Niedawno ośmieszali Bayern, teraz zmierzają do strefy spadkowej. Winny nie tylko trener
Miała być walka o Ligę Mistrzów, a jest balans nad strefą spadkową. Chyba w żadnym innym klubie w Bundeslidze nie ma w tym sezonie aż takiego rozdźwięku między rzeczywistością a oczekiwaniami jak w Gladbach.
Przed sezonem nie brakowało takich, którzy widzieli Borussię Moenchengladbach na miejscach dających kwalifikację do Ligi Mistrzów. Brak obciążeń związanych z rozgrywkami w Europie, nowy trener, który z drużyną o porównywalnym (a może nawet nieco niższym) potencjałem był o włos od pierwszej czwórki w minionym sezonie, stabilna i silna kadra, systemowo i z rozsądkiem budowany klub… Wszystko to pozwalało przypuszczać, że “Źrebaki” będą w tym sezonie cwałować wyjątkowo chyżo. Tymczasem na półmetku sezonu Borussia jest zaledwie o punkt nad strefą barażową, a terminarz ma taki, że za chwilę niechybnie i na dłuższy czas może się w niej zadomowić.
Niewytłumaczalny “zjazd”
Od 5:0 z Bayernem w Pucharze Niemiec, po 0:6 w lidze z Freiburgiem i to na przestrzeni kilku tygodni. To, co się stało z Borussią w kończącej się właśnie rundzie, zdaje się być wręcz niewytłumaczalne. Oczywiście, jak w większości tego typu sytuacji, na pierwszy plan wysuwa się osoba trenera. Podczas ostatniego meczu ligowego z Eintrachtem z trybun na murawę docierały okrzyki “Huetter raus!”, choć według “Bilda” to kibice przyjezdnych chcieli w ten sposób dopiec swojemu byłemu trenerowi. Jego odejście było dla nich dość bolesne, bo przecież na sześć kolejek przed końcem ubiegłego sezonu Eintracht zajmował czwarte miejsce w tabeli i miał aż siedem punktów przewagi nad kolejną w tabeli Borussią Dortmund. Liga Mistrzów była na wyciągnięcie ręki. Ale wówczas austriacki trener oznajmił wszem i wobec, że po sezonie przechodzi do Gladbach, co wywołało tąpnięcie w zespole. Stracono wielką, być może nawet niepowtarzalną, szansę na wywalczenie przepustki do najbardziej elitarnych rozgrywek w Europie i zarobienia kilkudziesięciu milionów euro. Tego kibice Eintrachtu Huetterowi nie chcą i nie mogą wybaczyć, dlatego z podwójną radością przyjęli kolejną porażkę jego nowego zespołu.
W Gladbach muszą mieć poczucie, że przeżywają swego rodzaju deja vu względem poprzedniego sezonu. Wszystko, co najgorsze, znowu zaczęło się od przegranych derbów z Kolonią. Podobnie było wiosną, kiedy to Marco Rose, zupełnie bez potrzeby, wystawił na najbardziej prestiżowy dla kibiców mecz rezerwowy skład (następny mecz Borussia miała osiem dni później). Porażka 1:2 u siebie była początkiem totalnego zjazdu w dół tabeli. “Źrebaki” znajdowały się wtedy jeszcze blisko pierwszej czwórki, ostatecznie jednak ukończyły poprzedni sezon poza strefą pucharową, co dla wszystkich związanych z klubem stanowiło potężne rozczarowanie.
Finalnie wyszło tak, że Marco Rose zostawił klub w gorszym położeniu, niż w chwili, kiedy go przejmował, bo przecież na powitanie dostał drużynę grająca w Lidze Europy. Huetter parę tygodni temu też przegrał derby i jego zespół rozsypał się niczym domek z kart. Symboliczny obrazek pokazano w minioną niedzielę w programie “Doppelpass”. Piłkarze Borussii wychodzili z szatni na druga połowę meczu z Lipskiem przy stanie 0:2 w kompletnej ciszy. Niby wyszli z szatni grupą, a tak naprawdę każdy szedł na boisko w samotności i patrzył tylko tępo przed siebie. Mentalnie ta drużyna jest dziś w stanie agonalnym. Gra do pierwszego błędu, do pierwszego straconego gola, a potem rozpada się na atomy.
