Niemcy w rozsypce przed EURO. Havertz-obrońca i inne dziwne pomysły Nagelsmanna. Dostał brutalną lekcję
Zapowiadano nowe rozdanie i nową energię. Julian Nagelsmann miał tchnąć ducha w skostniałą strukturę niemieckiej kadry, dźwignąć ją z marazmu, w którym tkwi w zasadzie od 2018 roku i rozsiać w kraju optymizm przed EURO 2024. Początek miał obiecujący, podczas wyjazdowego tournee udało się pokonać USA i zremisować z Meksykiem. Kiedy jednak przyszło Niemcom zagrać z drużynami, dla których mecze z nimi to kwestia honoru, szybko okazało się, jaki jest prawdziwy stan obecnej reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów. A umówmy się - choć Austria i Turcja to solidne i idące w górę ekipy, trudno w nich upatrywać faworytów do wygrania przyszłorocznej imprezy.
Z jednej strony Nagelsmann ma jeszcze sporo czasu. No bo do pierwszego meczu na EURO pozostaje jeszcze blisko osiem miesięcy. W tym okresie wiele rzeczy może się zmienić, wiele też można przez ten czas poprawić. Z drugiej strony jednak, możliwości na przetestowanie tychże poprawek będą mocno ograniczone. W marcu Niemcy rozegrają jeszcze dwa spotkania towarzyskie (mówi się o chęci zakontraktowania meczów z Holandią u siebie i Francją na wyjeździe, o ile nie trafią na tych rywali w fazie grupowej mistrzostw Europy), potem dwa na przełomie maja i czerwca tuż przed samą imprezą. I to wszystko.
Dostał lekcję
Julian Nagelsmann to trener, który nigdy nie traci rezonu. Nawet po porażkach sprawia wrażenie człowieka, który jest przekonany co do słuszności swoich idei. Jego pewność siebie i elokwencję często odbiera się jako przejaw arogancji. Wtorkowa porażka z Austrią wytrąciła go jednak z konceptu. W pomeczowej rozmowie z “ZDF-em” wyglądał tak, jakby nagle w końcu dotarło do niego, z jak trudnym zadaniem musi się zmierzyć. Ciągle powtarzał, odpowiadając cały czas na to samo pytanie, że wszyscy związani z niemiecką reprezentacją muszą sobie uświadomić, jaki ogrom pracy czeka ich w najbliższym czasie. Zaznaczał też, że kluczowe jest nastawienie, by nie robić z siebie “ofiar”. Czy przekonał tym odbiorców? Wątpię. O ile pierwsze dwa mecze z USA i Meksykiem można było uznać za mały kroczek w przód, o tyle spotkania z Turcją i Austrią były dwoma dużymi susami w tył. Niemcy zostali pozbawieni resztek boiskowej pewności siebie, a i wiary w narodzie coraz mniej, że przed EURO zdołają jeszcze tę kadrę postawić na nogi.
Jedna scena z meczu z Austrią robi “furorę” w niemieckich mediach. Po czerwonej kartce dla Leroya Sane, Nagelsmann pokazuje Kevinowi Trappowi, by ten położył się na murawie i udał kontuzję mięśniową. Chciał w ten sposób nieco opóźnić grę, by mieć więcej czasu na przemyślenia taktyczne.
Finalnie nie wymyślił niczego ciekawego, bo Niemcy ani w 11, ani w 10, nie potrafili nawiązać równej walki z gospodarzami, za to pozostawił po swoim zachowaniu spory niesmak. Tak jak jego zespół po swojej grze. Na Niemców wystarczyły Austriakom proste środki - przegranie niezbyt szczelnego pressingu i dłuższa piłka za linię obrony, by co rusz stwarzać zagrożenie pod bramką przeciwnika. A że Austriacy sami potrafią znakomicie grać wysokim pressingiem (Turcy zresztą też), to długimi fragmentami Niemcy nie potrafili uchwycić rytmu i narzucić przeciwnikowi swoich warunków gry.
