Nie znajdziecie większego klauna wśród piłkarzy. Prowokator strzela tyle gaf, co goli
Jego imię brzmi podobnie jak portugalskie słowo “Diversao”, oznaczające zabawę. Zabawy w jego życiu jest bardzo dużo. Zdecydowanie więcej niż ciężkiej pracy. Deyverson to postać barwna, czasem szokująca, zdecydowanie interesująca. Niewielu go kocha, większość nienawidzi, ale wszyscy chcą o nim wiedzieć wszystko.
Zamknij oczy i pomyśl o zawodniku, którego nienawidzisz. Pewnie będzie to ktoś z drużyny, której nigdy nie kibicowałeś, którą chciałbyś widzieć w niższej lidze. W Ameryce Południowej większość fanów zjednoczona jest wokół hejtu jednego gracza. Najbardziej irytującego człowieka na świecie, prowokującego na potęgę, lekceważącego każdego rywala, niepoprawnego i takiego, u którego wciąż maluje się podły uśmiech.
Nikt nie wzbudza więcej negatywnych emocji niż Deyverson.
Starcia z fanami
To utalentowany, a nawet skrajnie utalentowany błazen. Tak dobry w robieniu dziwnych rzeczy, jak w graniu w piłkę. Gdyby był słaby na boisku, świat by o nim nie usłyszał. A skoro całkiem nieźle drybluje, strzela solidną liczbę goli (już ponad 50 w brazylijskiej ekstraklasie), to trenerzy widzą w nim “dziewiątkę”, na którą warto postawić. Był gwiazdą Palmeiras, a teraz bawi się w futbol w Atletico Mineiro. No i prowokuje. Aż do przesady.
Kiedy jego zespół pojechał do Buenos Aires na półfinał Copa Libertadores, klubowy autokar został obrzucony kamieniami. Policja odmówiła wówczas eskorty i piłkarze oraz pracownicy byli zdani jedynie na łaskę i niełaskę fanów River Plate. Obyło się bez ofiar i ran, ale Deyverson nie mógł zostawić wydarzenia bez swojego komentarza. Fanów argentyńskiego klubu nazwał “gównem”, a w autokarze trzymał koszulkę… Boca Juniors, co jeszcze bardziej rozwścieczyło sympatyków lokalnego rywala.
Spotkanie rozegrał przeciętne jak na swoje możliwości, a schodził z boiska przy akompaniamencie kociej muzyki. Gwizdów Deyverson nie lubi, więc wyciągnął z kieszeni stopery do uszu i przy absolutnej wewnętrznej ciszy zmierzał do szatni. Nie zapomniał o kilku “serdecznych” gestach do gospodarzy. Udawania małpy i pokazania na koszulce “paska”, który widnieje na trykotach Boca Juniors. Generalnie, bawił się w najlepsze.
Nokaut od sędziego
To skrajności, które kilka lat temu w ogóle nie znajdowały się w repertuarze środkowego napastnika. Przełom nastąpił w 2021 roku. To był jego najlepszy okres w karierze. Zdobył decydującą bramkę w dogrywce finału Copa Libertadores, a w dodatku ogłoszono go najlepszym graczem rozgrywek. Ale bardziej niż z kapitalnego występu został zapamiętany z cyrku, jaki odstawił w ostatnich sekundach meczu.
Wdał się wtedy w słowną dyskusję z przeciwnikiem, musiał więc interweniować sędzia, który rozdzielał zwaśnionych piłkarzy. Na odchodne Deyverson otrzymał od arbitra przyjazne klepnięcie w plecy. Reakcja? Najdziwniejsza z możliwych. Napastnik Palmeiras upadł jakby rażony piorunem. Z grymasem na twarzy łapał się za “uszkodzony” odcinek ciała. Farsa? Komedia? Pajacerka? Wszystkie odpowiedzi są poprawne. Tu można tylko podstawić muzyczkę z Benny’ego Hilla.
