Niemcy w potężnym kryzysie. Czy Flick dotrwa do EURO 2024? "Totalna rozsypka, fatalne nastroje"
- Kiedyś nie mieliśmy lewego obrońcy, dzisiaj nie mamy drużyny - taki wpis zamieścił na Twitterze jeden z niemieckich dziennikarzy w przerwie towarzyskiego meczu z Polską. Niemcy na rok przed EURO 2024 znajdują się w totalnej rozsypce, a nastroje wśród kibiców są wręcz fatalne.
Robin Gosens nie gryzł się w język po sparingu z Polską i wprost przyznawał, że grają jedno wielkie ”gie”. Ale jeśli mecze z Ukrainą i Polską w wykonaniu Niemców były słabe, to na ich postawę w spotkaniu z Kolumbią trudno znaleźć adekwatne określenia. Tylko cztery strzały w kierunku bramki przeciwnika, jałowe posiadanie piłki, kończone z reguły dośrodkowaniem do nikogo (tylko 8% centr dotarło celu!) i mnóstwo problemów na przedpolu własnej bramki. Tak po prawdzie - to Kolumbia była bliżej trzeciego gola niż Niemcy pierwszego. Eksperci grzmią, kibice odwracają się od reprezentacji i coraz głośniej domagają zwolnienia Hansiego Flicka, a dziennikarze drapią po głowach i zastanawiają się, jak tu pisać z optymizmem o nadchodzących mistrzostwach Europy, które w przyszłym roku odbędą się właśnie między Odrą a Renem.
Bolączki Flicka
Hansi Flick świetnie rozpoczął pracę w roli selekcjonera. Niemcy w cuglach zwyciężyli w eliminacjach do MŚ w Katarze, a pod wodzą Flicka wygrali siedem pierwszych meczów o punkty. Schody zaczęły się później. Niepowodzenia w Lidze Narodów (tylko jedno zwycięstwo na sześć spotkań) tłumaczono kadłubowym charakterem tych rozgrywek. Perspektywa czasu pokazuje jednak, że już wtedy trzeba było bić na alarm. Biorąc pod uwagę rok 2022 i 2023, Niemcy z 16 gier wygrali zaledwie pięć, a i rywale, których pokonali (za wyjątkiem Włochów) nie rzucają na kolana (Peru, Izrael, Oman i Kostaryka).
Hansi Flick podczas swojej kadencji “wykręca” średnio 1.75 punktów na mecz, co jest drugą najgorszą średnią w dziejach wszystkich Bundestrainerów (gorszą miał tylko Erich Ribbeck w końcówce lat 90-tych). Gdybyśmy jednak ograniczyli tę średnią do ostatnich dwóch lat, spadłaby ona do poziomu 1,31. Zawstydzające.
W tych trzech czerwcowych meczach wyszły na światło dzienne wszystkie bolączki kadry Flicka. Z Ukrainą Niemcy nie potrafili sobie poradzić z grą w destrukcji i długimi piłkami, bitymi przez obrońców przeciwnika z głębokiej defensywy w kierunku szybkich napastników. Przeciwko Polakom szwankowała gra w tercji ofensywnej. Co z tego, że Niemcy zamykali “Biało-czerwonych” na przedpolu, co z tego, że oddali całkiem dużą liczbę strzałów, skoro w przeważającej liczbie były to strzały z niegroźnych pozycji? Współczynnik xG dla Niemców na PGE Narodowym wyniósł 1,83. Całkiem sporo, ale został on nabity przez mnogość strzałów, a nie jakość stworzonych sytuacji. Tylko sytuacja Kaia Havertza z 33. minuty miała współczynnik wyższy niż 0,2 (dokładnie 0,33, czyli co trzecia taka sytuacja kończy się zazwyczaj golem). Pozostałe kręciły się z reguły w okolicach 0,1 (czyli na dziesięć tego typu sytuacji tylko raz piłka ląduje w bramce).
