Niedościgniony wzór dla Ekstraklasy. Polacy powinni wziąć przykład, wszystko zostaje w rodzinie
Włoską i polską piłkę różni wiele spraw. Te oczywiste, w postaci różnicy poziomów szkolenia, jakości na boisku, historii i popularności. Również i te przychodzące na myśl dopiero po dłuższej chwili. Po oczach bije stopień wewnętrznych relacji transferowych między klubami. W Polsce one praktycznie nie istnieją. We Włoszech są kluczowe.
Michał Zachodny, dziennikarz Viaplay, w swojej książce “Jak (nie) grać w Europie” szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego Ekstraklasa znajduje się w miejscu daleko odbiegającym od wyobrażeń i oczekiwań. Jego rozmówcy wysuwają różne hipotezy, od braku planów sportowych klubów, poprzez niecierpliwość do trenerów, aż do niskich budżetów w porównaniu nawet do średniej wielkości lig - jak Norwegia, Austria czy Szwajcaria. Jedna z teorii jest trudna do podważenia. W Polsce brakuje rynku wewnętrznego.
Przestrzeń zamknięta
Polskie zespoły z rzadka transferują Polaków między sobą, a najpopularniejszymi kierunkami są: sprzedaż za granicę i kupno z obcej ligi. - To kwestia dylematu związanego z budżetem: wykosztowanie się na Polaka lub wyłuskanie dwóch, trzech z mocno przebranego rynku bezrobotnych - tłumaczy Zachodnemu obecny trener Korony Kielce, Jacek Zieliński.
I nawet jeśli w ostatnim okienku trend się odwrócił i widać było więcej ruchów między drużynami Ekstraklasy, to mogła być to chwilowa zmiana nurtu. - To się nie utrzyma, nasz rynek wewnętrzny jest słaby, a poziom przepływu piłkarzy z ostatniego lata jedynie chwilowo wskoczył na poziom przyzwoity - prognozował w “Prawdzie Futbolu” Radosław Mozyrko, szef działu skautingu Legii.
Podobnie o problemie rozprawiał w programie “Poznań kontra Warszawa” na kanale Meczyki dyrektor sportowy Lecha. - Tego lata byliśmy zainteresowaniami dwoma Polakami w kontekście obsadzenia skrzydeł. Ich kluby chciały za dużo pieniędzy - zauważył Tomasz Rząsa. Skoro nawet najbogatszych drużyn Ekstraklasy nie stać na zawodników z tych słabszych, to wyraźnie nie dzieje się najlepiej.
Wciąż niedoścignionym wzorem dla Polski w tej dziedzinie będą Włochy, gdzie roszady między klubami są na porządku dziennym, ale także co okienko można mówić o prawdziwych hitach transferowych, które byłyby niemożliwe w innych topowych europejskich ligach.
Włoski klimat
Rok 1998. Bohater: Andrea Pirlo. Młody obiecujący pomocnik przeszedł do Interu Mediolan z Brescii, ale z trudem łapał się do kadry na ligowe spotkania. Po sezonie poszedł na wypożyczenie do Regginy, potem na tej samej zasadzie wrócił do Brescii. Wreszcie bez żalu “Nerazzurri” pozbyli się go za gotówkę. Trafił do rywala zza miedzy. W Milanie stał się supergwiazdą, choć przyćmioną ofensywnym geniuszem Kaki czy Andrija Szewczenki. Jego inteligencja stanowiła podstawę wielkości Milanistów. Na kierownicy był przez dziesięć lat, a kiedy skończył się kontrakt, wziął na pamiątkę długopis z herbem klubu i podpisał nim umowę z Juventusem.
Przykładów graczy, którzy grali dla trzech włoskich gigantów, można mnożyć. Leonardo Bonucci wyszedł z akademii Interu, a następnie pełnił rolę kapitana w “Juve” i Milanie. Christian Vieri solidarnie zdobywał bramki we Włoszech dla każdego i przeciwko każdemu. Również i Zlatan Ibrahimović oraz Roberto Baggio przecierali najważniejsze szlaki na Półwyspie Apenińskim. I nikomu nie przyszło na myśl, by nazywać ich zdrajcami. Nie wszyscy oczywiście akceptują fakt, że Włosi tak łatwo zmieniają barwy, idąc od rywala do rywala. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zwykły cynizm i oportunizm. Ale oni mają swoje powody.
