Niemcy robią porządki po klęsce na MŚ. Spadła pierwsza głowa. "Sporo rzeczy wymaga naprawy przed EURO 2024"
Miał być szumnie zapowiadany powrót do światowej czołówki. “Walka o tytuł? Przy splocie korzystnych okoliczności - czemu nie? Hasło “zurueck an die Weltspitze” (powrót na światowy szczyt) robiło przed mundialem niemałą karierę w niemieckich mediach. Zdawano sobie oczywiście sprawę z niedostatków tej drużyny, ale po cichu liczono, że Hansi Flick będzie w stanie te braki zatuszować. Niemcy walczyli o pozytywny klimat wokół kadry przed mistrzostwami Europy, które już za 18 miesięcy odbędą się na ich terenie. Efekty przebiły jednak najczarniejsze obawy.
To już trzecia kolejna impreza mistrzowska, podczas której Niemcy wypadają grubo poniżej oczekiwań i możliwości. O ile półfinał ME z 2016 można jeszcze uznać za przyzwoity wynik, o tyle dwukrotny brak awansu do fazy pucharowej podczas ostatnich MŚ, a także odpadnięcie w 1/8 finału ME przed rokiem, to dla naszych zachodnich sąsiadów prawdziwe ciosy. Ciosy, które w dalszej perspektywie skutkować będą zapewne nowymi koncepcjami szkoleniowymi, a w krótszej doprowadzą do personalnych roszad na kilku stanowiskach.
Pierwsza głowa spadła
Pierwszym, który zapłacił głową za fatalne wyniki kadry w ostatnim czasie, jest Oliver Bierhoff. Przez 18 ostatnich lat pełnił on rolę dyrektora sportowego przy DFB, odpowiedzialnego za pierwszą reprezentację. Od 2015 zajmował się też powstałą we Frankfurcie i oddaną do użytku w czerwcu tego roku centralną akademią DFB. Fiasko na mundialu (nie tylko sportowe, ale też i wizerunkowe) było kropelką, która przelała czarę goryczy.
Przyczyn rozstania pojawiło się jednak więcej. Bierhoff się zużył i znużył. Opinia publiczna w Niemczech domagała się zmiany na jego stanowisku. Kiedy “kicker” zrobił ankietę poświęconą przyszłości Bierhoffa, aż 91% spośród blisko 360 tysięcy respondentów opowiedziało się za jego odejściem. Zarzutów w kierunku dawnego znakomitego piłkarza było co niemiara. A to buta i arogancja, a to przekonanie o własnej nieomylności, a to kręcenie własnych interesików przy kadrze (mowa choćby o kontraktach reklamowych), a to wreszcie zastój w szkoleniu. Niemcy od lat narzekają na brak klasowych bocznych obrońców i “dziewiątek” i nic się w tej kwestii w zasadzie nie zmienia. To też Bierhoff stał za kompletnie nieudaną próbą przeforsowania przydomka dla niemieckiej kadry na wzór “Selecao” czy “Azzurri”. Niemcy uznali, że nazwa “Die Mannschaft” (drużyna), jest tak pretensjonalna, sztuczna i płytka, że nijak nie potrafili się z nią zaprzyjaźnić, aż w końcu DFB postanowiło zamknąć ten projekt.
Trzeba jednak uczciwie dodać, że przez te 18 lat Bierhoffowi udało się też całkiem wiele rzecz zbudować. Nie tylko wspomnianą wyżej akademię. To przecież pod jego okiem reprezentacja urosła na tyle, by w 2014 roku sięgnąć w Brazylii po mistrzostwo świata. Zespół U-21 trzykrotnie w okresie rządów Bierhoffa zdobywał mistrzostwo Europy (raz też przegrał w finale z Hiszpanią). Odejście 54-latka nie każdemu było w smak. Przede wszystkim Hansiemu Flickowi, dla którego Bierhoff był najbliższym współpracownikiem z DFB. Per Mertesacker mówił w mediach wprost, że odchodzący dyrektor zrobił dla niemieckiej piłki zdecydowanie więcej, niż wielu sądzi. Nie dało się jednak przejść nad ostatnimi niepowodzeniami do porządku dziennego i bez “strat w ludziach”.
Kto za Bierhoffa?
