Niedorzeczne transfery w Anglii. Tak kluby Premier League oszukują system i unikają kar
W tle EURO 2024 na rynku transferowym w Anglii dzieje się coś dziwnego. Kluby Premier League wydają niedorzecznie duże sumy na graczy drugiego albo i trzeciego szeregu. Powód uprawiania tego kreatywnego "handlu wychowankami" kryje się pod tajemniczym skrótem PSR.
Elliot Anderson. Lewis Dobbin. Tim Iroegbunam. Yankuba Minteh. Omari Kellyman. Omari Hutchinson. Mówi wam to coś? Najbardziej znany z tego grona Ian Maatsen został właśnie sprzedany przez Chelsea do Aston Villi za niedorzecznie wysoką kwotę 44,5 mln euro. Jednocześnie Villa w zapewne najdziwniejszym od strony sportowej ruchu tego lata zdecydowała się sprzedać Douglasa Luiza do Juventusu za 50 mln euro. Sama płacąc 20 mln funtów za Samuela Ilinga-Juniora i Enzo Barrenecheę.
Nowy Deadline Day
Weźmy pierwszego z brzegu Andersona. 21-letni Szkot to wychowanek Newcastle, z opinią jednego z najbardziej utalentowanych młodych zawodników z akademii Srok w zeszłym sezonie sukcesywnie zbierał coraz więcej ligowych występów w drużynie Eddie'ego Howe'a. Został jednak bez żalu sprzedany do Nottingham Forest za... ponad 41 mln euro. W drugą stronę za grubo ponad 20 mln euro powędrował... trzeci bramkarz Forest, Odysseas Vlachodimos. Kibice Newcastle żartują, że owszem, mieli chrapkę na bramkarza o trudnym do wymówienia nazwisku, ale chodziło im o Giorgiego Mamardaszwilego.
Oba transfery dopięto 30 czerwca, jeszcze przed północą. Tej samej nocy Newcastle oficjalnie sprzedało jeszcze 19-letniego Yankubę Minteha, którego rok temu kupiło z Danii za osiem mln euro i który spędził udany sezon na wypożyczeniu w Feyenoordzie. Brighton zgodziło się zapłacić za zawodnika z zerowym doświadczeniem w Premier League kolejne 40 mln euro.
30 czerwca został ochrzczony mianem "Finansowego Deadline Day". Rok rozliczeniowy trwa od 1 lipca właśnie do 30 czerwca, a zgodnie z zasadami PSR (profit and sustainability rules) - angielskiego odpowiednika Finansowego Fair Play - kluby w jednym, trzyletnim cyklu mogą wykazać się maksymalnie 105 milionami funtów straty (co daje 35 mln na rok). Jeśli przekroczą limit, czeka je kara odjęcia punktów. W zeszłym sezonie spotkało to Everton i Nottingham Forest.
"Majstrowanie" przy liczbie punktów w trakcie sezonu (niezależna komisja najpierw odebrała Evertonowi aż 10 punktów, po odwołaniu zmniejszyła karę do sześciu, a potem odjęła jeszcze dwa) to temat na osobną dyskusję. Tego lata pojawił się nowy dylemat. Będące najbardziej pod ścianą kluby (Aston Villa, Chelsea, Newcastle, Nottingham i znowu Everton) znalazły bowiem lukę w przepisach.
Trzeba sobie pomagać
Najbardziej oczywistym sposobem, by zmniejszać straty jest sprzedaż zawodników. A najbardziej opłaca się sprzedawanie wychowanków. W księgach są oni bowiem ujmowani jako "czysty zysk" - w przeszłości nic za nich nie zapłacono, bo pierwsze zawodowe kontrakty podpisali u nas. Zagrożone karami kluby postanowiły więc sobie pomóc.
Wypracowały model sprzedaży za sprzedaż. Nie wymiany zawodników, tylko dwóch osobnych transakcji, za możliwie najwyższe kwoty. Jednocześnie dają im długie kontrakty, bo kwota odstępnego zawsze rozkłada się na wszystkie lata kontraktu na zasadzie amortyzacji.
I tak: Aston Villa sprzedała Iroegbunama do Evertonu, a Everton sprzedał Dobbina do Aston Villi. Newcastle sprzedało Andersona do Forest, a Forest sprzedało Vlachodimosa do Newcastle. Chelsea sprzedała Maatsena do Aston Villi, a Aston Villa sprzedała Kellymana do Chelsea. Everton z Newcastle rozmawiały też o "wymianie" Minteha za Calverta-Lewina. Ostatecznie nie zdążyli tego dopiąć, więc "Srokom" pomogły "Mewy" z Brighton. Pewnie niedługo zgłoszą się po zwrot przysługi, bo dzięki temu Newcastle nie było zmuszone sprzedać "last minute" Anthony'ego Gordona czy nawet Alexandra Isaka, co poważnie rozważało tuż przed 30 czerwca, by zasypać 50 mln funtów straty. Ręka rękę myje.
