Gerard Houllier położył fundamenty pod wielki Liverpool. Odszedł wizjoner, który na zawsze zmienił "The Reds"
W wieku 73 lat zmarł Gerard Houllier - pierwszy zagraniczny menedżer Liverpoolu. Sprowadzał na Anfield Jerzego Dudka. W klubie zmienił właściwie wszystko. Od tego, co ląduje na talerzach piłkarzy po wybudowanie nowoczesnego ośrodka treningowego w Melwood. Bez Francuza The Reds nie byliby w miejscu, w którym są dziś.
Był marzec 1999 roku. Czas, w którym Manchester United zmierzał po pierwszą w historii potrójną koronę. Liverpool znajdował się wtedy na przeciwległym biegunie. Po serii siedmiu meczów, z których zdołał wygrać zaledwie jedno, Gerard Houllier, pełniący rolę samodzielnego menedżera na Anfield przez zaledwie cztery miesiące, postanowił zabrać zespół do Francji. Spotkanie z czwartoligowym US Boulogne miało tknąć w piłkarzy nowego ducha. Podbudować ich. Wskrzesić ulatującą gdzieś pewność siebie.
Upokorzenie, które nie mogło się powtórzyć
Nie podziałało. Nawet z przeciwnikiem z tak niskiej półki Anglicy przegrali. Ale prawdziwe upokorzenie nastąpiło wcześniej. Jeszcze przed wejściem na pokład samolotu, gdy na lotnisku w Manchesterze drużyna spotkała kibiców „Czerwonych Diabłów”. Liverpool wybierał się na nic nieznaczący mecz z francuskim czwartoligowcem, a będący w znakomitych nastrojach kibice Man Utd, zaprawieni już kilkoma pintami piwa, czekali na wylot do Mediolanu i ćwierćfinał przeciwko Interowi. Idealny moment, aby włączyć w terminalu maksymalny tryb szydery.
Tamtą przypadkową konfrontację wspominał asystent Houlliera, Phil Thomson, na łamach „The Athletic”: – Wytykali nas palcami. Podśmiewali się. Szydera nie miała końca. Oni lecieli do Mediolanu na ważny mecz w europejskich pucharach, a my czekaliśmy na odprawę do Le Toquet. Czułem się jak zgniłe jabłko. Nie mogłem tego wytrzymać. W rewanżu puściłem im kila mocnych słów. Steven Gerrard powiedział wtedy do kolegów: „Musimy zrobić wszystko, aby nigdy, przenigdy nie znaleźć się ponownie w tak upokarzającej sytuacji”.
Dwie dekady później to Liverpool patrzy na rywali z Manchesteru z góry. W świetnym stylu wygrał Premier League, a wcześniej cieszył się ze zdobycia Pucharu Europy. Tymczasem United właśnie kolejny raz odbili się od Champions League i nie zagrają w fazie pucharowej. Mają problemy z ustabilizowaniem sytuacji po odejściu Sir Alexa Fergusona. Sytuacja zdecydowanie odwróciła się o 180 stopni. Dziś nikt nie boi się United. Za to Liverpool, nawet przytłoczony kontuzjami wielu ważnych zawodników, jest zawsze w gronie najgroźniejszych.
Francuska rewolucja
Wielce prawdopodobne, że nie byłoby obecnych sukcesów The Reds, gdyby nie przyjście Houlliera. W tamtym czasie wszyscy doskonale znali rękę innego francuskiego rewolucjonisty - Arsene'a Wengera. W Arsenalu wprowadził europejskie standardy. Z grupy gości z brzuszkiem, którzy posilali się smażoną fasolką i bekonem, zrobił grupę profesjonalistów. Sprowadził zawodników, którzy zapisali się w historii jako The Invincibles, kończąc sezon 2003/2004 bez porażki. Można powiedzieć, że Francuzi hurtowo odmieniali kulturę angielskiego futbolu, bo na Old Trafford grupa utalentowanych wychowanków – Ryan Giggs, David Beckham czy Paul Scholes – jak w obrazek wpatrywała się w Erica Cantonę.
Houlllier nie doczekał się w Liverpoolu takich sukcesów jak Wenger, ale stworzył podwaliny. Wprowadził Liverpool w XXI wiek. Zmienił przyzwyczajenia, sposób myślenia, a jego życiowym dziełem była transformacja ośrodka treningowego w Melwood. Jerzy Dudek, którego sprowadził na Wyspy w 2001 roku nie ma wątpliwości. Mówi o nim „Rewolucjonista”. Dziś ciepło pożegnał swojego byłego szefa:
W późnych latach dziewięćdziesiątych Liverpool miał mnóstwo skarbów trudnych do kupienia za największe pieniądze. Duszę, dumną przeszłość, Anfield, fanatycznych kibiców. Wielka marka, ale poza elitą. Marka, której świat odjechał. Fan The Reds oglądał Puchar Europy w telewizji, a w Premier League rządził Manchester United na zmianę z Arsenalem.
To efekt kryzysu, jaki ciągnął się za klubem od tragicznego finału na Heysel. Wewnątrz klubu panowało mnóstwo złych nawyków i to na ich wyeliminowaniu skupił się Houllier. Zmienił dietę, przygotowanie do meczu, wprowadził zakazał hazardu - nawet gry w karty w autobusie za drobne pieniądze.