Huetter jest oczywiście na cenzurowanym. Wiele osób związanych z Borussią domaga się jego zwolnienia. To poniekąd zrozumiałe, jeśli przegrywa się cztery kolejne mecze i traci się w nich aż 17 goli. Max Eberl uderzył się ostatnio w pierś i powiedział, że wszyscy są winni takiego stanu rzeczy - od niego począwszy, poprzez trenerów, a na zawodnikach skończywszy. Nawiązując jednak do klasyka - Huettera w tej sytuacji winiłbym najmniej. Oczywistym jest, że z tej kadry trener musi wykrzesać więcej niż 18 punktów w rundzie, ale nie mam przekonania, że zmiana szkoleniowca w tym momencie przyniosłaby długotrwały skutek w postaci poprawy wyników. Owszem, efekt nowej miotły zadziałałby może na kilka meczów, jak w Wolfsburgu, a potem wróciłaby szara rzeczywistość. Bo problemy w Gladbach to kwestie natury strukturalnej. Sięgają one znacznie głębiej i są poważniejsze niż tylko niewłaściwie dobrana taktyka czy źle zestawiony skład na mecz.
Max Eberl
Od niego w zasadzie trzeba zacząć. Eberl to znakomity dyrektor sportowy. Jeśli nie najlepszy w lidze, to na pewno z TOP3. To dzięki jego zręcznym ruchom na rynku transferowym i konsekwencji w działaniu, Borussia z klubu-windy, balansującego na granicy 2. Bundesligi, przeistoczyła się w aspiranta do czołowych lokat w lidze. Z kopciuszka, zbierającego cięgi od przeciętniaków, stała się lokalnym postrachem Bayernu. To właśnie organiczna praca Eberla, poprzez inwestowanie w “Steine und Beine” [w kamienie i w nogi - czyli zarówno w infrastrukturę, jak i w drużynę], doprowadziła “Źrebaki” do trzykrotnego udziału w Lidze Mistrzów na przestrzeni ostatnich sześciu lat, pozwoliła rozbudować klubową infrastrukturę (zbudowano m.in. klubowy hotel i unowocześniono akademię) i uczynić z Borussii klub, który każdego roku wymieniany jest w gronie potencjalnych pucharowiczów.
W Moenchengladbach bardzo rozsądnie podchodzą do wydatków. Przeznaczają na transfery tylko tyle, ile sami na nich zarobią, a w planowanym budżecie nie uwzględniają ewentualnych profitów wynikających z gry w Europie. Dzięki takiej filozofii, udało im się odłożyć na trudniejsze czasy blisko 100 mln euro. No i takie trudniejsze czasy nadeszły, a wstrzemięźliwa postawa Eberla na rynku transferowym obróciła się w końcu przeciwko niemu i klubowi. Z różnych powodów, Borussia nie była w stanie w ostatnim czasie sprzedać kilku swoich piłkarzy, w związku z czym nastąpił też zator w transferach przychodzących. O ile Rose na powitanie w Gladbach dostał czterech ogranych w piłce seniorskiej piłkarzy (Marcus Thuram, Breel Embolo, Stefan Lainer, Ramy Bensebaini), o tyle Huetter musiał się zadowolić trzema nastolatkami (Joe Scally, Luca Netz i Manu Kone), którzy stawiają dopiero pierwsze kroki w piłce na najwyższym poziomie.
Nie jest też żadną tajemnicą, że Borussia od dłuższego czas cierpi na brak piłkarzy “z gazem”. Eberl ściągał Huettera w nadziei, że po kilku letnich transferach z klubu będzie w stanie zafundować mu “pakiet powitalny” w postaci kilku szybkich i agresywnych piłkarzy, którzy bardziej pasowaliby do koncepcji Austriaka niż Alassane Plea, Thuram czy Patrick Herrmann. Na jego nieszczęście Denis Zakaria był latem kompletnie bez formy, bo odbudowywał się po ciężkiej kontuzji i nie znalazł się nikt, kto byłby gotów przeznaczyć na jego zakup choćby 20 mln euro. Dalej: Florian Neuhaus zaliczył bardzo przeciętną wiosnę (więcej o nim pisałem TUTAJ https://www.meczyki.pl/newsy/mial-byc-wielki-transfer-jest-wielki-zjazd-zamiast-liverpoolu-czy-bayernu-lawka-w-sredniaku-bundesligi/178270-n). Kiedy zaś w akcie desperacji udało się dogadać z Interem w sprawie transferu Thurama na 25 mln euro, ten następnego dnia nabawił się ciężkiej kontuzji kolana, która wyłączyła go z gry na trzy miesiące.
Eberl płaci dziś też za opieszałość i przesadną ostrożność w kontekście nowych umów dla Zakarii i Gintera. Jeszcze rok temu szacowano, że Borussia zarobi na transferach obu tych piłkarzy minimum 50 mln euro, tymczasem wszystko wskazuje na to, że nie uda się na nich zarobić ani centa. Chyba że ktoś pokusi się o wyłożenie zimą na stół 7 mln euro, by ściągnąć do siebie Zakarię już w styczniu, bo taką cenę wywoławczą za Szwajcara ustalono ponoć ostatnio w gabinetach szefów klubu. I o ile trudno go winić bezpośrednio za sytuację kontraktową Zakarii, o tyle w sprawie Gintera ewidentnie popełnił błąd.
