Nie złamały go kontuzje i niechęć selekcjonera. Wymarzony transfer do Bayernu Monachium to kwestia czasu

4 sierpnia ubiegłego roku to data, która już na zawsze pozostanie w pamięci Leroya Sane. Przed pierwszym gwizdkiem meczu o trofeum Community Shield skrzydłowy zapewne myślami był już w Bawarii, szykując się do asystowania Lewandowskiemu i przywdziania ogrodniczek w czasie Oktoberfestu. Los brutalnie pokrzyżował - i to dosłownie, patrząc na uraz więzadeł - jego plany, ale co się odwlecze to nie uciecze.
Poprzednie letnie okienko transferowe przebiegło pod znakiem informacji na temat przenosin Niemca do ekipy "Die Roten". Wrodzona oszczędność Rummenigge i spółki nieco opóźniała finalizację, aczkolwiek w sierpniu wydawało się, że cała transakcja znajduje się na ostatniej prostej. Spotkanie z Liverpoolem miało posłużyć za drobny epilog trzyletniej przygody Sane na Etihad, ale już w 13. minucie było po wszystkim. Zerwane ACL. Koniec sezonu, koniec marzeń o Bayernie. Przynajmniej na razie.
Złoty chłopak
Zainteresowanie Bawarczyków usługami Leroya sięga jeszcze czasów, gdy ten reprezentował barwy Schalke. Chłopak w młodym wieku wywołał prawdziwą furorę, chociaż trudno, żeby było inaczej, patrząc na wyjątkowe uprzywilejowanie genetyczne. Powiedzieć, że Sane urodził się w sportowej rodzinie, to właściwie nic nie powiedzieć.
Jego ojciec, Souleyman, przetarł szlaki w Bundeslidze, grając dla FC Nürnberg oraz SG Wattenscheid, gdzie później Leroy stawiał swoje pierwsze kroki. Na poziomie najwyższej niemieckiej klasy rozgrywkowej nestor rodziny Sane ustrzelił ponad 50 bramek. W reprezentacji Senegalu dołożył kolejnych 29. Jakby tego było mało, mama Leroya, Regina, osiągała spore sukcesy jako gimnastyczka. Z Igrzysk Olimpijskich w 1984 r. przywiozła brązowy medal. Starszy brat, Kim, również trafił do akademii w Gelsenkirchen, lecz jego talent nie mógł się równać z potencjałem obecnego zawodnika City.
- W wieku kilku lat widać było, że Leroy ma doskonale ułożoną lewą nogę. Wyróżniał się na tle pozostałych - wspominał Oliver Ruhnert, szkoleniowiec młodzieżowych ekip "Die Königsblauen".
W seniorskiej drużynie po raz pierwszy wystąpił już w wieku 18 lat. Uwagę całego świata przykuł jednak dopiero w momencie debiutu w Lidze Mistrzów. W rewanżowym meczu 1/8 finału Schalke pojechało na Santiago Bernabeu. Z Veltins-Arena "Los Blancos" wywieźli zwycięstwo 2:0, zatem nikt nie dawał Niemcom zbyt dużych szans na powodzenie. Zwłaszcza, że jeszcze w pierwszej połowie etatowy skrzydłowy, Eric Choupo-Moting doznał urazu i musiał opuścić murawę. Szansę dostał nieopierzony i nieznany szerszej publiczności Leroy Sane. Już po kilkudziesięciu minutach cały świat znał to nazwisko.
Jeśli w debiucie w europejskich pucharach strzelasz taką bramkę Ikerowi Casillasowi na Bernabeu, musisz być wybrańcem piłkarskich bogów. Schalke odpadło, ale w karierze Sane nastąpił przełom. Roberto di Matteo wkomponował go do pierwszej jedenastki, a już po kilku miesiącach Joachim Loew po raz pierwszy wystawił w meczu reprezentacyjnym.
Kampania 2015/16 posłużyła za potwierdzenie ogromnej jakości skrzydłowego. Dziewięć bramek, siedem asyst oraz największa liczba udanych dryblingów spośród wszystkich graczy Bundesligi momentalnie przekonały Pepa Guardiolę. Włodarze "Obywateli" wydali 52 mln euro, co stanowiło klubowy rekord Schalke. Warto dodać, że Leroy miał wówczas ledwie 20 lat. Młodość, jakość, powtarzalność, czyli piłkarski przepis na sukces.
Wielka forma i wielkie nieporozumienie
Jeśli Sane zachwycał na Veltins-Arena, to aż trudno znaleźć odpowiednie słowa, aby opisać jego wyczyny w niebieskiej części Manchesteru. Najlepszym podsumowaniem dyspozycji Niemca były słowa samego szkoleniowca.
- Leroy ma wiele zalet. Nie znam wielu piłkarzy, którzy w tak młodym wieku grają na tak wysokim poziomie. Trenowałem w przeszłości Leo Messiego, więc wiem, że Sane również może dołączyć do czołówki. Ma ogromny potencjał - skwitował Katalończyk.
