Niesamowite statystyki po powrocie Bundesligi. UEFA powinna zmienić ważny przepis?

Utarło się, że na własnym stadionie gra się dużo łatwiej. Bo każda kępka trawy znajoma, lepiej czuć przestrzeń na boisku, rywale często mają w nogach podróż, a kibice potrafią odpowiednio zmotywować do lepszej gry. Może to tylko zbieg okoliczności, ale ostatnie tygodnie pokazują, że chyba tylko ta ostatnia kwestia jest prawdą. Zniknęli kibice - zniknęły dobre wyniki gospodarzy. Statystyki są w tym względzie wręcz nieprawdopodobne.
Za nami cztery pełne kolejki niemieckiej Bundesligi. Rozegrano też zaległy mecz między Werderem i Eintrachtem. Rywalizacja toczy się oczywiście przy pustych trybunach, a mury własnego stadionu - choć dobrze znane - wcale nie pomagają. Wręcz przeciwnie. Gospodarze kompletnie nie radzą sobie w rywalizacji z gośćmi.
Po przymusowej przerwie rozegrano już w niemieckiej elicie 37 spotkań. Zgadnijcie, ile z nich wygrali gospodarze? Według słynnego atutu własnego boiska, powinni chociaż z 20? No nie jest to dobra odpowiedź. 15? Też za dużo. Otóż drużyny grające u siebie schodziły z trzema punktami w kieszeni po… ośmiu meczach.
W 26. kolejce gospodarze wygrali jedno na dziewięć spotkań. Tydzień później triumfowali dwukrotnie, a w seriach gier numer 27. i 28. kolejno dwa i trzy razy. Przedwczoraj zaległe spotkanie rozegrali też piłkarze Werderu Brema i Eintrachtu Frankfurt. Wynik? 0:3.
Jak często w tych 37 spotkaniach lepsi okazywali się goście? 19 razy! No to tyle z przewagi grania u siebie. Nie wyciągamy takich wniosków po jednej kolejce, bo wtedy może rządzić zbieg okoliczności. Ale prawie 40 meczów to już jednak jakiś punkt odniesienia.
Nieco lepiej radzą sobie póki co gospodarze z 2. Bundesligi. Wygrali oni bowiem 14 z 33 spotkań. To też nie jest jednak szczególnie wysoki wynik.
A w miniony weekend do gry wróciła także nasza ulubiona Ekstraklasa. I na starcie bawi się podobnie jak Bundesliga! Na osiem spotkań gospodarze wygrali dwukrotnie. Goście aż pięć razy. Tu jeszcze za wcześnie na jakąś prawidłowość, ale początek rodem z kraju naszych zachodnich sąsiadów. Może trzeba zacząć mówić o atucie grania w delegacji?
- Kibice, zwłaszcza w derbach, odgrywają ogromną rolę. Jako były zawodnik pamiętam jakie siły fani są w stanie wykrzesać z piłkarzy. Słusznie mówi się też, że trybuny potrafią ponieść zespół. Atut własnego boiska wynika głównie z obecności kibiców, którzy nie tylko dopingują swój zespół, ale wpływają także deprymująco na rywali. Ostatnie mecze w Bundeslidze, w której często wygrywają goście, pokazały, że atut własnego boiska został zdewaluowany. Tym bardziej trzeba mieć dobry plan na spotkanie i skupić się na tym, co mamy do wykonania na murawie - słusznie zauważył przed ostatnim meczem z Arką Piotr Stokowiec, szkoleniowiec Lechii Gdańsk, rozmawiając z “Interią”.
Już niedługo czekają nas dwumecze w fazie pucharowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy. A tam obowiązywać będzie oczywiście zasada mnożenia goli zdobytych na wyjeździe. Czy ma ona jeszcze jakikolwiek sens? Czy w dzisiejszych czasach - a już zwłaszcza w obecnej sytuacji związanej z graniem przy pustych trybunach - drużyna, która wygrała u siebie 1:0 powinna być lepsza niż ta wygrywająca 2:1? Można mieć spore wątpliwości.
Nad tym problemem UEFA zastanawia się już od jakiegoś czasu. Zasada podwójnego liczenia goli wyjazdowych zaczęła obowiązywać w roku 1965, a dziś wydaje się już chyba nieco archaiczna. Stąd pomysł wzorowania się choćby na południowoamerykańskiej Copa Libertadores. Tam przy równej liczbie bramek w dwumeczu po prostu zarządza się dogrywkę i ewentualne rzuty karne. Takie rozwiązanie jest chyba bardziej sprawiedliwe, ale... ma też swoje minusy. Może wówczas dojść do sytuacji, w której częściej obie drużyny będą grały na przeczekanie, nie chcąc się zbytnio odsłonić. To zwiększy z kolei liczbę dogrywek, a piłkarze - i tak już mocno eksploatowani - będą mieć w nogach kolejne minuty, narażając się przy tym na częstsze urazy. Ale to już temat na większą dyskusję.
Zobaczymy, czy trend częstszego wygrywania gości przy pustych trybunach utrzyma się na dłużej i jak sytuacja będzie wyglądała w kolejnych powracających ligach. Póki co to dość istotna ciekawostka, która potwierdza tylko, że kibice to rzeczywiście dwunasty zawodnik.
Dominik Budziński