Kto zastąpi Bierhoffa na dyrektorskim stanowisku? Koncepcji jest kilka. Mówiło się przez krótki czas o Matthiasie Sammerze, obecnie doradcy zarządu Borussii Dortmund. Byłaby to chyba najlepsza opcja, bo Sammer cieszy się w Niemczech dużą estymą i z pewnością byłby w stanie szybko oraz znacząco poprawić wizerunek związku i kadry w oczach kibiców. Ponadto to typ człowieka, który ma bardzo krytyczne spojrzenie na rzeczywistość i nie boi się poruszać niewygodnych tematów. Za Sammerem przemawiał także fakt, że Hans-Joachim Watzke, a więc szef BVB, jest od stycznia wiceprezesem DFB i to właśnie on ma dziś najwięcej do powiedzenia w związku w kwestiach stricte sportowych. Ostatecznie jednak Sammer nie zdecydował się na wejście do struktur DFB, w związku z czym najwyżej stoją dziś akcje Frediego Bobicia, obecnie dyrektora sportowego Herthy. Niemiecka prasa opisuje Bobica jako opcję “Sammer light”. To też typ człowieka, który lubi sobie publicznie pomarudzić, choć nie jest w swoim przekazie aż tak bezpośredni i konkretny, jak Sammer.
Pod znakiem zapytania stała także przyszłość Hansiego Flicka. Ostatecznie zdecydowano, że pozostanie on jednak na stanowisku i będzie przygotowywał drużynę do EURO 2024. Nie było to jednak wcale takie oczywiste, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. To żadna tajemnica, że marzeniem Niemców jest to, by kadrę objął kiedyś Juergen Klopp, choć z oczywistych względów nie wchodził on teraz w rachubę. Na rynku dostępny był jednak Thomas Tuchel, mający przecież jeszcze większe międzynarodowe doświadczenie niż Flick. A skoro jednym z głównych zarzutów kierowanych pod adresem obecnego sekekcjonera było to, że prowadzi kadrę zbyt lekką ręką (wypominano mu na przykład, że w kadrze brakowało dyscypliny podczas pobytu w Katarze, a pobyt w hotelu Zulal Wellness Report bardziej przypominał młodzieżową kolonię niż poważne zgrupowanie kadry), to Tuchel byłby odpowiednim człowiekiem, by piłkarzom nieco ściągnąć lejce. Ale okazał się niewybieralny, choćby przez wzgląd na jego relacje z Akim Watzkem, z którym współpracował w Borussii Dortmund kilka lat temu. Rozstali się w burzliwych okolicznościach i trudno było sobie wyobrazić, by Watzke był zwolennikiem akurat takiej zmiany.
Błędy Flicka
Flick pozostał więc na stanowisku w dużej mierze także dlatego, ze trudno było znaleźć sensownego następcę. Zaufanie społeczne ciągle ma, choć już nie tak wielkie, jak jeszcze kilka tygodni temu, co pokazała choćby wspomniana wyżej ankieta “kickera” (aż 55% głosów za jego zwolnieniem). Musi jednak dogłębnie przeanalizować ostatni rok pracy, bo cały rok 2022 okazał się dla niemieckiej reprezentacji wyjątkowo nieudany. Tylko cztery wygrane mecze na 12 rozegranych - z Izraelem i Omanem towarzysko, z Włochami w Lidze Narodów i z Kostaryką w Katarze; to drugi najgorszy procent zwycięstw w tym wieku - gorzej wypadła pod tym względem tylko w 2018.
Flickowi zarzuca się zbytnie przywiązanie do piłkarzy, których spotkał w Monachium. Ktoś powie - i słusznie, korzysta przecież z mechanizmów wypracowanych w klubie. Ale nie do końca tak jest, bo po pierwsze - nie wszyscy ci piłkarze byli w trakcie mistrzostw w optymalnej dyspozycji (ba, nawet Manuel Neuer przestał być nietykalny!), po drugie - Flick przypisywał im w trakcie meczów najróżniejsze role, niekoniecznie te, w których czują się oni najlepiej. Joshua Kimmich grywał na prawej obronie, Thomas Mueller na “dziewiątce”, a Jamal Musiala najczęściej na skrzydle.
Szerokim echem odbiła się też w Niemczech zmiana, którą Flick przeprowadził w meczu z Japonią, ściągając z boiska bez wyraźnego powodu bodaj najlepszego na placu Ilkaya Guendogana i wstawiając za niego Leona Goretzkę. Po niej gra Niemców załamała się i w końcowym rozrachunku przegrali oni kluczowy mecz na tych mistrzostwach. Trudno również zrozumieć wybory, jakich trener dokonał przed kończącym fazę grupową spotkaniem z Kostaryką. Było oczywiste, że Niemcy muszą w tym spotkaniu od pierwszej minuty szukać goli i śrubować wynik, by postawić Hiszpanów pod presją i dać im do zrozumienia, że ewentualna porażką z Japonią może się dla nich skończyć odpadnięciem z turnieju.