Mecz ten wypisz-wymaluj wyglądał jak jedna z reklam telewizyjnych z udziałem Mateusza Borka i Dariusza Szpakowskiego, w której ten pierwszy rysuje na tablicy skomplikowane wykresy i narzuca swoim zawodnikom dziesiątki zadań, podczas gdy ten drugi ze spokojem mówi, że może by tak zagrać po naszemu i posłać na przedpole przeciwnika pospolitą lagę, bo to i tak wystarczy do stworzenia sytuacji. Nie sposób było nie odnieść wrażenia, że mistrz Rangnick dał uczniowi Nagelsmannowi kolejną lekcję.
Havertz na wahadle
Kiedy Nagelsmann obejmował reprezentację Niemiec, gdzieniegdzie pojawiały się głosy, że choć to znakomity trener, to chyba jednak bardziej pasuje do piłki klubowej niż reprezentacyjnej. Zresztą według “Bilda” kilku piłkarzy kadry uważa, że nowy selekcjoner zachowuje się zbyt jak trener klubowy, chcący wdrożyć swoje pomysły na futbol, podczas gdy w reprezentacji nie ma na to czasu.
Sam o sobie mówi, że lubi przeciążać piłkarzy zadaniami taktycznymi, bo nawet jeśli da im na mecz dziesięć instrukcji, z których oni zrealizują sześć, to i tak będzie to miało lepszy skutek dla zespołu, niżby z pięciu zrealizowali trzy. Powtarza też często, że w jego systemach nie ma pozycji, są tylko zadania dla piłkarzy. No i w prostej linii jesteśmy przy najnowszym pomyśle niemieckiego selekcjonera, a więc przesunięciu Kaia Havertza na pozycję lewego obrońcy/lewego wahadłowego. W fazie posiadania piłki Niemcy mają schodzić do trzech obrońców (prawy zawęża do środka), a Havertz miał się ustawiać bardzo wysoko. Kiedy zaś Niemcy przechodzili w fazę bronienia, piłkarz Arsenalu miał dołączać do pozostałych czterech i tworzyć pięcioosobową zaporę. Finalnie więc pełnił nową dla siebie rolę wahadłowego.
Pytanie, czy to odpowiedni moment i odpowiednia drużyna na tego typu eksperymenty. Jeśli Niemcy wciąż jeszcze mają u siebie piłkarzy klasy światowej, to należy ich szukać w ofensywie. Florian Wirtz, Jamal Musiala i Leroy Sane poradzą sobie zarówno z kreowaniem sytuacji Niclasowi Fuellkrugowi, jak też z egzekucją. Tym bardziej, że mają za plecami Joshuę Kimmicha czy Ilkaya Guendogana (do ich duetu jeszcze wrócę), którzy w grze ofensywnej też mają wiele do zaoferowania. Zdecydowanie większym problemem niemieckiej reprezentacji jest właśnie jej gra w defensywie. Tylko w tym roku, w 11 meczach Niemcy stracili aż 22 gole. Średnia dwóch traconych goli na mecz to coś, z czym nasi zachodni sąsiedzi nie mieli styczności od… 1956 roku. Owszem, w pandemicznym roku 2020 też tracili podobną liczbę bramek, ale jednak rozegrali wówczas zdecydowanie mniejszą liczbę meczów, a na taką średnią rzutowało głównie jedno spotkanie, przegrane z Hiszpanią 0:6.
Krytyka gry defensywnej nie dotyczy jednak tylko zawodników z linii obrony, ale także tych ofensywnych. Chodzi głównie o frywolne ich podejście do pressingu, co w pomeczowym wywiadzie podkreślał również Guendogan. To kluczowe dla drużyn Nagelsmanna, które zawsze chciały bronić bardzo wysoko i na dużym ryzyku. Jeśli tego nacisku brakuje, albo jest on nieskoordynowany, wówczas przeciwnik bardzo łatwo spod niego wychodzi i jednym, prostym długim podaniem otwiera sobie drogę do bramki Niemców. Tak, jak robili to Austriacy. Być może więc przydałby się jednak na tej lewej stronie ktoś, kto byłby nieco bardziej ukierunkowany na grę do tyłu, niż na grę ofensywną i bardziej na odbiór, niż na kreację? I nie chodzi nawet o to, czy Havertz coś zawalił, czy nie. Chodzi o stabilizację całego bloku obronnego. Wyższa pozycja Havertza w określonej sytuacji boiskowej pociąga za sobą inne przesunięcia środkowych obrońców, niż w sytuacji, gdy na jego pozycji jest zawodnik myślący nieco bardziej defensywnie.
