Nie tylko FIFA to hipokryci. MKOl głuchy na łamanie praw człowieka. "Igrzyska propagandą sukcesu"
Trwające XXIV Zimowe Igrzyska Olimpijskie to kolejna wielka sportowa impreza organizowana przez kraj mający problem z dotrzymaniem demokratycznych standardów. Ale dla Chin to idealna okazja do ocieplenia swojego wizerunku.
Igrzyska Olimpijskie z założenia powinny być tworem zupełnie apolitycznym. Oczywiście jednak tak jest tylko i wyłącznie w teorii. W ich historii mieliśmy bowiem do czynienia z mnóstwem manifestów politycznych, a i wybór kolejnych gospodarzy tych dla wielu sportowców najważniejszych zawodów w karierze często budził kontrowersję. Swego rodzaju przełomem było przyznanie na początku tego wieku letnich igrzysk Chińskiej Republice Ludowej, do których doszło w 2008 roku.
Od tamtej imprezy za Wielkim Murem minęło już blisko 14 lat. Chiny dziś znów goszczą najlepszych sportowców na świecie, tym razem jednak tych rywalizujących na lodzie i śniegu. Pekin stał się tym samym pierwszym miastem-gospodarzem w historii, który gościł zarówno zarówno letnie, jak i zimowe igrzyska olimpijskie. Podobnie jak te niecałe półtorej dekady temu, tak i tym razem można pokusić się o postawienie tezy, że dla Chin organizacja tego typu imprezy sportowej jest przede wszystkim szansą na pokazanie systemowej przewagi nad Zachodem.
Próba pokazania się światu
Igrzyska w 2008 roku stanowiły przede wszystkim pokaz mocarstwowości “Państwa Środka”. Dla Chin było to pierwsze organizowane wydarzenie sportowe o skali globalnej. Jeśli mówimy o dziedzictwie, który pozostawił po sobie ówczesny przewodniczący ChRL, Hu Jintao, to najpierw należy wspomnieć właśnie Pekin 2008 oraz wystawę światową Expo, która miała miejsce dwa lata później w Szanghaju. Z tych dwóch imprez to jednak igrzyska okazały się dla całego państwa kamieniem milowym, który pokazał, że Chiny są w stanie rywalizować z krajami Zachodu.
- Wtedy Chińczycy chcieli się za wszelką cenę pokazać się i poczuć się docenieni. Zorganizowali imprezę z ogromnym przepychem, ale przy tym mówili, że igrzyska mogą pomóc we wprowadzeniu w kraju różnej maści reform. Ale szybko okazało się, że zmiany w Chinach owszem, zachodzą, ale nie takie, jakich na Zachodzie oczekiwano. Chiny wybrały swoją ścieżkę i podążają nią na tyle pewnie, że żadna krytyka nie robi na nich wrażenia - mówi w rozmowie z nami Michał Banasiak z Instytutu Nowej Europy.
Ekipa skupiona wokół aktualnego przywódcy kraju, Xi Jinpinga, próbuje w tym zakresie kontynuować politykę swojego poprzednika. Chiny w 2015 roku były organizatorem mistrzostw świata w lekkiej atletyce, trzy lata temu odbyły się tam natomiast mistrzostwa świata w koszykówce. Bez wątpienia kraj ten będzie miał też w niedalekiej przyszłości chrapkę na piłkarski mundial. Póki co jednak swoją gigantomanię próbuje ponownie zademonstrować poprzez ruch olimpijski.
- Tegoroczne igrzyska są już nieco inne. Tutaj Chiny mają przede wszystkim pokazać się jako nowoczesne i zaawansowane technologicznie państwo - goniąc niejako w tej kwestii Koreę Południową oraz Japonię. Dodatkowo dochodzi sprawa sportów zimowych - tutaj Chińczycy nigdy nie byli potęgą. Jeśli jednak sportowo zagrożą hegemonom: Norwegii, USA, Rosji czy Niemcom, to może się okazać, że Chiny utrwalą swój obraz jako państwa zdolnego do adaptacji w ramach współczesnych wyzwań: technologicznych, ekologicznych i sportowych - podejrzewa Mieszko Rajkiewicz, doktorant UW i ekspert ds. polityzacji sportu w Instytucie Nowej Europy.
Symbolika zamiast działań
Chiny przed otwarciem IO 2008 musiały mierzyć się z różnego rodzaju problemami wizerunkowymi. Zachodnia opinia publiczna uważała, że impreza tej rangi nie powinna odbywać się w kraju, który ich zdaniem łamie prawa człowieka. Choć tamtejsze władze dokonały wówczas kilku reform, na przykład złagodziły przepisy dla zagranicznych korespondentów, to reputacja Chin w miesiącach poprzedzających rozpoczęcie igrzysk wcale nie uległa poprawie. Szczególnym echem odbiły się wtedy zamieszki w Tybecie, w wyniku których zmarło, w zależności od źródeł, od 18 do setek osób.
