak naprawdę od tamtego czasu wciąż próbuje się po niej podnieść i ją przezwyciężyć, ale on niej nie zapomina. Myślę, że to właściwe działanie - mówi nam dziennikarz Victor Quintas z “Doentes por Futebol”.
Wyniki trwającego ponad półtora roku śledztwa wykazały, że przyczyną katastrofy była niewystarczająca ilość paliwa, która znajdowała się w baku maszyny. Wynikało to z polityki oszczędności linii lotniczych LaMia, które swoją działalność zakończyły już dzień po wypadku. Gdyby nie skąpstwo i pazerność ich właścicieli, najprawdopodobniej nie doszłoby wtedy do żadnej tragedii.

Harmonia nie trwała wiecznie

Chapecoense wskutek wniosku Atletico Nacional zostało ostatecznie uznane triumfatorem tamtej edycji Copa Sudamericana. Po początkowym smutku i żałobie wszyscy zdawali sobie jednak sprawę z tego, że trzeba jak najszybciej rozpocząć starania o odbudowę klubu.
- Chape po katastrofie dostało ogromną pomoc. Wiele innych zespołów wypożyczyło tam swoich zawodników, pokrywając przy tym ich wynagrodzenie. Byli to gracze o naprawdę uznanej marce i wysokich zarobkach - wyjaśnia Eduardo Florao z brazylijskiego portalu “ge.globo”.
Oprócz tego mecz towarzyski z Brazylijczykami rozegrała też FC Barcelona. W pomoc klubowi zaangażowały się także znane postacie ze świata futbolu, a swoją grę “Verdao” zaproponował nawet sam Ronaldinho.
W pierwszym sezonie po katastrofie “Chape” ostatecznie zajęło całkiem niezłe ósme miejsce. W kolejnych rozgrywkach było już czternaste, ale największy cios na kibiców zespołu spadł na kilka dni przed trzecią rocznicą katastrofy, kiedy to pod koniec listopada 2018 roku klub stracił matematyczne szanse na utrzymanie i spadł do Serie B.
- Po roku współpraca z innymi drużynami się zakończyła. Główny wpływ miały na to spore rozbieżności finansowe. Chapecoense w miejsce tych piłkarzy ściągnęło za spore pieniądze gorszych następców, wpadło w długi, a spadek był tak naprawdę zwieńczeniem tego kryzysu - opowiada Florao.

Im gorzej, tym lepiej

Po tym spadku Chapecoense po raz kolejny pokazało, że najbardziej jednoczy się w kryzysowych momentach. Zamiast na drogich najemników, postawiono na piłkarzy związanych z zespołem emocjonalnie. Zbiegło się to też choćby z powrotem z wypożyczenia Alana Ruschela, jedynego z ocalałych, który wciąż jest czynnym piłkarzem. To on jako kapitan doprowadził drużynę ponownie do elity.
- W klubie po spadku przede wszystkim zmieniła się wizja i zaczęto wszystko bardziej planować. Władze Chape skupił się na przygotowaniu ciekawego zespołu. Przy okazji postawiły też na młodego i obiecującego szkoleniowca - mówi Quintas.
Tym trenerem był akurat człowiek z zewnątrz, Umberto Louzer. Na początku sezonu przed 40-latkiem, który wcześniej pracował w zespołach z niższych lig, stawiano za cel utrzymanie na drugim poziomie rozgrywkowym. Ostatecznie jednak Chapecoense po raz kolejny pokazało, że niemożliwe nie istnieje.

Walka rodzin wciąż trwa

Dla klubu pod względem sportowym ostatnie cztery lata były więc prawdziwą sinusoidą. Obok dążeń o powrót do względnej normalności na boisku, swoją walkę, tyle że na korytarzach sądowych, musiały jednak rozpocząć również rodziny ofiar. W wyniku katastrofy straciły one swoich ukochanych, a często także głównych żywicieli rodziny.
- Chapecoense próbowało stanąć ramię w ramię z rodzinami ofiar. Choć początkowo brakowało porozumienia, później obie strony postanowiły działać wspólnie. Aktualnie działają dwa stowarzyszenia skupiające rodziny ofiar. Wraz z nimi klub założył z kolei organizację Fundacion Vidas, która przekazuje im odpowiednią pomoc finansową. Mimo to klub wciąż odpowiada również na pozwy pod swoim adresem - tłumaczy Florao.
Walka o jakiekolwiek odszkodowania nadal więc trwają. Jeszcze w październiku 2018 roku reprezentujący rodziny ofiar mecenas Josmeyr Oliveira przyznał w rozmowie z “Associated Press”, że te nie dostały jeszcze choćby centa zadośćuczynienia. Z pewnością nie pomaga przy tym fakt, że do wypadku doszło na pokładzie boliwijskich linii lotniczych, a wszystko działo się na terenie Kolumbii. W całą sprawą zamieszanych jest więc wiele stron i krajów.
- Rodziny ofiar, jak i sam klub pochłonięci są wciąż sporą biurokracją. To ona jest dużym problemem na drodze do normalności - podsumowuje tę sytuację Quintas.

Lekcja dla nas wszystkich

Historia Chapecoense pokazuje, że nigdy nie możesz być pewny swojego losu. Klub, który w wyniku tragedii stracił niemal wszystko, podniósł się z niej, by lada chwila znów znaleźć się na dnie, tym razem sportowym.
- Bez wątpienia przypadek Chapecoense dał nam jako społeczeństwu ogromną lekcję. Pokazał, abyśmy mówili innym, że ich kochamy. W tej katastrofie straciliśmy przecież wielu młodych ludzi, którzy mieli przed sobą jeszcze całe życie. To właśnie oni, a nie pieniądze, osiągnięcia sportowe czy cokolwiek innego, powinni być najważniejsi - uważa Florao.
W tej chwili ciężko przewidzieć, co przyniosą dla “Verdao” kolejne miesiące, o latach już nie wspominając. Ostatnie lata przyzwyczaiły już bowiem ich kibiców do wielu wydarzeń, którym towarzyszą kompletnie skrajen emocje. Wydaje się jednak, że jedno na pewno się nie zmieni:
- Chapecoense to klub stworzony przez ludzi dla ludzi. Prezydent Sandro Pallaoro, jedna z ofiar katastrofy, mówił swego czasu: “od szafy do prezydenta wszyscy są sobie równi”. Chape jest proste, skromne i ludzkie - podsumowuje Floraro.
I to w futbolu jest chyba najpiękniejsze.

Przeczytaj również