Defensor od dawna wysyłał sygnały, że chętnie zostałby w Borussii na dłużej. Eberl wziął to za dobrą monetę i postanowił przeczekać pandemię. Ale czas nie działał na jego korzyść. Kiedy w końcu zdecydował się przedłożyć reprezentantowi Niemiec ofertę, ten wiedział już, że na jego usługi są chętni czy to we Włoszech, czy w Anglii. Borussia nie była już w stanie zaproponować mu konkurencyjnych warunków. Kilka tygodni temu Ginter powiedział nawet w jednym z podcastów, że gdyby “Źrebaki” przedstawiły mu ofertę przedłużenia umowy w pierwszej połowie tego roku, to po prostu bez wahania by ją zaakceptował. Dziś sytuacja jest już zupełnie inna i Eberl może sobie tylko pluć w brodę.
Borussia w zasadzie od trzech sezonów gra tym samym składem. Składem mocnym, z kilkoma dobrymi czy nawet bardzo dobrymi piłkarzami, ale też składem zgranym i znużonym. Można odnieść wrażenie, że brak fluktuacji w kadrze sprawił, że zawodnicy ukisili się we własnym sosie. Eberl cieszył się, że udało mu się utrzymać przez kilka kolejnych okienek trzon kadry, ale w ostatecznym rozrachunku obróciło się to przeciw niemu. Drużyna popadła w stagnację i marazm, brakuje w niej impulsów z zewnątrz, podkręcenia rywalizacji na niektórych pozycjach. Dużym problemem jest też brak transferów wychodzących z klubu, bo to czytelny sygnał dla graczy, że w Gladbach są bezpieczni, bez względu na prezentowaną formę.
“Źrebaki” przegapiły moment, w którym kilku piłkarzy przeszło na drugą stronę góry. Tony Jantschke, Herrmann, Christopher Kramer czy nawet Plea swój prime mają już chyba za sobą i nie są w stanie grać regularnie i w każdym meczu na poziomie odpowiadającym wymogom czołówki Bundesligi. Brakuje też zawodników pokroju Martina Stranzla, Maksa Krusego czy Granita Xhaki, a więc charakternych i niepokornych, którzy trzymaliby drużynę w ryzach, a w trudnych chwilach ponieśli ją na swoich barkach. W Gladbach wszyscy są grzeczni i ułożeni, a w wywiadach uciekają w okrągłe formułki. Nie pamiętam, żeby w ostatnich latach ktokolwiek powiedział coś ciekawego, coś, co wykraczałoby poza sztampę. Słuchając ich, od razu na myśl przychodzi mi scena z “Rejsu” Marka Piwowskiego, w której inżynier Mamoń wygłasza monolog o stanie polskiej kinematografii. Nuda, dłużyzna i bardzo niedobre dialogi.
Piłkarze
Mecz z Kolonią. Borussia w drugiej połowie mocno naciska na gospodarzy, strzela wyrównującego gola, a minutę później Florian Neuhaus zagrywa katastrofalne podanie wprost pod nogi Marka Utha i znów trzeba gonić wynik.
Spotkanie z Freiburgiem. W zasadzie każdy ofensywny stały fragment gry w wykonaniu piłkarzy gości kończy się strzeleniem gola, a “Stevie” Lainer daje się objeżdżać niczym junior każdemu, kto próbuje się przedostać bronioną przez niego flanką w pole karne Borussii. Można się zastanawiać, czy to na pewno wina trenera, jeśli na tym poziomie rozgrywkowym zespół jest w stanie stracić u siebie sześć goli w ciągu 37 minut i to wcale nie z potentatem.
Potyczka z Eintrachtem. Borussia gra bardzo przyzwoitą pierwszą połowę. Prowadzi 1:0, mecz pod kontrolą, przeciwnik ewidentnie ma słabszy dzień. W niegroźnej sytuacji Yann Sommer bardzo niechlujnie podaje do Denisa Zakarii, wpędzając do w pułapkę pressingową. Ten, będąc ostatnim obrońcą, wchodzi w drybling z dwoma rywalami. Parę sekund później jest 1:1. Także dlatego, że Matthias Ginter, mając całą sytuację przed sobą, nie robi dwóch kroków do przodu, by zostawić Rafaela Borre na spalonym.
