Lech Poznan pokazał, że ma czego szukać w Europie. Ale znów popełnił ten sam błąd. "To może i będzie boleć"

Lech pokazał, że ma czego szukać w Europie. Ale znów popełnił ten sam błąd. "To może i będzie boleć"
Paweł Jaskółka
Lech Poznań przegrał z Villarrealem 3:4 (1:3) w pierwszym meczu Ligi Konferencji grupy C, ale mistrz Polski może być dumny ze swojej postawy. Pozostawił po sobie dobry ślad na hiszpańskiej ziemi. Tak naprawdę... to dla "Kolejorza" faza grupowa dopiero się zacznie od meczu z Austrią Wiedeń, ale szkoda szansy na punkt z klasowym rywalem, choć mało kto na niego liczył. Ten mecz mógł przejść do historii klubu.
Lech przygodę w grupie rozpoczął od największego wyzwania, jakim było starcie na Estadio Ciudad de Valencia z Villarreal, czyli półfinalistą Ligi Mistrzów z ostatniego sezonu. Rywale są jednym z głównych faworytów do triumfu w Lidze Konferencji, bo przecież dwa lata temu triumfowali w Lidze Europy.
Dalsza część tekstu pod wideo
"Kolejorz" był w tym meczu skazany na pożarcie. Nawet w tym przypadku, że Unai Emery wystawił na czwartkowe starcie zupełnie inną jedenastkę niż na ostatni mecz ligowy (4:0) z Elche.
Jednak lechici spełnili słowa Johna van den Broma z konferencji prasowej, gdzie szkoleniowiec zapowiadał, że ma pomysł na mecz, ale też chce grac w piłkę z dużo bardziej utytułowanym rywalem. Holender na to spotkanie zmienił ustawienie, bowiem w swoim 16. meczu zdecydował się na dość zaskakujące roszady taktyczne, które miały przynieść zagęszczenie środka pola i problemy w ofensywie gospodarzy. Postawił na wszystkich dostępnych środkowych pomocników, ponieważ Sousę Holender widzi jednak wyżej.

Miłe złego początki

Lechici przy wsparciu ok. 200 kibiców z Polski fantastycznie weszli w to spotkanie. W tym sezonie w Europie był to 9. mecz "Kolejorza", a w czterech z nich Lech strzelał gola w pierwszych 10 minutach. Piłkarze Johna van den Broma świetnie wyszli do pressingu, a błąd popełnił debiutujący w barwach gospodarzy 20-letni Duńczyk Filip Jorgensen, co po meczu Holender przyznał, że było jednym z pomysłów na to starcie. Villarreal rozpoczął ten mecz tak samo, jak spotkanie domowe w IV rundzie el. Ligi Konferencji przeciwko Hajdukowi Split. Tam też padł gol w 2. minucie, a spotkanie zakończyło się wynikiem 4:2 dla hiszpańskiej ekipy.
Po tym początku było widać, że powtarzane ostatnio w każdej wypowiedzi "trzy zwycięstwa z rzędu" sprawiły, że zespół mistrza Polski wyglądał pewnie. Przez pierwsze 30 minut gospodarze nie oddali celnego strzału. Byli podwajani, każdy piłkarz Lecha był asekurowany w starciach 1 na 1. Było widać duże zaangażowanie, ambicje i chęć sprawienia niespodzianki. Lech świetnie - do tego momentu - realizował postawione przez Holendra zadania.
Potem Villarreal wrzucił Lecha na karuzelę. Na taką, na jakiej polskie drużyny mogą się znaleźć tylko w europejskich pucharach. To było bardzo podobne wrażenie do starcia w Baku z Karabachem, gdzie "Kolejorz" świetnie wszedł w mecz, a skończył, przegrywając do przerwy. Tutaj było gorzej, bo było 1:3, a szans na podniesienie się nie było widać. Ale...