Sceny z jego udziałem są znane nie tylko trybunom w Ameryce Południowej. Europa przypominała sobie o nim raz na jakiś czas. Na początku przygody na Starym Kontynencie zrobił, jak to często bywa u Brazylijczyków, tour po Portugalii, odwiedzając rezerwy Benfiki, a potem Belenenses. Chwilę terminował w Koeln, a następnie bezskutecznie próbował podbijać Hiszpanię w barwach Levante i Alaves. Bez większych sukcesów.
Wrócił do Palmeiras, ale po pięciu latach postanowił posmakować Europy raz jeszcze. Wypożyczenie do Getafe okazało się błędem. Poza tym Hiszpanie na dobre przekonali się, że gość, delikatnie mówiąc, ma “bałagan na strychu”. Przykład? Przy okazji meczu Ligi Europy z Ajaksem po zdobyciu bramki został trafiony zapalniczką. Wił się na murawie, jakby został postrzelony przez snajpera. Nawet koledzy z zespołu wzruszali ramionami.
Zmiana na lepsze? Bynajmniej
Kolejny powrót do ojczyzny miał być czymś w rodzaju czyśćca. Próbą zmazania swoich win, pokazania pokorniejszej wersji samego siebie. I faktycznie, w Cuiabie zaczął bardziej doceniać kumpli, przeciwników, sędziów i kibiców. Potrafił z dystansem podejść do żartów o sobie, kiedy maskotka innego klubu po przybiciu piątki padła na murawę i naśladowała Deyversona.
Innym razem pomagał porządkowym w odprowadzaniu nadmiernej ilości wody z boiska, otrzymując za to pokaźną porcję braw od kibiców. Wtedy dobry Deyv wygrywał z tym diabolicznym. Przynajmniej przez chwilę był dla sympatyków Cuiaby znośny. Wywoływał uśmiechy, nawet jeśli sportowo nie dojeżdżał. W wywiadach mówił:
- Kiedy pytają mnie, czy wolałbym być bardziej człowiekiem “z ludu”, który daje rozrywkę, bawi i rozśmiesza, czy raczej świetnym piłkarzem dającym wiele goli, to odpowiedź jest zawsze taka sama. Kawa nie wyklucza herbaty - stwierdził rezolutnie.
Nie da się ukryć, że jego pobyt dokładnie w samym środku Ameryki Południowej miał swoje blaski i cienie. To tu strzelał najwięcej w karierze (w dwa lata ponad 30 goli), windował drużynę zdecydowanie ponad stan, ale jednocześnie szukał nowego pracodawcy, co nie mogło być odbierane dobrze, zarówno przez właścicieli klubu, jak i fanów. Czuł się trochę jak na płatnych wakacjach, czego nie ukrywał np. wrzucając zdjęcia ze swoją partnerką… pod prysznicem. Lub opowiadając historię, że pierwszą rzeczą, jaką zrobił na randce, było puszczenie bąka w samochodzie.
Ciągle był po prostu sobą. W końcu jednak związek z klubem musiał się rozpaść. W pewnym momencie jego nazwisko przestało pojawiać się na liście powołanych. Wszystko przez problemy dyscyplinarne, zachowanie na treningach i lekceważenie obowiązków pracownika.
- To nie jest spontaniczna decyzja. Było kilka incydentów, które doprowadziły do tego punktu. Wszystko zaczęło się od drobnych niesnasek na treningach, a następnie eskalowało przed spotkaniami i w trakcie gier - wyjaśniał Cristiano Dersch, prezes Cuiaby. - Deyverson, jako 30-latek, głowa rodziny, musi dostosować się do wymagań klubu. Nigdy na odwrót - dodał.
Brazylijczyk próbował być jak Mbappe w PSG. Czekać na koniec kontraktu i zabezpieczyć prowizję od swojego kolejnego klubu. Dopiął swego. Przeszedł do Atletico Mineiro i poryczał się na pierwszej konferencji prasowej. Czy łzy były szczere? Raczej nikt w nie nie wierzył. Tak samo nieszczera może być nienawiść, którą żywią do niego oponenci. W głębi duszy pewnie go uwielbiają i nie wyobrażają sobie, że mógłby skończyć z piłką. Wszak brazylijski futbol potrzebuje takich kolorowych ptaków.