W debiutanckim sezonie zanotował dziewięć trafień i osiem ostatnich podań we wszystkich rozgrywkach, co stanowiło tylko preludium przed prawdziwym wystrzałem formy. Kolejną kampanię skończył z double-double i to tylko w spotkaniach Premier League. City sięgnęło po mistrzostwo, a Sane po statuetkę dla najlepszego młodego zawodnika na Wyspach. Każdy kibic "Die Mannschaft" wyczekiwał Mundialu, na którym gwiazdor City miał potwierdzić klasę. Wtedy Joachim Loew podjął jedną z najbardziej niewytłumaczalnych decyzji w swojej karierze.
- Oczywiście, że Leroy dysponuje ogromnym talentem, zdaję sobie z tego sprawę. Ale jego dotychczasowa gra dla reprezentacji nie była wystarczająco dobra. Musiałem podjąć jakąś decyzję, aby zapewnić balans w składzie - przekonywał selekcjoner.
Statystyki Sane przed startem rosyjskiego turnieju rzeczywiście nie zachwycały. W jedenastu meczach dla kadry nie zdobył ani jednego gola. Szkopuł w tym, że Julian Brandt, który został wybrańcem Loewa, także nie brylował. Jedyną bramkę strzelił w konfrontacji z San Marino, a na Mundialu zawiódł, jak zresztą wszyscy reprezentanci Niemiec. Po porażkach z Meksykiem i Koreą obrońcy tytułu wrócili do domu na tarczy.
W kolejnych miesiącach Loew już nie odważył się odsuwać skrzydłowego Manchesteru od składu. Za spóźniony pakiet zaufania Sane odpłacił się zresztą pięcioma trafieniami w kolejnych spotkaniach. W międzyczasie City obroniło mistrzostwo przy niemałym udziale Niemca. Konkurencja w osobach Mahreza, Sterlinga i Bernardo Silvy nie przeszkodziła zanotować mu 10 bramek i 11 asyst na poziomie Premier League. Nic dziwnego, że w kolejce po podpis wirtuoza stanął Bayern.
Nadszedł czas
Gdyby nie feralny uraz, Sane już kilka miesięcy temu podpisałby kontrakt na Allianz Arena. Zerwanie więzadeł krzyżowych zaprzepaściło hitowy transfer, który prawdopodobnie zostanie jednak dopięty w najbliższych tygodniach. Temat przenosin Leroya nie schodzi z okładek niemieckich mediów.
- Leroy chce wygrać Ligę Mistrzów. Ciężko pracuje, aby marzenie stało się rzeczywistością. Byłby wielką atrakcją zarówno dla Bayernu, jak i całej Bundesligi - wyznał jego agent, Damir Smoljan, w rozmowie dla Sport1. Tak odważne słowa stanowią ostateczny dowód na to, że coś jest na rzeczy i wyczekiwany transfer to tylko kwestia czasu.
Wszystkie puzzle układają się w składną całość w postaci Sane przenoszącego się do Monachium. Niemiec w pełni formy stanowi ogromną wartość dodaną do układanki Guardioli, ale w tym przypadku Katalończyk może nie mieć za wiele do powiedzenia. Postawienie weta nie miałoby większego sensu, ponieważ kontrakt skrzydłowego wygasa w przyszłym roku. Jeśli Manchester latem nie zaakceptuje ofert, Sane będzie mógł w styczniu podpisać wstępny kontrakt z nową drużyną.
"Obywatele" nie mogą sobie pozwolić na utratę kilkudziesięciu milionów, ponieważ ich sytuacja w kwestii Financial Fair Play, eufemistycznie mówiąc, nie należy do wymarzonych. City musi odnaleźć balans między astronomicznymi wydatkami, a zyskiem ze sprzedaży. Wszak ubiegłego lata byli na minusie rzędu 100 mln euro. Przed sezonem 2017/18 wydali ponad 300 mln, jednocześnie sprzedając tylko Iheanacho, Ünala czy Bony'ego. Wolna Amerykanka na rynku transferowym dobiegła końca. Manchester, choć zabrzmi to dziwnie, musi zacząć zarabiać. Sprzedaż Sane znacznie poprawi ich notowania w oczach finansowej inkwizycji UEFY.
Paskudna kontuzja nie ograniczyła zainteresowania ze strony Bayernu. Gorzej niż z Kingsleyem Comanem i tak nie będzie. Francuz od kilku lat spędza więcej czasu w gabinetach lekarskich, a gdy już jakimś cudem wraca po rekonwalescencji, nie dostosowuje się poziomem do Gnabry'ego, Muellera i Lewandowskiego. Zdrowy Sane z powodzeniem uzupełniłby ofensywny kwartet Bawarczyków.
Na tej transakcji zyskałaby każda z zainteresowanych stron. City poprawiłoby swój bilans transferowy rodem z FIFY, gdy w trybie kariery wykupimy bogatego inwestora. Hansi Flick otrzymałby do dyspozycji gotową linię ofensywy, samograj, będący postrachem dla każdej obrony w Europie.
Z kolei 24-latek mógłby wreszcie stać się pierwszoplanową postacią ekipy z absolutnej czołówki. Liczby Niemca w Manchesterze są oczywiście znakomite, ale konkurencja na Etihad jest zbyt duża, aby którykolwiek ze skrzydłowych czuł się pewnie. W Bayernie Sane już nie byłby tylko Leroyem. Nawiązując nieco do francuskich korzeni swojej rodziny, stałby się niekwestionowanym Le Roi.
Mateusz Jankowski