Niemcy nie chcieli, Polska nie skorzystała. Może z nim obrona by nie przeciekała
Ze względu na polskie korzenie matki była szansa na jego grę dla reprezentacji Polski. Zamiast tego stał się synonimem stabilności węgierskiej defensywy. I o ile te mistrzostwa Europy spisze raczej na straty, o tyle przez sześć lat przyniósł swojej nowej ojczyźnie wiele radości.
Jeśli Węgry mogły na kogoś liczyć podczas EURO, to właśnie na niego. Tymczasem w pierwszych dwóch meczach Willi Orban głównie zaliczał wpadki. W starciu ze Szwajcarią jego nieodpowiedzialna interwencja doprowadziła do trzeciego gola dla Helwetów, akurat w momencie, gdy jego koledzy naciskali w końcówce i niewiele brakowało do zdobycia drugiej bramki i uratowania remisu.
W rywalizacji z Niemcami w polu karnym zdemolował go Ilkay Guendogan, dzięki czemu Jamal Musiala mógł otworzyć wynik. Mimo “klopsów”, zaufanie do lidera madziarskiej ekipy pozostaje wśród rodaków niezachwiane. To między innymi jego postawa w ostatnich latach sprawiła, że widok reprezentacji “Trikolór” na dużej imprezie nie szokuje jak kiedyś. Przed 2016 rokiem Węgrzy przez trzy dekady nie byli w stanie przebrnąć żadnych eliminacji. Dziś ich obecność na mistrzostwach Europy jest niemal oczywistością. I to nie tylko dlatego, że więcej drużyn dostaje bilety wstępu.
Willi Orban nie wniósł zespołu na salony na własnych barkach, ale spokojnie można powiedzieć, że dziś budowę składu zaczyna się od niego. Obrońca funkcjonuje w węgierskiej kadrze od 2018 roku i jak na piłkarza tylnej formacji jest całkiem produktywny. Sześć bramek w 47 spotkaniach. Żadna nie padła w towarzyskim meczu. Wszystkie były ważne. Dawały sygnał do ataku w Lidze Narodów, kwalifikacjach i barażach do mistrzostw świat i Europy. To kluczowa postać w paczce Marco Rossiego. A niedużo brakowało, by Orban w ogóle nigdy nie założył koszulki z podwójnym łacińskim krzyżem na piersi.
Niemiecki produkt
Urodził się i dorastał w Kaiserslautern w niemiecko-węgiersko-polskiej rodzinie. Jego rodzice rozstali się, gdy miał dwa lata. Małego Williego oraz siostrę wychowywała samotnie matka. Tak naprawdę w “papierach” nosił imię Vilmos, ale rodzicielka zmieniła je na brzmiące bardziej z niemiecka.
- Za dzieciaka bawiłem się tylko piłką. Strzelałem do wszystkiego. Kilka wazonów i butelek nie przetrwało moich “domowych” treningów. W końcu mama nie wytrzymała i zapisała mnie do klubu. Do 1. FC Kaiserslautern wstąpiłem mając zaledwie cztery lata - opowiadał węgierskim mediom.
Węgierski paszport zapewnił mu ojciec, ale od kiedy zabrakło go w domu, w rodzinie w ogóle nie poruszało się tematu kraju znad Dunaju. Nic zatem dziwnego, że gdy przyjeżdżał na pierwsze zgrupowania reprezentacji, nie znał ani jednego słowa w języku Madziarów.
Dość powiedzieć, że w środowy wieczór w Stuttgarcie, kiedy Niemcy dali lekcję Węgrom, mógł reprezentować barwy kraju, w którym się urodził. W końcu ma na koncie kilka występów w niemieckich młodzieżówkach. W listopadzie 2009 roku powołano go po raz pierwszy do U-18 i mimo że nie zagrał tam ani minuty, widniał w notesie trenerów ekip starszych grup wiekowych. W 2015 roku zaliczył debiut w drużynie U-21, będącej bezpośrednim zapleczem dorosłej kadry “Die Mannschaft”. W ekipie Horsta Hrubescha zaistniał w spotkaniach przeciwko Holendrom i Włochom.
Tamtego lata zrobił też potężny krok w swojej karierze. Za dwa miliony euro został wytransferowany z Kaiserslautern do RB Lipsk. Jasnym stało się, że wkrótce jego nazwisko przestanie być kojarzone wyłącznie z węgierskim premierem. Willi Orban miał za chwilę dokonać najważniejszego wyboru.
Węgry wezwały
W sierpniu 2016 roku dobrze nam znany Ralf Rangnick, obecnie selekcjoner Austriaków, a wówczas dyrektor sportowy Lipska, zasugerował, że Orbanem interesują się trzy reprezentacje. Niemiecka, węgierska i - za sprawą dziadka - polska. Ta ostatnia została skreślona jako pierwsza.