Pamiętacie "wymianę" Miralema Pjanicia za Arthura Melo pomiędzy Barceloną i Juventusem w 2020 roku? Barca zapłaciła za 30-letniego Bośniaka 51 mln funtów. Juve wyłożyło za wiecznie kontuzjowanego Brazylijczyka 61 mln. To coś w tym stylu. Na papierze nie było się do czego przyczepić, ale wszyscy widzieli, że kwoty są sztucznie zawyżone. W ramach szerszego śledztwa włoska federacja ukarała wtedy Juventus karą 10 odjętych punktów.
Nie o to chodziło
W Anglii też rozgorzała dyskusja. Premier League ostrzega zaangażowane kluby, że "uważnie monitoruje sytuację" i nie będzie się godzić na zawyżone, oderwane od realiów kwoty odstępnego. W ostatnich latach liga pokazała, że nie boi się wlepiania surowych kar. Szkoda tylko, że karze zwykle przedstawicieli "całej reszty", a "wielkiej szóstce" wszystko uchodzi na sucho.
Ambitni kibice Villi czy zmęczeni sympatycy Evertonu zwracają uwagę na ciągnące się latami śledztwo ws. słynnych 115 zarzutów wobec Manchesteru City czy przymykanie oczu na działania Chelsea - od precedensowych, wieloletnich kontraktów (amortyzacja, głupcze!) po ostatnie sprzedanie należących do klubu hoteli siostrzanej spółce BlueCo 22 za ponad 75 mln funtów.
"Żeby spełnić finansowe wymagania, musicie sprzedawać piłkarzy. Ale nie, nie tych, innych!" - kpią internauci. Postronni obserwatorzy wyrażają głównie rozczarowanie faktem, że powstałe w dobrej intencji przepisy zmuszają kluby do takiej gimnastyki i rozstawania się z wychowankami, na których przecież powinny budować swoją tożsamość i przywiązanie fanów. Nie o to w tym wszystkim chodziło.
- Sprzedawanie wychowanków nie ma sensu. Doszliśmy do sytuacji, w której żeby sprostać przepisom, musisz działać wbrew sobie, piłkarzom i kibicom. System musi się zmienić - podkreśla Maheta Molango, dyrektor wykonawczy PFA, związku zawodowego piłkarzy. Tylko że kluby same się na ten system zgodziły.
Prawdę o finansach klubów poznamy po ujawnieniu ich ksiąg w marcu 2025 roku. Chelsea już zadeklarowała stratę w wysokości 90 mln funtów tylko za sezon 2022/23, ale cały czas twardo stoi na stanowisku, że zmieści się w trzyletnim limicie. Będzie jednak zapewne musiała sprzedać kilku zawodników. Już zeszłego lata próbowała pozbyć się wychowanków - Trevoha Chalobaha i Conora Gallaghera. Co z tego, że Gallagher był kapitanem i jednym z najważniejszych zawodników tego sezonu? Po powrocie z EURO zapewne będzie musiał pożegnać się z klubem. Tym bardziej, że za 30 mln funtów drużynę Enzo Mareski zasili Kiernan Dewsbury-Hall (to z kolei finansowy oddech dla Leicester).
Zaorać system?
Trudno się w tym wszystkim nie pogubić. Sprawa wywołuje duże emocje, dzieli kibiców, jest przyczynkiem do tworzenia teorii spiskowych. Coraz więcej fanów "mniejszych klubów" twierdzi, że jedynym celem wprowadzenia PSR jest niedopuszczenie nowych konkurentów do stołu ze starą "Big Six".
Mniej zaangażowani emocjonalnie obserwatorzy przyznają, że jakiś system kontroli finansowej być musi, ale ten obecny ma zbyt wiele wad. Po pierwsze, jest zbyt surowy. 105 mln funtów trzyletniej straty w obecnej, inflacyjnej rzeczywistości nie ma racji bytu. Po drugie, trochę jak z VAR-em, we wlepianych karach brakuje spójności, konsekwencji i transparentności. Padają różne pomysły zmian, mniej lub bardziej oderwane od rzeczywistości. Niektórzy nawołują do uregulowania sytuacji z zewnątrz, bo angielski futbol sam w sobie już się w tym wszystkim pogubił.
Na razie czekamy na sezon 2025/26. Wtedy to limit 105 mln funtów straty zostanie zastąpiony limitem 85 procent przychodu przeznaczanego na wydatki związane z kadrą zawodniczą - kwoty odstępnego, premie, pensje i prowizje menedżerskie. Na papierze ma to więcej sensu. Ale i w tym przepisie na pewno da się znaleźć dziury...