Eksperymenty
Ale pozycja Havertza to nie jedyny eksperyment nowego trenera reprezentacji Niemiec. W trzech pierwszych meczach Nagelsmann korzystał z asymetrycznego ustawienia 4-2-2-2, w którym lewy obrońca jest usposobiony na wskroś ofensywnie, a prawy łączy rolę półprawego i bocznego obrońcy. Na tej pozycji przetestował już trzech piłkarzy - Jonathana Taha, Niklasa Suele i Benjamina Henrichsa. Z marnym skutkiem, bo każdy z nich ma na sumieniu mniejsze bądź większe błędy, które w tych spotkaniach skutkowały traconymi golami. Z Austrią zagrał więc jeszcze inaczej. Ustawił zespół w systemie 3-2-4-1, z Julianem Brandtem po prawej stronie, co kompletnie nie wypaliło, bo Brandt należał do najgorszych piłkarzy na boisku, a Niemcy zagrali najgorszy mecz pod wodzą Nagelsmanna. Trend w ogóle jest dość niepokojący, bo można pokusić się o stwierdzenie, że za kadencji następcy Hansiego Flicka każdy kolejny występ reprezentacji Niemiec jest gorszy od poprzedniego.
Niemieccy dziennikarze wprost pytają nowego selekcjonera, czy jego pomysł na grę kadry nie jest zbyt skomplikowany. Nagelsmann stanowczo odrzuca takie twierdzenia, ale nie sposób nie oprzeć się wrażeniu, że to robienie dobrej miny do złej (dosłownie złej) gry. Wdrożenie hybrydowego systemu do rozstrojonej drużyny, która nie ma wypracowanego kręgosłupa, ani podstawowego systemu, do którego mogłaby się w każdej chwili odwołać, jest arcytrudne. Tym bardziej, że na pracę organiczną z zespołem Nagelsmann właściwie nie ma czasu. Coraz więcej osób jest zdania, że należy zresetować ustawienia i zacząć od ustabilizowania defensywy. Lothar Matthaeus wprost nawołuje do grania systemem 4-2-3-1, a Per Mertesacker narzeka, że drużyna nie ma wypracowanych podstawowych mechanizmów zachowań w obronie, także dlatego, ze piłkarze nie grają na swoich nominalnych pozycjach, na których występują w klubach. Do ich wyobraźni mocno przemawia mecz z Francją, w którym Niemców do boju poprowadził Rudi Voeller. Postawił on w nim na wypróbowane i oklepane wzorce taktyczne, które jednak okazały się ze wszech miar skuteczne. W ocenie wielu, był to najlepszy mecz naszych zachodnich sąsiadów w tym roku, nawet jeśli Francuzi niespecjalnie się w nim wysilali.
Niemieccy dziennikarze wprost pytają nowego selekcjonera, czy jego pomysł na grę kadry nie jest zbyt skomplikowany. Nagelsmann stanowczo odrzuca takie twierdzenia, ale nie sposób nie oprzeć się wrażeniu, że to robienie dobrej miny do złej (dosłownie złej) gry. Wdrożenie hybrydowego systemu do rozstrojonej drużyny, która nie ma wypracowanego kręgosłupa, ani podstawowego systemu, do którego mogłaby się w każdej chwili odwołać, jest arcytrudne. Tym bardziej, że na pracę organiczną z zespołem Nagelsmann właściwie nie ma czasu. Coraz więcej osób jest zdania, że należy zresetować ustawienia i zacząć od ustabilizowania defensywy. Lothar Matthaeus wprost nawołuje do grania systemem 4-2-3-1, a Per Mertesacker narzeka, że drużyna nie ma wypracowanych podstawowych mechanizmów zachowań w obronie, także dlatego, ze piłkarze nie grają na swoich nominalnych pozycjach, na których występują w klubach. Do ich wyobraźni mocno przemawia mecz z Francją, w którym Niemców do boju poprowadził Rudi Voeller. Postawił on w nim na wypróbowane i oklepane wzorce taktyczne, które jednak okazały się ze wszech miar skuteczne. W ocenie wielu, był to najlepszy mecz naszych zachodnich sąsiadów w tym roku, nawet jeśli Francuzi niespecjalnie się w nim wysilali.
