Niepokojące problemy Bayernu. Najgorszy start w lidze od lat i wewnętrzne tarcia. "Wciąż daleka droga"
Bayern stracił pazur na starcie sezonu. Drużynie brakuje regularnych zwycięstw, zawodnicy przestali grać na optymalnym poziomie, a w mediach zaczynają się pojawiać pierwsze doniesienia na temat wewnętrznych sporów w zespole. Przed Bawarczykami wciąż daleka droga do odzyskania najlepszej formy.
W ostatni weekend Bayern zremisował na własnym boisku 2:2 z VfB Stuttgart. Na pierwszy rzut oka można było potraktować ten wynik jako wypadek przy pracy, słabszy dzień lub chwilową niedyspozycję “Die Roten”. Trudno jednak usprawiedliwiać fakt, że w trzeciej kolejce Bundesligi z rzędu Bawarczycy nie zdołali odnieść zwycięstwa. Po raz ostatni passa trzech remisów przydarzyła im się w sezonie 2009/10, czyli w czasach, gdy Joshua Kimmich miał 14 lat, na niemieckich boiskach szalał duet Dżeko-Grafite, a RB Lipsk dopiero co powstawał. Wiele wody upłynęło w Izarze od czasów takich wyników Bayernu.
- Dziś po raz pierwszy w tym sezonie jestem zły, czuję, że wypuściliśmy coś z rąk i to na swoim stadionie - powiedział Thomas Mueller po stracie punktów z VfB.
Sinusoida
Zastój monachijczyków jest pewnego rodzaju niespodzianką, jeśli spojrzymy na ich dyspozycję w sierpniowych meczach. Podopieczni Juliana Nagelsmanna rozpoczęli sezon od wygranej 5:3 z Lipskiem w Superpucharze Niemiec. Później wbili łącznie 13 goli w dwóch spotkaniach z Eintrachtem Frankfurt i Bochum. Wydawało się, że nawet po odejściu Roberta Lewandowskiego Bayern pozostanie drużyną nietykalną, taką, która nie zastanawia się, czy wygra, ale jak wysoko.
W końcu w idealnie funkcjonującej maszynie zaczęły się jednak pojawiać zgrzyty. Po raz pierwszy mistrzowie Niemiec stracili punkty w starciu z Borussią Moenchengladbach. Remis ten mógł zostać nieco zbagatelizowany ze względu na niesamowitą dyspozycję Yanna Sommera, który w tym jednym meczu obronił więcej strzałów niż Manuel Neuer przez cały sezon. Po takim występie można było dojść do wniosku, że widocznie golkiper “Źrebaków” miał swój dzień konia i nie dało się zrobić nic więcej.
Problemy pojawiły się w dwóch następnych kolejkach. Z Unionem Berlin i Stuttgartem Bayernowi znów przydarzyły się remisy, chociaż bramkarze rywali spisywali się dobrze, ale już wcale nie musieli naśladować Sommera, czy Ahito albo Tima Howarda z meczu z Belgią. Po prostu robili swoje. Prędzej to napastnicy Bayernu zawodzili pod bramką niż przeciwnicy wspinali się na wyżyny swoich możliwości. To sprawiło, że obrońcy mistrzowskiej patery po sześciu seriach gier mają na koncie “tylko” 12 punktów. Nie jest to bilans tragiczny, ale odbiega od normy przyjętej na Allianz Arenie. To najgorszy start Bawarczyków w lidze od 12 lat. W poprzednich sezonach już na tym etapie rozgrywek monachijczycy patrzyli z góry na wszystkich konkurentów. Dziś to oni muszą podnieść wzrok, by ujrzeć fotel lidera.
- Jedno jest pewne - przed Bawarczykami wciąż daleka droga do odzyskania najlepszej formy. W defensywie wygląda to już zdecydowanie lepiej niż wiosną minionego sezonu. Owszem, pojawiają się nadal pojedyncze błędy, ale jest ich naprawdę niewiele w stosunku do tego, co Upamecano i spółka “prezentowali” jeszcze kilka miesięcy temu. W kontekście ostatnich remisów w lidze - w wielu idealnych wręcz sytuacjach nie tylko brakowało skuteczności i odpowiedniego wykończenia, ale i również szczęścia - mówi nam Gabriel Stach z portalu “DieRoten.pl”.
- Mając na uwadze mecz z Gladbach i Unionem, górą byli bramkarze, którzy bronili jak natchnieni. Gorzej jednak wyglądało to ze Stuttgartem - momentami gra na stojąco, błędne decyzje, katastrofalne wykończenie i odpuszczenie po strzeleniu drugiej bramki… Być może to kwestia tego, że w głowach była już Barcelona, ale o tym przekonamy się wieczorem, czy ostatni mecz ligowy był tylko wpadką, czy oznaką kryzysu formy - dodaje.
