Niech ten piękny sen Legii Warszawa trwa dalej! Kto największym wygranym? "To jego miesiąc miodowy"

Co to był za wieczór na Łazienkowskiej! Taką właśnie Legię chcemy oglądać. Niech ten sen trwa, bo cały zespół, na czele z trenerem, w pełni na to zasłużył!
O tym, że ten wieczór ma szansę zamienić się w warszawską fiestę, mieliśmy prawo myśleć właściwie od startu spotkania na Łazienkowskiej. Być może Brendan Rodgers nie zdecydował się na wystawienie wszystkich najlepszych piłkarzy, ale i tak legioniści zasłużyli na brawa za odwagę w pierwszych minutach. Nie schowali się za potrójną gardą, nie czekali na ciosy od rywala, potrafili wpaść w pole karne przyjezdnych. I to od samego początku, kiedy to zakotłowało się pod bramką Schmeichela, a następnie odważnym rajdem błysnął Mattias Johansson.
Z drugiej strony, Anglicy udowodnili, że nie mają zamiaru lekceważyć Legii, ani pozwolić jej na swobodną grę od tyłu. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym był ostry i skuteczny pressing zawodników Leicester na źle wyprowadzającego piłkę Mateusza Wieteskę. Drugim - fura szczęścia Cezarego Miszty, który wręcz po juniorsku minął się z futbolówką po centrze z rzutu rożnego.
Nawet jednak po pomyłkach gospodarze mogli, co jasne, liczyć na wyborne wsparcie z trybun, które wcześniej błysnęły efektowną oprawą.
Stadion "grał" razem z podopiecznymi Czesława Michniewicza, jak wtedy, gdy po kwadransie imponującym odbiorem błysnął Filip Mladenović powstrzymujący Timothy'ego Castagne'a. Ten sam Mladenović, którego defensywa nie jest najmocniejszą stroną. To mogło świadczyć, że mistrzowie Polski mają pełne prawo marzyć o choćby jednym punkciku. Albo o trzech. Bo do 30. minuty na pewno nie byli drużyną gorszą, wręcz przeciwnie, prezentowali się bardziej dynamicznie, z większą determinacją. Gol Mahira Emreliego stanowił ukoronowanie dobrej, solidnej, odważnej i przemyślanej gry miejscowych. Nie wybitnej, bez fajerwerków, ale cholernie mądrej, nie licząc dwóch wymienionych błędów indywidualnych.
Właśnie - gol Emreliego. Azer tylko w tej jednej bramkowej akcji potwierdził, że jest napastnikiem naprawdę klasowym. Przydatnym i skutecznym teraz, zapewniającym Legii ładną sumkę euro za, zapewne, kilkanaście miesięcy. No jak on to zrobił! Czyhał na błąd rywala, zastawił się, podjął decyzję w mgnieniu oka i huknął tak, że fachowiec rzędu Kaspra Schmeichela mógł tylko się odwrócić i pokręcić głową. Snajper co się zowie, mający zdolność stworzenia czegoś z niczego. Nic nie ujmując Tomasowi Pekhartowi, to właśnie Emreli może zaoferować Michniewiczowi i Legii szerszy wachlarz możliwości w ofensywie.
Warto też zwrócić uwagę, że zanim Emreli wpakował piłkę do siatki, wieńcząc akcję Andre Martinsa i Josue, kluczową główkę w okolicach koła środkowego wygrał Maik Nawrocki. Coś Wam to przypomina? To także Nawrocki popisał się piekielnie ważną interwencją w Moskwie, poprzedzając kapitalny rajd Ernesta Muciego ze Spartakiem, zakończony golem Lirima Kastratiego. Każde takie zagranie młodego obrońcy warto wyróżniać, chwalić - podobnie zresztą jak sukcesy w grze defensywnej. Niesamowite tygodnie ma za sobą ten piłkarz, chyba największy wygrany tego starcia. Przedłużony miesiąc miodowy na całego, na oczach Europy i tabunu skautów. Miał nosa Michniewicz, sprowadzając go do stolicy.
Nawrocki zresztą utrzymał poziom w drugiej odsłonie spotkania, zdecydowanie dla stołecznych cięższej. Legioniści postanowili zagrać vabank, bo cofnęli się niezwykle głęboko, za co mogliby zostać ukarani, gdyby w lepszej formie dnia był niebywale chaotyczny i niemrawy Patson Daka. Świetnie, że "swój" moment miał wreszcie Miszta, uprzednio nieco - co w sumie nie dziwi - przestraszony, bojaźliwy. Takie interwencje jak ta na linii bramkowej po uderzeniu głową Jannika Vestergaarda budują golkiperów. Szczególnie będących we wczesnej fazie kariery, dopiero na dole futbolowej drabinki rozwoju, tak jak właśnie Miszta. Im więcej skutecznych parad opartych na refleksie, tym lepiej - można zyskać doświadczenie, podbudować się.
Jeśli w drugiej połowie można wyróżnić któryś z ofensywnych wypadów Legii, to na słowa uznania gospodarze zasłużyli za akcję z 81. minuty, kiedy to nie wykopywali futbolówki na oślep, a przeprowadzili rozsądną, skuteczną i żwawą wymianę podań, opartą na dojrzałości najpierw Bartosza Slisza, a następnie Igora Charatina. I tylko szkoda, że Emreli akurat tutaj zachował się jak rasowy środkowy napastnik, bo zamiast szukać uderzenia po długim rogu, powinien szukać doskonale ustawionego, osamotnionego Kastratiego.
Brawa piłkarzom Michniewicza należą się również za dwie wzorowe kontry w końcówce, które tylko w sobie znany sposób zaprzepaścili najpierw Kastrati, a później Pekhart. Inna sprawa, że w obu akcjach reprezentant Kosowa błysnął niesamowitym gazem i umiejętnością wypracowania sobie sytuacji strzeleckiej. Na dziś jest ważnym rezerwowym, lecz nie ma chyba wątpliwości, że na dłuższą metę powinien być jednym z liderów tego zespołu. Bo zawodnik z niego bez dwóch zdań topowy jak na polskie warunki.
Topowa - to zresztą doskonałe słowo podsumowujące czwartkową grę Legii na Łazienkowskiej. To był występ, który na długo zapisze się w pamięci kibiców polskiej piłki. Na długo zapisze się na kartach historii klubu ze stolicy. Takiego właśnie mistrza Polski chcemy oglądać w pucharach przeciwko silniejszym rywalom. Zmotywowanego, ambitnego, ale przede wszystkim kapitalnie zorganizowanego, mającego plan na mecz, mającego jasny cel do zrealizowania (i przy okazji, jak to w futbolu bywa, odrobinę szczęścia). Czesław Michniewicz i jego piłkarze sprawili, że jesień z polską drużyną na arenie międzynarodowej znów jest fantastyczna! I niech sen trwa, bo i trener, i cała ekipa (Emreli, Nawrocki, świetny Slisz, Johansson, niezmordowany i skuteczny Artur Jędrzejczyk oraz pozostali) na to w pełni zasłużyli. Legio, gratulacje!