Wojciech Szczęsny bronił świetnie, ale tak po prawdzie - tylko strzał Malika Thiawa był tym, przy którym nasz golkiper pokazał nadzwyczajne umiejętności i kapitalny refleks. Z kolei z Kolumbią głównym problemem ekipy Flicka była kreacja. Niemcy oddali raptem cztery strzały, z których tylko jeden trafił w światło bramki, a dwa zostały zablokowane. “Kicker” wyliczył, że zaledwie 8% dośrodkowań Niemców znalazło adresata w polu karnym. Trudno się jednak temu dziwić, skoro nie mieli na boisku przez większą część meczu nominalnej “dziewiątki”, która zbierałaby górne piłki. Kai Havertz nie jest przecież stworzony do takiej gry.
By plusy nie przesłoniły minusów
Hansi Flick poświęcił te trzy czerwcowe spotkania na eksperymenty taktyczno-personalne. Zapowiedział, że zagra na trzech środkowych obrońców i konsekwentnie się tego trzymał. Sam jednak po tym całym tryptyku pokornie przyznał, że eksperymenty się nie powiodły. Jedyną rzeczą, którą po tej fazie testów można mu zapisać na plus, to odkrycie dla kadry wspomnianego wyżej Thiawa. Obrońca Milanu, zwłaszcza w meczu z Polską, pokazał się z bardzo dobrej strony i wysłał sygnał, że może ciekawą opcją podczas przyszłorocznej imprezy, nawet w kontekście pierwszej jedenastki.
Minusów było jednak znacznie więcej. Poszukiwanie alternatywnego systemu w kontekście EURO nie jest oczywiście niczym złym. Sprawa oczywista, że nie wszystko musi od razu działać. Trzeba jednak wcześniej dokładnie przemyśleć, co zrobić, by zmaksymalizować szanse na powodzenie danego eksperymentu. Tymczasem obserwując wybory Flicka, można było odnieść wrażenie, że brakuje w tym wszystkim myśli przewodniej. Niemcom ciężko było zrozumieć, że selekcjoner zdecydował się przenieść grę na skrzydła poprzez wahadła, nie wykorzystując jednocześnie na “dziewiątce” Niclasa Fuellkruga, który uwielbia piłki idące z bocznych sektorów. Trudno było też zrozumieć koncepcję z Leonem Goretzką na 6 i Joshuą Kimmichem wyżej, skoro na co dzień grają odwrotnie. Zaś Ilkaya Guendogana z Kolumbią Flick ustawił obok Havertza, co praktycznie odcięło gracza City od piłek i sprawiło, że jego wpływ na grę Niemców w środkowej strefie pozostawał raczej niewielki. Wreszcie ustawienie Emre Cana w roli centralnego obrońcy w trójce, podczas gdy jego nominalną pozycją jest jednak defensywna pomoc i gdy na ławce siedzą Nico Schlotterbeck czy Matthias Ginter, też było trudne do zrozumienia.
Nie sposób też nie wspomnieć o kiepskiej komunikacji. Flick mówi ciągle o “drodze”, “procesie”, “planie” czy “idei”, ale trudno tego słuchać, nie widząc w zasadzie żadnych postępów w grze drużyny. Ba, można się nawet zastanawiać, czy ona się nie uwstecznia w rozwoju.
Kto na EURO?
Po tych trzech meczach testowych wiemy w gruncie rzeczy niewiele więcej niż przed nimi. Flick w przygotowaniach nie tyle nie posunął się choćby o pół kroku naprzód, co nie wykreował sobie żadnego nowego pewniaka do składu, a w przypadku Niklasa Suele, którego otwarcie skrytykował i którego nie powołał ostatecznie na zgrupowanie, Schlotterbecka czy nawet Kimmicha (w meczu z Ukrainą na “ósemce”, a z Kolumbią tylko ławka) można wręcz mówić o osłabieniu ich pozycji w zespole.