- W 2008 roku wypłynęło kilka problemów wizerunkowych Chin. Na czołówkach gazet pojawiała się kwestia łamania praw człowieka, nie tylko w Tybecie, ale również wobec ludności muzułmańskiej czy w kontekście współpracowania z reżimami w Afryce. Teraz przede wszystkim z kolei chodzi głównie o Ujgurów i wiąże się z tym dyplomatyczny bojkot ogłoszony przez wiele państw. Jeśli chodzi o inne problemy wizerunkowe, to tradycyjnie pojawiają się kwestie ekologii, które przewijały nam się również te 14 lat temu - tłumaczy nam profesor Michał Kobierecki, znawca dyplomacji sportowej z Uniwersytetu Łódzkiego.
Chiny w tym roku postanowiły zareagować zarówno na problemów Ujgurów, jak i ekologii, w sposób dość mocno z jednej strony pokazowy, a z drugiej symboliczny. W sztafecie olimpijskiej ze zniczem jako ostatni udział wzięli chińscy sportowcy urodzeni już w latach dwutysięcznych - skoczek narciarski Zhao Jiawen oraz… przedstawicielka Ujgurów, Dinigeer Yilamujiang. Zamiast efektownego płomienia, zamocowali oni jedynie pochodnię wokół wielkiej śnieżynki. Zdaniem organizatorów, decyzja ta była podyktowana względami ekologicznymi. Chyba w przeciwieństwie do samej lokalizacji igrzysk, które odbywają się na obszarze nieobfitującym w opady białego puchu i gdzie sportowcy rywalizować będą niemal wyłącznie na sztucznym śniegu.
- Chińskie społeczeństwo - jeśli poniesie jakieś koszty - to przede wszystkim ekologiczne. Bo że budżet kraju zostanie mocno naruszony to pewne. Organizacja imprezy nie zamknie się raczej w deklarowanych czterech miliardach dolarów. Ale właśnie aspekt ekologii będzie istotny i rodzi to pytanie o sens organizacji zimowej imprezy w takim miejscu. Jak to wpłynie na środowisko, raporty pokażą to dopiero po igrzyskach. Skala wpływu na życie codzienne mieszkańców na ten moment jest trudna do oszacowania. Być może nie będzie tak tragicznie jak w Soczi w 2014, ale nadal, jest to mocna ingerencja w naturę - uważa Rajkiewicz.
Szpagat i nowe trendy
Choć więc problem z przestrzeganiem praw człowieka i lekceważenie środowiska naturalnego znacząco wpływa na zachodnią opinię publiczną, całe igrzyska z pewnością są Chinom bardzo pomocne. Państwo to, podobnie jak na przykład Katar w przypadku tegorocznego mundialu, wykorzystuje rozpoczętą właśnie imprezą jako element sportswashingu, czyli swoistej próby oczyszczenia swojego wizerunku poprzez organizację dużych zawodów sportowych.
- Igrzyska to taka enklawa na terenie Chin. Chińczycy wykorzystali pandemiczne obostrzenia, które zresztą podkręcili jeszcze bardziej niż oczekiwał tego MKOl, żeby oddzielić tę imprezę od reszty kraju i jego problemów. MKOl jest głuchy na wołania dotyczące łamania przez Chiny praw człowieka, niechętnie słuchają tego sponsorzy, a politycy próbują zrobić wizerunkowo-gospodarczy szpagat. Ruch olimpijski nie po raz pierwszy wykazuje się hipokryzją i stał się podrzędny względem Pekinu, który narracyjnie dominuje. Na kontach twitterowych chińskich dyplomatów rozsianych po świecie od wielu tygodni trwa propaganda sukcesu. Z kolei MKOl wszystkie głosy krytyki wobec Chin puszcza mimo uszu - grzmi Banasiak.
Zachowanie MKOl nie jest jednak niczym nowym. Podobnie było w przypadku igrzysk w Soczi, w trakcie których rozpoczęła się wojna rosyjsko-ukraińska. Tak samo przecież głucha na wezwania aktywistów przy okazji organizacji mistrzostw świata w Rosji i Katarze jest również FIFA. W ostatnich latach najważniejsze imprezy sportowe często były goszczone przez kraje o wątpliwej międzynarodowej reputacji. Choć ten trend w pewnym sensie powoli być może się odwraca wraz z organizacją kolejnych igrzysk przez Francję i Włochy oraz mistrzostw świata przez kraje Ameryki Północnej, to jednak wciąż nie do końca wiadomo, w którą stronę wyewoluuje w najbliższej przyszłości.
- Trzeba też zrozumieć wielkie organizacje sportowe, w tym MKOl, że muszą one dążyć do tego, by ktoś te imprezy jednak zorganizował. Dlatego też pojawiają się nowe trendy. Jedne z nich to organizacja imprez sportowych w wielu miejscach jednocześnie, jak mieliśmy ostatnio w przypadku mistrzostw Europy w piłce nożnej. Drugi natomiast widzimy coraz częściej w przypadku właśnie igrzysk i powierzaniu ich organizacji miastom, które mają już większość infrastruktury gotową i mogą ugościć igrzyska bez ponoszenia zbyt wielkich kosztów inwestycji - tłumaczy Kobierecki.
- Ciężko stwierdzić, czy w kolejnych latach trend organizacji imprez przez państwa niedemokratyczne będzie miał swój kres. Widać jednak w ostatnim czasie, że w międzynarodowych organizacji sportowych przyjmowane są wewnętrzne regulacje związane z pewnym ograniczeniem przyznawania tych imprez państwom, które mają problemy z przestrzeganiem praw człowieka - podsumowuje.