Pierwszy jest trudny do zrozumienia dla fanów każdej innej ligi. To centralizacja. Niezależnie od sytuacji w tabeli Serie A, zainteresowanie zawsze pozostanie wokół najbardziej utytułowanych: Interu, Milanu i Juventusu. To oni wygrali 27 z ostatnich 30 tytułów i ponad połowę w historii rozgrywek. Od czasu do czasu doskoczy ktoś czwarty. A to Napoli, czasem jeden z zespołów ze stolicy, Roma lub Lazio. To oznaka rywalizacji i zdrowej ligi. Ale też wszyscy wiedzą: jeśli chcesz coś osiągnąć, jedź do któregoś z tych trzech ośrodków.
Dlatego na przykład “Bianconerim” tak łatwo zabrać kogoś z Fiorentiny. Fani z Florencji nienawidzą wprost Włochów z północy. Ale wiedzą, że biznes to biznes. Podobnie jak rządzący tym klubem. Rzeczywistość opisał kiedyś prezes “Violi” Rocco Comisso w sytuacji, gdy musiał spieniężyć Dusana Vlahovicia. - Co mam zrobić, gdy tylko działacze Juventusu przychodzą do mnie z walizkami pieniędzy? - pytał retorycznie.
Przywiązanie do swojego
Inny przykład. Manuel Locatelli dołączył do AC Milan w wieku 11 lat. Grał na każdym szczeblu juniorskiej kariery, od “Esordienti” do “Primavery”. Ledwie osiągnął pełnoletność, już zadebiutował w podstawowym składzie. Dwa lata później wylądował w Sassuolo. Rodzimy klub zrezygnował z niego, nie mając pomysłu na jego rozwój. Tymczasem kilka lat spędzonych przy Roberto De Zerbim sprawiło, że Manu stał się jednym z najlepszych pomocników w lidze. W 2021 roku do wyścigu o jego podpis ruszył Juventus oraz… Milan, przyznając się tym samym do wcześniejszego błędu.
Grając w Sassuolo Locatelli powtarzał, że w jego sercu nadal pozostają “Rossoneri”, ale nie odważył się wrócić. Przeniósł się do odwiecznego rywala, “Juve”. Oczywiście, transfery w innych ligach pomiędzy najgroźniejszymi przeciwnikami do tytułu są możliwe, ale tylko we Włoszech stało się to powszechną praktyką. Jest coś, co temu sprzyja. Przepisy zabraniają młodym graczom przenoszenia się do ekip z innego regionu przed ukończeniem 13. roku życia. Za tą granicą panuje wolnoamerykanka.
W kraju o wysokiej migracji wewnętrznej doprowadziło to do tego, że „ulubiony” i “macierzysty” klub nie zawsze są tym samym. Locatelli mógł być fanem Juventusu od dzieciństwa, ale nie dane było mu tam dorastać. Kiedy nadarzyła się okazja, wybrał sercem, a nie rozumiem. Pobocznym socjologicznym faktem jest to, że młodzi Włosi rzadko wybierają kierunek zagraniczny. Lubią swoje jedzenie, pogodę, styl życia. Gdy wypycha ich jeden zespół, szukają szczęścia w drugim. Wyjazd poza Półwysep Apeniński musi być ostatecznością.
Bez nienawiści
To, co odróżnia Włochy od np. Hiszpanii czy Anglii, to zdecydowanie mniejsza agresja pomiędzy kibicami zantagonizowanych drużyn. Nie zawsze tak było. Latem 1981 roku derby Mediolanu zakończyły się trzymiesięcznymi walkami ulicznymi. Cudem przeżył lider ultrasów Milanu, kiedy stalowa kula wystrzelona z procy rozbiła mu czaszkę. Mniej szczęścia miał 21-letni kibic Interu Vittore Palmieri. Jego śmierć stała się przyczynkiem do zawarcia obustronnego paktu o nieagresji.
Po osiągnięciu pokoju, dwie wielkie firmy nie epatują już wrogością, a bardzo często w pobliżu San Siro można obserwować kibiców Milanu i Interu siedzących razem w pubie, zajadających wspólnie fastfoody. Teraz we Włoszech nie ma niewybaczalnych kierunków transferowych. Interiści i Juventini nie lubią się nawzajem, ale nie skaczą sobie do gardeł. To żadna wrogość, a historyczna rywalizacja. Poza tym prowadzą interesy. Kibicujesz komuś innemu? To niuans.
Nie powstrzymuje to graczy od przenoszenia się od klubu do klubu. Tu funkcjonuje naczelna reguła. Nikt nie ma moralnego prawa żądać, by ktoś inny miał poświęcać swoją karierę dla niemądrej zasady. Lojalność pozostaje w cenie, ale nie jest imperatywem.