Nikt nie jest bez winy
- Spotkanie ze Stuttgartem było dla nas ostrzeżeniem. Z Barceloną musimy zagrać znacznie lepiej, wrzucić dwa, trzy biegi wyżej, bo zmierzymy się z topową drużyną - podkreślał Hasan Salihamidzić.
Dyrektor sportowy mistrzów Niemiec z pewnością wie, że sytuacja w lidze w końcu i tak się unormuje. Chodzi jednak o to, aby jak najszybciej wyjść z dołka, który przybiera coraz poważniejsze rozmiary. Najgorsze dla Bayernu jest to, że przestała funkcjonować zbyt duża liczba elementów. Na początku rozgrywek można było zachwycać się “Nagelsmann-ball”, huraganowymi atakami i tym, jak zespół został zbudowany w oparciu o grę wielu liderów.
Z Borussią, Unionem i Stuttgartem na światło dzienne wyszły jednak braki poszczególnych formacji. W ofensywie jak strzelali wszyscy, to wszyscy, a jak nikt, to nikt. W efekcie Bawarczycy w ostatnich trzech kolejkach oddali 74 strzały, zdobywając zaledwie cztery bramki. W tym okresie większość napastników w zespole w swoisty sposób oszukało system expected goals, strzelając mniej goli niż zakładałby to model statystyczny.
W ostatnich tygodniach kibice Bayernu z jednej strony boiska obserwowali strzelecką indolencję, a z drugiej niepewność w defensywie. Jeszcze podczas passy zwycięstw zawodnikom z linii obrony przydarzały się wpadki, które urągają mistrzowskiej drużynie. Przy korzystnych wynikach można było jednak tłumaczyć te pomyłki zgubną chęcią ośmieszenia rywala.
Mijają tygodnie i obronie Bayernu nadal daleko do monolitu. Dayot Upamecano gra lepiej niż w zeszłym sezonie, ale za mecze z Gladbach i Unionem dostał oceny, które byłyby powodem do zadowolenia jedynie w szkole, nie w skali “kickera”. W poprzedniej kolejce punkty zawalił Matthijs de Ligt, który sprokurował rzut karny. I łatwo byłoby dalej wymieniać nazwiska piłkarzy, ale trzeba też poświęcić uwagę Julianowi Nagelsmannowi. Jego plan na grę nie zawsze w pełni się sprawdza, a na domiar złego z szatni napływają nieciekawe informacje na temat postawy 35-latka.
Przypadki bawarskie
Po zremisowanych meczach Nagelsmann nie bał się krytykować swojego zespołu. Sęk w tym, że trener rzadko kiedy kierował ostrze swojej opinii we własnym kierunku. Można w nieskończoność punktować zawodników po nieudanym meczu, ale czasem warto byłoby też uderzyć się w pierś, przyznać do błędu i co najważniejsze wyciągnąć odpowiednie wnioski. Nagelsmann jest oczywiście znakomitym trenerem, ale już w poprzednim sezonie przekonał się, że Bayern wcale nie musi być samograjem, a klub ten osiągnął tyle właśnie dlatego, że wpadki rzadko bywają wybaczane.
- Nagelsmann postanowił wprowadzić system, który wcześniej stosował w Lipsku, czyli 4-2-2-2. Jak dla mnie potrzeba po prostu czasu, aby wszyscy mogli spokojnie przystosować się do nagłej zmiany, po wielu latach gry opartej na skrzydłach i środkowym napastniku. Największym problemem pozostaje chyba forma poszczególnych graczy w ofensywie i brak odpowiedniego zgrania. Oczywiście rotacja jest ważna, ale robiona z głową. Nie chcę do końca zwalać winy na trenera, ale w ostatnich meczach ligowych niepotrzebnie kombinował znów z ustawieniem jak wiosną 2021/22 i wystawiał Sadio Mane na środku ataku. Poza tym z VfB zabrakło Sabitzera, który ku zaskoczeniu jest póki co chyba jednym z najlepszych graczy Bayernu i wykonuje solidną pracę w środku pola - przyznaje Gabriel Stach.
Dziennikarze “kickera”, powołując się na doniesienia jednego z zawodników Bayernu, zdradzili kilka dni temu, że niektórzy piłkarze nie są zadowoleni z zachowania Nagelsmanna. Mają mu za złe za to, że nigdy nie uważa się za współwinnego ewentualnych niepowodzeń i nawet po nieudanych meczach stroni od wprowadzenia korekt do swoich taktyk. Krótko mówiąc, prędzej zobaczy źdźbło w oczu jednego z graczy niż belkę we własnym. W “Bildzie” również nie zabrakło wzmianki o rosnącym niezadowoleniu w kuluarach Allianz Areny.