Gladbach dobijają w tej rundzie indywidualne błędy zawodników, na których, jak do tej pory, zawsze można było polegać. Nie jest winą Huettera, że Neuhaus w prostej sytuacji oddaje przeciwnikowi piłkę pod nogi i de facto skazuje swoją drużynę na przegraną. Nie jest winą Huettera, że trzech najbardziej doświadczonych piłkarzy dostaje zaćmy w ciągu kilku sekund i wspólnie produkuje znikąd wyrównującego gola dla Eintrachtu. Gracze powinni sami uderzyć się w pierś i poszukać winy przede wszystkim u siebie. Patrząc na nich i wiedząc, jak potrafią grać, kiedy są w pełni skoncentrowani na meczu, nie ma się wrażenia, że wszyscy ciągną ten wózek w jedną stronę. A nawet jeśli to robią, to na pewno nie z jednakową siłą.
Po Ginterze i Zakarii widać, że kwestie kontraktowe wpływają na ich dyspozycję. Ten pierwszy ma aspiracje, by być liderem reprezentacji Niemiec, by dawać jej oparcie i stabilizację. To właśnie od niego należałoby oczekiwać, że będzie naprawiał błędy kolegów. Póki co jednak, nie tylko nie daje on takiej stabilizacji nawet średniakowi w Bundeslidze, co wręcz sam popełnia błędy, które inni muszą korygować. Z Eintrachtem był bezpośrednio zamieszany w utratę dwóch bramek. Od kogo oczekiwać właściwej postawy w takim momencie, jeśli nie od niego?
Zaś Thuram powalczył z Eintrachtem, ale we wcześniejszych spotkaniach grał wyjątkowo słabo. Tak, jakby chciał oszczędzać nogi.
Neuhaus, mimo słabszej dyspozycji, narzeka otwarcie w mediach, że oczekiwałby od klubu więcej wsparcia, dając do zrozumienia, że chciałby miejsce w składzie bez względu na to, jak się obecnie prezentuje na boisku. Nawet Jonas Hofmann, a więc ten, do którego można mieć najmniej zastrzeżeń, w meczu z Lipskiem kompletnie odpuszcza Josko Gvardiola przy stałym fragmencie gry, przez co pada pierwszy gol dla przeciwnika. Miał wyblokować Chorwata przy dośrodkowaniu, tymczasem wyglądało to tak, że Gvardiol miałby więcej problemów ze sforsowaniem wiszącej firanki niż z przebiciem się przez “Hoffiego”. To są rzeczy, na które trener nie ma w zasadzie wpływu. Dlatego nie sądzę, by wymiana szkoleniowca cokolwiek w sytuacji Borussii zmieniła. Inna sprawa, że Eberl zapłacił za niego 7,5 mln euro. Na warunki “Źrebaków” to potężne pieniądze. Jak tu teraz zwolnić Austriaka po czterech miesiącach pracy w trudnych - czy nawet w bardzo trudnych - warunkach?
Kontuzje
Od początku sezonu nie ma w zasadzie tygodnia, w którym Huetter miałby do dyspozycji wszystkich najważniejszych piłkarzy. Najpierw wypadli mu naraz obaj napastnicy - Embolo i Thuram, potem obaj boczni obrońcy - Lainer i Bensebaini. Dalej problemy zdrowotne miał Elvedi i to w sytuacji, gdy ciężkie urazy leczą dwaj inni środkowi obrońcy - Jantschke i Bayer. Trener musiał sobie radzić przesuwając do środka obrońcy piłkarzy z innych pozycji. Teraz z obiegu wypadł jeszcze Hofmann, a Kramer dopiero co wraca po trzymiesięcznej przerwie.
Kontuzje to jedno, uchwycenie rytmu i powrót do odpowiedniej formy po ich zaleczeniu to drugie. Być może sytuacja unormuje się w ciągu trzech tygodni przerwy między rundą jesienną a wiosenną. Borussia kończy nieudany 2021 wyjazdowym meczem z rozpędzonym Hoffenheim, które w ostatnim czasie produkuje gole z wielką łatwością. Jeśli przegra i poniesie piątą porażkę z rzędu, to w 2022 rok wejdzie w katastrofalnych nastrojach. Tym bardziej, że terminarz nie jest jej sprzymierzeńcem. Pierwsze dwa mecze ligowe w 2022 roku, to wyjazd do Monachium na spotkanie z wściekłym po klęsce w pucharze Bayernem i mecz u siebie z szybkim Bayerem Leverkusen, którego kontry są arcytrudne do zatrzymania.
Trzeba brać pod uwagę scenariusz, że Gladbach żadnego z tych meczów nie wygra. Ba, wielce prawdopodobne jest, że w komplecie je przegra. Huetter miałby wówczas na koncie serię siedmiu porażek z rzędu. Eberl będzie musiał reagować…