Tymczasem Flick zrezygnował z nominalnej “dziewiątki”, jaką jest Niklas Fuellkrug. Nie wystawił też od początku Kaia Havertza, który choć nominalną dziewiątką nie jest, to jednak ma spore doświadczenie związane z grą w tym sektorze boiska. Zdecydował się na Thomasa Muellera, na tej pozycji w zasadzie bezproduktywnego, ponadto nie mającego w reprezentacji najszczęśliwszego okresu, jeśli chodzi o mecze w turniejach finałowych (w 16 ostatnich meczach bez gola i z tylko jedną asystą).
Widać też było od samego początku tego meczu, że Niemcy, mając po lewej stronie Davida Rauma, a po prawej Kimmicha, będą próbować rozmontować defensywę Kostaryki grając szeroko i szukając okazji do dośrodkowań. W tym kontekście wybór Muellera na szpicę dziwi jeszcze mocniej. A propos Kimmicha - przez niemal całą fazę grupową Ligi Narodów selekcjoner testował na prawej obronie Jonasa Hofmanna, a więc nominalnego skrzydłowego z Gladbach. Hofmann zbierał za występy na nietypowej dla siebie pozycji bardzo dobre opinie. Wydawało się, że mecz z Kostaryką to wybór idealny pod tę koncepcję. No ale Flick wybrał inaczej.
Przeciwko Kostaryce trener niemieckiej kadry wystawił w podstawowym składzie wszystkich siedmiu piłkarzy Bayernu, jakich miał do dyspozycji oraz Niklasa Suelego, który - mimo bieżącej przynależności klubowej - nadal należy do monachijskiej frakcji. Nic dziwnego, że niemiecka prasa doszukuje się w kadrze podziału na obóz bawarski i resztę świata. Zwracają uwagę na to, że tacy piłkarze, jak Marc-Andre ter Stegen, Kai Havertz czy Ilkay Guendogan są po tej imprezie bardzo mocno rozczarowani swoimi pozycjami w hierarchii drużyny. Co więcej, Guendogan nosi się ponoć z zamiarem zrezygnowania z gry w kadrze.
EURO za pasem
Niektóre zarzuty wobec Flicka są pewnie zasadne, inne może trochę mniej, ale wiele rzeczy w niemieckiej kadrze wymaga naprawy. Optymizmem może napawać fakt, że tak naprawdę Niemcy wcale nie zagrali złej piłki na tym mundialu. Imponowali rozmachem, tempem gry i kreacją, razili zaś nieskutecznością i niefrasobliwością w obronie. Potencjał tej drużyny jest naprawdę spory i po niezbędnych korektach podczas najbliższego EURO może ona należeć do ścisłego grona faworytów. Tutaj jednak dotykamy sedna problemu. Bo o ile na niektórych pozycjach Niemcy mają prawdziwe bogactwo, a Flick ból głowy przy selekcji, o tyle na innych brakuje nie tyle zmienników, co wręcz pierwszych opcji. Głębia zasobów nie jest zaś aż tak wielka, jakiej oczekiwalibyśmy po tak mocnej piłkarskiej nacji. Od dłuższego czasu brakuje w Niemczech odpowiedniej klasy obrońców i klasycznych “dziewiątek”. Trwające mistrzostwa tylko uwypukliły te problemy. Czy Niemcy zdołają je zażegnać w ciągu najbliższych 18 miesięcy?
Trwająca impreza w Katarze pokazała, że jedyny środkowy obrońca, na którego Niemcy w pełni mogą liczyć, to na dziś Antonio Ruediger. Niklas Suele i Nico Schlotterbeck prześcigali się w klopsach. Można oczywiście liczyć, że ustabilizują swoją formę na tyle, by stanowić o sile kadry podczas EURO (zwłaszcza Schlotterbeck), ale pewności żadnej nie ma. Poza tym, ważna jest głębia składu, a z tą jest bardzo krucho. Niemcy muszą mocno trzymać kciuki za harmonijny rozwój Armela Belli-Kotchapa w Southampton. To na ten moment bodaj jedyny z młodych niemieckich środkowych defensorów, który wpisuje się w pełni w profil obrońcy pasującego do grania pod batutą Hansiego Flicka i który ma faktycznie realne szanse na powalczenie o skład podczas domowego EURO. Jeśli zaś miałbym wskazywać nieoczywistego kandydata, zwróciłbym uwagę na 25-letniego Jordana Torunarighę, obecnie gracza Gent, który świetnie się rozwija w Belgii i jeśli utrzyma odpowiednią dyspozycję na wiosnę, a w lecie pokusi się o transfer do mocniejszego klubu, to może jeszcze zaskoczyć wielu obserwatorów niemieckiej piłki. Jest bardzo szybki, ma świetne warunki fizyczne i całkiem sprawnie operuje piłką. Wnosi więc wiele, by zainteresować sztab kadry swoją osobą.