- Po meczach wyjazdowych zostawaliśmy wyspać się w hotelu, aby rano przeprowadzić wspólny rozruch i regenerację. To była zupełna nowość na Wyspach. Dziś takie elementy jak zdrowa stołówka, jest normalnością, ale za moich czasów ciężkostrawny posiłek lądował na talerzu pół godziny przed treningiem. Było wiele takich drobnych rzeczy, które Houllier wyeliminował, a potem składały się one na wielką całość - mówił mi Jerzy Dudek.
- Sam pokazywałem Jamiemu Carragherowi listę angielskich piłkarzy, którzy mieli problem z alkoholem. Jak kończyły się ich kariery, gdy mieli tylko dwadzieścia kilka lat. Moi podopieczni w końcu zrozumieli, że skupiając się na pracy może nie są pewni sukcesu, ale bez niej na pewno polegną. W taki sposób The Reds w końcu wrócili na właściwe tory - to już słowa Houlliera, z którym przeprowadziłem wywiad rok temu dla „Przeglądu Sportowego”.
Benitez mu dziękował
Sukcesem Francuza był też odpowiedni dobór współpracowników, Thompsona i Sammy'ego Lee, czyli dwóch legendarnych piłkarzy Liverpoolu. Dzięki nim zdobył zaufanie szatni, której nie zamierzał od razu wywracać do góry nogami. Obaj byli jak przedłużenie jego ręki w grupie pełnej Anglików - Carraghera, Danny'ego Murphy'ego, czy wchodzącego do niej Stevena Gerrarda.
Houllier nie wyważał drzwi z futryną. Działał etapami. Był jak wpuszczenie świeżego powietrza do zatęchłego pokoju. Dziś wydaje się to niedorzeczne, ale dwie dekady temu obcokrajowiec na ławce trenerskiej w Premier League to wciąż była nowość.
Wenger wyznaczył kurs, a Houllier utwierdził dumnych Wyspiarzy w przekonaniu, że inne spojrzenie na futbol jest pouczające. Potem Liverpoolowi było łatwiej zatrudniać takich ludzi jak Rafa Benites czy Jürgen Klopp. Hiszpan spotkał kiedyś Houlliera na konferencji szkoleniowej w Szanghaju i usłyszał od niego, że to dzięki fundamentom jakie postawił w mieście Beatlesów, udało mu się wygrać Ligę Mistrzów - pamiętny finał przeciwko AC Milan w Stambule. Houllier skonstruował szkielet, a Benitez dostawił brakujące klocki.
- Dla mnie nigdy nie liczyło się jedynie „tu i teraz”. Zawsze równocześnie stawiałem sobie długofalowe cele. Chodziło o szerszą perspektywę i pozostawienie po sobie dziedzictwa. Myślę, że w Liverpoolu mi się udało – mówił na łamach „PS”.
Mane, Keita, Firmino - odkrycia Houlliera
Jednym ze sztandarowych przykładów nowoczesnego podejścia do szkolenia i rozwoju projektu piłkarskiego są dziś kluby spod marki Red Bulla. To długo Houllier był odpowiedzialny za globalny rozwój tej inicjatywy. Wymyślił Ralpha Rangnicka na stanowisku dyrektora sportowego. Właściciel Red Bulla, Dieter Mateschitz, zaczął szybko dostrzegać zwroty z wielkiej inwestycji.
Houllier wypatrzył w Metz Sadio Mane i naciskał aby sprowadzić go do RB Salzburg. Wypromował Naby'ego Keitę. Z kolei Rangnick dał szansę w Schalke Joelowi Matipowi i Roberto Firmino w Hoffenhaim. To już czterech piłkarzy w obecnej kadrze Liverpoolu. Jak więc nie mówić o bezpośrednim i pośrednim wpływie francuskiego szkoleniowca na to, w jakim kierunku podążyli The Reds? Nic dziwnego, że na trybunach Anfield był zawsze witany gromką owacją. Cieszył się ogromnym szacunkiem i na swojej ostatniej drodze na pewno zostanie pożegnany z honorami. Słowami hymnu klubu: "You will never walk alone".
Z Houllierem rozmawiałem kilka razy. Spotykałem go jeszcze podczas studiów w Anglii, kiedy dziennikarsko raczkowałem. Nigdy mnie nie zbywał. Zawsze uprzejmy i chętny do krótkiej rozmowy. Widzieliśmy się także przy okazji dużych turniejów piłkarskich, a ostatni raz w Warszawie podczas zorganizowanej konferencji szkoleniowej, na której był jednym z głównych prelegentów.
Do hotelu Renaissance przy Lotnisku Chopina w Warszawie wpadł także Jerzy Dudek. Panowie serdecznie się wyściskali i powspominali stare czasy. Polski bramkarz znów podkreślił pozycję Houlliera w najnowszej historii Liverpoolu. „Dziwactwa” jakie wprowadził do codziennego życia Anglików, na które dziś nikt nawet nie zwraca uwagi. Bo są normalnością.
Skromny rewolucjonista i wizjoner. Na pewno odszedł za szybko.