Na dziś możemy założyć, że bazowym systemem Niemców okaże się jednak ustawienie 1-4-3-3. System na trzech środkowych obrońców nie zafunkcjonował jak należy i najprawdopodobniej nie będzie dalej testowany, mimo iż wśród nominalnych i potencjalnych wahadłowych Niemcy mają mimo wszystko większy wybór (Gosens na lewej, Henrichs, Hofmann, Baku na prawej), niż wśród klasycznych bocznych obrońców. Kto jest pewniakiem? Zapewne Neuer w bramce (o ile oczywiście wróci do odpowiedniej formy po długiej kontuzji), Ruediger w obronie, mimo wszystko Kimmich i Guendogan w drugiej linii, Musiala w ofensywie i… chyba tyle. Nie za wiele. Oczywiście, Niemcy mają ogromny potencjał, zwłaszcza w ofensywie i bez wielkiego problemu utworzą mocną jedenastkę, ale czy to Leroy Sane, czy Serge Gnabry, czy Timo Werner, czy Kai Havertz, czy Julian Brandt, czy Karim Adeyemi - wszyscy mają problemy z ustabilizowaniem formy w dłuższym wycinku czasu.
Co dalej z Flickiem?
Kiedy Hansi Flick obejmował reprezentację przed dwoma laty, cieszył się wręcz nieograniczonym zaufaniem ze strony mediów czy kibiców. Dziś, w ankiecie “Bilda”, blisko 80% fanów twierdzi, że powinno się go zwolnić. I o ile kibic często myśli nazbyt emocjonalnie, o tyle zwolnienia Flicka domagają się też niektórzy niemieccy eksperci. Padają nawet konkretne nazwiska, kto mógłby go zastąpić. Dietmar Hamann twierdzi, że jeśli dostępny na rynku jest Julian Nagelsmann, to władze DFB wręcz muszą podjąć z nim rozmowy. Czy byłby to właściwy kandydat na selekcjonera? Wydaje się, że Nagelsmann to warsztatowiec, bazujący w dużym stopniu na zaawansowanych założeniach taktycznych, które wymagają ciężkiej codziennej pracy, aby mogły prawidłowo funkcjonować w grze drużyny. A na zgrupowaniach reprezentacji nie ma czasu na szlifowanie detali.
W mediach pojawiają się też kandydatury obcokrajowców - Olivera Glasnera, Zinedine’a Zidane’a czy nawet Carlo Ancelottiego, choć oczywiście z różnych powodów trudno je brać na poważnie. Podobnie zresztą jak i Juergena Kloppa, który byłby dla Niemców wymarzonym selekcjonerem, ale przecież nie porzuci, ot tak, Liverpoolu. W kraju z lekką zazdrością spoglądają na drugą stronę Alp. Tam Ralf Rangnick robi z reprezentacją Austrii fantastyczną robotę i w Niemczech nie brakuje opinii, że to właśnie on powinien był zostać następcą Joachima Loewa, a nie Hansi Flick.
Bernd Neuendorf, czyli szef DFB, powiedział ostatnio, ze rozmawiał z Flickiem, a ten zapewnił go, że we wrześniu drużyna pokaże zupełnie inne oblicze, dlatego na stanowisku selekcjonera reprezentacji nie nastąpi na razie żadna zmiana. Ale słowa te sugerują, że w niemieckim związku rozpatrywane są najróżniejsze scenariusze, a Niemcy wcale nie są pewni, że zespół pod wodzą Flicka jest na właściwej drodze. Potwierdzają to też doniesienia portalu “Sport1.de”, według których za kulisami trwa gorączkowe poszukiwanie potencjalnego zastępcy, na wypadek, gdyby trzeba było szybko działać. Wrześniowe sparingi z Japonią i Francją to już nie będą mecze stricte testowe. Jest wielce prawdopodobne, że dla Flicka będą to boje o utrzymanie posady.