Biednie wygląda też głębia w obsadzie boków obrony, zwłaszcza po lewej stronie. Uwzględniając nowych piłkarzy - a więc pomijając Davida Rauma z Lipska czy Christiana Guentera z Freiburga - możemy dorzucić do tego grona w zasadzie tylko Lukę Netza, piłkarza Borussii Moenchengladbach, który miał całkiem udany poprzedni sezon, ale w bieżącym ogląda jedynie plecy Ramy’ego Bensebainiego. Netz znalazł się na szerokiej liście piłkarzy, z których Flick powoływał kadrę na mistrzostwa świata. Co istotne, perspektywy na przyszły sezon malują się przed nim o wiele ciekawiej, bo Bensebaini odejdzie z Gladbach i wiele wskazuje na to, że Daniel Farke postawi właśnie na utalentowanego 19-latka. Reszta w jego nogach. Konkurentów wielu nie ma, jeden porządny sezon może go wywindować bardzo wysoko w hierarchii lewych obrońców w Niemczech.
Wśród prawych jest nieco więcej opcji, ale na pierwszy plan wysuwa się kandydatura Ridle Baku, który wraca powoli do znakomitej dyspozycji sprzed dwóch lat. Baku to bardzo ofensywny prawy obrońca. To piłkarz o profilu, jaki przydałby się Flickowi na flance choćby w meczu z Kostaryką. Jeśli jego rozwój utrzyma właściwy rytm, będzie naturalnym kandydatem do podstawowej jedenastki reprezentacji Niemiec w 2024. Poza nim do dyspozycji Flicka pozostają jeszcze czy to Benjamin Henrichs, czy ci, którzy pojechali do Kataru - Lukas Klostermann i Thilo Kehrer. Ciekawą opcją byłby też dysponujący olbrzymim potencjałem fizycznym 21-letni Josha Vagnoman ze Stuttgartu, choć jego problemem są chroniczne kontuzje, które mocno przyhamowują rozwój.
Trudno będzie też rozwiązać kwestię nowej “dziewiątki”. Mundial pokazał jednak, że nawet średniej klasy napastnicy - jak Niklas Fuellkrug - są w stanie odpowiednio funkcjonować w reprezentacji, mając u swojego boku tak jakościowych pomocników, jak Jamal Musiala, Leroy Sane czy Serge Gnabry. Przykład Fuellkruga pokazuje też, że droga do kadry dla napastników wcale taka długa nie jest. Rok temu snajper Werderu walczył z nim jeszcze na drugoligowym froncie o powrót do elity. Jeśli jednak chcielibyśmy porozmawiać o opcjach przyszłościowych, należałoby wspomnieć o dwóch opcjach - Lukasie Nmechy i Youssoufie Moukoko. Obaj to różne typy napastników. Nmecha jest ucieleśnieniem tęsknoty za klasyczną “dziewiątką” - wysoki, szybki i silny, z nieźle ułożoną stopą. Moukoko to z kolei typ mobilnego napastnika, który bazuje przede wszystkim na zrywach. Czas pokaże, który z nich rozwinie się przez najbliższe miesiące na tyle, by wskoczyć do EURO-pociągu i odgrywać w kadrze Flicka wiodącą rolę.
Warto też wspomnieć o tych, którzy wypadli Flickowi z obiegu przez kontuzje, a więc o Timo Wernerze, Mahmoudzie Dahoudzie, Florianie Neuhausie, a nade wszystko Florianie Wirtzu. Zwłaszcza ten ostatni rozpala wyobraźnię niemieckich kibiców i potencjalnie może tworzyć na dwóch dziesiątkach kapitalny duet z Musialą. Ta dwójka to na chwilę obecną największa promesa na przyszłość niemieckiej piłki. Obaj to piłkarze z potencjałem na zostanie światowej klasy gwiazdami. Gdyby jeszcze Niemcom trafiło się ze dwóch takich “talenciaków” w defensywie…