- Moja mama, której ojciec był Polakiem, jest obywatelką Niemiec. Z tego powodu zwróciła się kiedyś do polskich władz, czy mogłaby uzyskać oprócz niemieckiego obywatelstwo polskie, ale z jakiegoś powodu nie było to możliwe. Ponieważ moja mama jest Niemką, a ojciec jest Węgrem, nigdy nie mogłem być brany pod uwagę w reprezentacji Polski - wyjaśnił tę kwestię w rozmowie z Nemzeti Sport (cytat za Przeglądem Sportowym).
Następnie stwierdził, że priorytetem dla niego zawsze będą Niemcy. Problem w tym, że nigdy nie doczekał się powołania. W 2017 roku prasa sportowa w Niemczech wręcz domagała się włączenia go do szerokiego składu na Puchar Konfederacji. Na próżno. Joachim Loew miał inny pomysł na budowę nowej defensywy. Wyżej cenił między innymi usługi Niklasa Suelego.
Cierpliwość się skończyła. W październiku 2018 roku Willi powiedział “tak” Węgrom. Nad Balatonem zawrzało. Jeden z portali poszedł na tyle daleko, że ogłosił duet Willi Orban-Tamas Kadar potencjalnie najlepszą parą defensywną reprezentacji od czasów “złotego pokolenia”, czyli od lat sześćdziesiątych. O skali przesady niech powie tylko fakt, że Kadar przechodził wtedy z Lecha Poznań do Dynama Kijów.
Z drugiej strony pojawiły się także wątpliwości co do “węgierskości” piłkarza, a trzeba zaznaczyć, że krajem od jakiegoś czasu rządziła prawica z dużym poparciem konserwatywnego społeczeństwa. Kibice wskazywali, że “farbowany lis” nie zna języka, mówi tylko po niemiecku i że Węgry były dla niego drugim wyborem. Przeważyły jednak racjonalne głosy. Nie wolno zrezygnować z jakościowego zawodnika, podstawowego obrońcy z czołowego klubu Bundesligi.
Jakościowy skok
Willi trafił więc do drużyny narodowej, która była swego rodzaju zagadką. Dwa lata wcześniej wystąpiła w pierwszym od 30 lat turnieju, ale nie potrafiła zakwalifikować się na rosyjski mundial w 2018 roku. Ponadto w Lidze Narodów musiała ogrywać się w Dywizji C i właśnie przegrała swój pierwszy mecz z Finami. Obecność nowego członka zespołu od początku dała jednak pewne korzyści.
Awans na EURO 2020 przez ścieżkę Ligi Narodów i błyskawiczny awans w tych rozgrywkach. W najwyższej dywizji LN Węgrzy rywalizowali jak równy z równym z Niemcami, Anglią i Włochami. Dwa razy wygrali z “Synami Albionu” (4:0 na wyjeździe!), zajmując w grupie drugie miejsce. Z 55. miejsca w rankingu FIFA, kiedy Orban wchodził do kadry, awansowali na 27. Zawalili jedynie eliminacje do mundialu w Katarze, gdzie okazali się lepsi jedynie od Andory i San Marino, choć na początek potrafili zremisować z Polską 3:3.
Rozwój drużyny za “”kadencji” Orbana nie jest przypadkiem. Ma on niebagatelny wpływ na jej postawę. W eliminacjach do EURO 2024 Węgrzy bez kontuzjowanego Williego stracili sześć goli w czterech meczach. Gdy wrócił, z tymi samymi przeciwnikami, tylko raz wyjmowali piłkę z własnej bramki. Zespół zupełnie inaczej zachowuje się, gdy w tyłach dowodzi ich lider.
W drugim szeregu
A jak sobie radzi nie znając trudnego, skądinąd, języka? Po pierwsze, bierze lekcje i podobno rozumie już przybranych rodaków. Nauczył się też narodowego hymnu. Po drugie, w szatni funkcjonuje więcej naturalizowanych Węgrów. Między innymi urodzony we Francji Loic Nego czy pochodzący z Anglii Callum Styles. Po trzecie, selekcjonerem jest Włoch Marco Rossi, który prowadzi odprawy meczowe w języku angielskim. Wszyscy są zadowoleni.
Tak zróżnicowany zespół spokojnie osiadł w drugim szeregu europejskich ekip. Wyszedł z przeciętności, ciągłego zamykania tabel, ery piłkarzy bez jakości. Co prawda szanse na wyjście z grupy trwającego EURO są już tylko matematyczne, ale każdy udział w międzynarodowym turnieju piłkarzy z kraju, gdzie w telewizji sportowej króluje waterpolo, to sukces ponad miarę. Można śmiało zakładać, że odważni “bratankowie” nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, a 31-letni Willi Orban będzie szefował defensywie jeszcze przez kilka dobrych lat.