Znaki zapytania
To rzeczywiście niewiarygodne, że na kilka miesięcy przed imprezą docelową, Niemcy nadal nie wiedzą, jak i kim będą grali bliżej własnej bramki. W obronie nie ma w zasadzie żadnego pewniaka, choć patrząc na wybory Nagelsmanna, za takich można by uznać Antonio Ruedigera i Jonathana Taha, tyle tylko, ze w przypadku tego drugiego nie wiadomo, czy będzie on partnerował Ruedigerowi w środku, czy raczej będzie grał bliżej prawej strony i grał w reprezentacji tak, jak w jego klubie gra Odilon Kossounou. Bilsko składu będzie prawdopodobnie Benjamin Henrichs, ale nie wiadomo, czy Nagelsmann skorzysta z niego w roli prawego, czy może jednak lewego obrońcy, czy też może rzuci go na wahadło. W środku pola pewne miejsce ma kapitan, czyli Ilkay Guendogan, pytanie tylko, czy może on dobrze funkcjonować w parze z Joshuą Kimmichem. Obaj grają w podobny sposób, obaj chcą rozgrywać i dawać akcenty z przodu. Obu jednak brakuje trochę dynamiki, by gonić za przeciwnikiem wyprowadzającym kontry. Jakimś rozwiązaniem mogłoby być przekonanie Joshuy Kimmicha, by dla dobra zespołu zgodził się wreszcie grać jako prawy obrońca. To rozwiązałoby Nagelsmannowi kilka problemów. Po pierwsze jednak - Kimmich nie zamierza tam grać, a po drugie - Nagelsmann stwierdził ostatnio, że u niego Kimmich będzie graczem środka pola, czym ograniczył sobie na swój sposób pole manewru. Nawet obsada bramki pozostaje zagadką, bo na wiosnę do kadry ma być już powołany Manuel Neuer, co z pewnością byłoby złą informacją dla Marka-Andre ter Stegena.
Podczas wspomnianego wyżej wywiadu w “ZDF-ie”, Nagelsmann rzucił także, że Niemcy nie są gigantem w grze defensywnej i do lata takim gigantem na pewno się nie staną. Tłumaczył, że piłkarze, których ma do dyspozycji, nie są przyzwyczajeni do gry bez piłki, bo w klubach też bardzo ofensywnie interpretują swoje role. Stąd też założenie, by Niemcy bronili się jak najdalej od własnej bramki, by kontrolowali mecz głównie poprzez posiadanie piłki. Pytanie, czy ktoś w piłce reprezentacyjnej odniósł w ostatnim czasie sukces z tak ryzykownym nastawieniem i czy próba uzdrowienia gry defensywnej poprzez wciskanie do jedenastki kolejnych piłkarzy o ofensywnym profilu, to droga we właściwym kierunku. Wydaje się, że niekoniecznie.
Co więcej, Nagelsmann powiedział po meczu, że choć talentu tej drużynie nie brakuje, to być może przydałoby się rzeczywiście dołożyć do niej paru “pracusiów”. A to może zwiastować kolejne zmiany i dalsze poszukiwanie złotej formuły. Kto mógłby jeszcze doskoczyć do kadry? Z pewnością Robin Koch z Eintrachtu (wypożyczony z Leeds) i Waldemar Anton ze Stuttgartu. Obaj to środkowi obrońcy z możliwością gry na innych pozycjach (Koch jako środkowy pomocnik, Anton także jako prawy obrońca). Koch byłby powołany już teraz, gdyby nie uraz, Antona domaga się w kadrze wielu niemieckich ekspertów (najgłośniej Stefan Effenberg). I jeden, i drugi są w tym sezonie w doskonałej formie. Zwłaszcza Anton wydaje się być ciekawą kandydaturą, bo łączy w sobie te cechy, których Nagelsmann szuka na pozycji środkowego/prawego obrońcy.