Nigdy nie dowiemy się, jak naprawdę wygląda sytuacja w szatni Bayernu. Można jednak domniemywać, że coś jest na rzeczy, jeśli największe niemieckie media potrafią napomknąć o zalążkach tarć, scysji, nieporozumień. Wewnętrzne problemy to ostatnie, czego potrzebuje zespół potrzebujący jak tlenu powrotu do formy.
Tylko spokój może ich uratować
- Nikt nie chce, aby nastąpił spadek w naszej mentalności, porównując mecze Ligi Mistrzów i Bundesligi. Oczywiście, spotkania z Interem czy Barceloną są dodatkową zachętą, aby dać z siebie 100%, w takich meczach można np. zrobić dodatkowy sprint, którego w meczu ligowym się nie zrobi. Nawet jeśli nikt się tak nie nastawia, to czasem tak wychodzi - stwierdził Thomas Mueller na ostatniej konferencji prasowej.
Po tylu latach ciągłych triumfów normą jest mniejsza ekscytacja ligową “młócką”. Koniec końców i tak raczej większość z nas zakłada, że Bayern wróci na właściwe tory, a dotychczas perfekcyjnie spisujące się ekipy Unionu i Freiburga wyhamują. Wiadomo też jednak, że samo mistrzostwo nie wystarczy, aby móc pisać panegiryki na cześć Nagelsmanna. Liczy się gra na arenie europejskiej. I tutaj gigantycznym błędem byłoby przedwczesne skreślanie Bayernu na podstawie słabszych występów na krajowym podwórku. W ostatnich dniach monachijczycy bezskutecznie próbowali odnieść zwycięstwo w Bundeslidze, ale już przed tygodniem na Giuseppe Meazza pokazali kawał futbolu na najwyższym poziomie. Z Interem były strzały, okazje, gole, czyste konto, czyli po prostu znaki firmowe “Die Roten”.
- Największą bolączką Bayernu są zespoły, które cofają się całym zespołem w pole karne, stawiają autobus i bronią się ofiarnie, nie pozostawiając monachijczykom zbyt wiele miejsca. Wówczas ofensywa FCB nie jest w stanie wykorzystać swojej dynamiki i szybkości. Inter przed tygodniem zostawiał tyle wolnego miejsca, że prosiło się o więcej bramek Bayernu, ale mistrzowie Niemiec nie mieli wtedy najlepszego dnia. Niemniej jednak, więcej przestrzeni to woda na młyn dla FCB. Wówczas szybkość poszczególnych graczy może być owocnie spożytkowana, mam tu na myśli chociażby podłączanie się z boku Daviesa - zauważa Stach.
- Do tego dochodzi wymienność pozycji monachijczyków, czy też swobodne zapędy Kimmicha pod pole karne, który jednym podaniem potrafi ustawić kolegę w stuprocentowej sytuacji. Ograniczenie miejsca dla FCB, to jak powolne odcinanie od źródła tlenu. Oczywiście wtedy ratunkiem może być 19-letni Musiala, ale przez całe 90 minut sam Jamal nie wystarczy i jeśli wówczas Bayern nie strzeli szybko bramki, to mogą pojawić się ogromne ciężary - uzupełnia.
Dziś Bayern zagra z Barceloną i można w ciemno zakładać, idąc za słowami Hasana Salihamidzicia, że ujrzymy drużynę, która wrzuci dwa lub trzy wyższe biegi. Bawarczycy należą do wąskiego grona specjalistów sprawiających, że ich rywale kończą piękne wieczory w Lidze Mistrzów na tarczy. Naturalnie, to będzie zupełnie inny mecz niż te z poprzedniego sezonu, kiedy monachijski walec rozjechał “Dumę Katalonii” błagającą o najniższy wymiar kary. Nadal jednak “Die Roten” są w stanie odnieść zwycięstwo, które z pewnością odegnałoby widmo kryzysu.
Przy czym warto podkreślić, że dzisiejszy wynik nie zdefiniuje całego sezonu ekipy Nagelsmanna. Kluczem do szczęścia pozostanie to, aby do bardzo dobrej gry z potentatami dołożyć regularność w starciach z rywalami o znacznie niższej renomie. Bayern nie może wygrywać w Lidze Mistrzów, żeby potem na własnym stadionie gubić punkty z zespołami pokroju Stuttgartu. Dzisiaj wszyscy ostrzymy sobie ząbki na hitowe starcie z Barceloną, ale prawdziwym testem dla monachijczyków będą nadchodzące miesiące. One dadzą odpowiedź na pytanie, dokąd zmierza projekt Juliana Nagelsmanna. Same rozterki na ten temat pokazują jednak, że w Bawarii nie wszystko poszło tak, jak zakładano.