Miłe złego początki, ale koniec bardziej bolesny

Lech na drugą połowę wyszedł z większym luzem. Mało kto się spodziewał, że podopieczni Johna van den Broma są w stanie wrócić do tego meczu i strzelić łącznie trzy gole na terenie rywala. Po przerwie zeszło ciśnienie z lechitów. Nie mieli nic do stracenia i to podziałało. Widać było, że John van den Brom był lekko przybity, bo mimo dobrego występu, to jest dalej porażka. Lecz ten mecz pokazał, że ta drużyna może walczyć o punkty w Europie nawet z Villarrealem.
Liderzy "Kolejorza" wzięli to na swoje barki. Jednym z nich jest na pewno Mikael Ishak, który w 18. meczu dla Lecha w europejskich pucharach strzelił 13. i 14. gola. Michał Skóraś, bo o nim trzeba napisać kilka słów, bo wydaje się, że mocno puka do bram pierwszej reprezentacji, a wziął ten mecz na swoje barki, nie tylko strzelając gola. Można uznać, że wychowanek Lecha wchodzi w buty Jakuba Kamińskiego i nie tylko sportowo, bo w szatni też staje się coraz ważniejszym zawodnikiem i niedługo zapewne przedłuży swój kontrakt z klubem.
Niestety wszystko znowu posypało się w końcówce. Kluczowe były zmiany, a właściwie zejścia Ishaka i Skórasia. Lech nie ma dzisiaj rezerwowych, którzy potrafią zastąpić 1 do 1 w takim meczu liderów drużyny. Obaj zeszli, bo... musieli. Nie dawali już rady. Tempo meczu było niesamowite i zawodnicy poprosili o zmiany. Niestety to potwierdziło, że Lechowi brakuje jakościowej "ósemki", kiedy van den Brom zdecydował zmienić ustawienie. Podobnie z napastnikiem. Niby jest ich w kadrze trzech, ale wejście Szymczaka pokazało, że potrzebuje jeszcze czasu w lidze, nie mówiąc o europejskich pucharach.
W końcówce znowu ten sam błąd, czyli zostawienie zbyt dużo miejsca na boisku, bo to kolejny gol z dystansu stracony przez Lecha, co może boleć i będzie boleć. Przecież było tak blisko.
Lech swoją postawą nie zasłużył na porażkę, ale niestety w piłce liczy się to, co w sieci. To duża sztuka strzelić drużynie Villarrealu trzy gole, która w tym sezonie straciła w sześciu pozostałych meczach tylko dwa i to w jednym - z Hajdukiem Split.
Kto by powiedział, że po fatalnej porażce w połowie lipca z Karabachem, kibice Lecha będą mogli przeżywać jeszcze wielkie emocje. To dobry wstęp do tego, co może się wydarzyć w następnych kolejkach.
Prawda jest taka, że Lech zaskoczył swoich kibiców. Większość spisywała drużynę na porażkę kilkoma golami, a tu do końca była walka o korzystny rezultat i odrobienie strat. Niestety ta walka poszła na marne, ale pewnie w przyszłości to będzie historia, z której "Kolejorz" wyciągnie dobre wnioski, a przede wszystkim zdobędzie doświadczenie. Drużyna da sobie kopa, że w tej grupie jest w stanie wygrać z każdym, nawet z Hiszpanami na własnym boisku.
Szkoda wyniku, bo była poprzeczka, była w ostatnich minutach sytuacja Milić, ale... za piękne porażki nie przyznają punktów. Jednak kibic może być dumny z Lecha, bo chyba nikt się nie spodziewał, że dostanie taki zastrzyk emocji. Oczywiście ostatecznie negatywnych, ale człowiek po takim meczu chce więcej i jak to w piłce... liczy się, że następnym razem się odwróci. A to nie jest koniec tej europejskiej rywalizacji i czekamy na więcej. Wręcz dopiero początek.
Piłka nożna to emocje, a ich tu było niesamowicie dużo. Po to się gra w Europie, a Lech pokazuje, że ma tu czego szukać. Ten mecz był w pewien sposób podobny do spotkania z Benfiką, ale wydaje się, że historia gry w tej grupie może skończyć się inaczej, niż dwa lata temu.

Przeczytaj również