Nie przegrali od listopada, powalili faworytów. Idą po puchary, a Guardiola wystawia im laurkę

Nie przegrali od listopada, powalili faworytów. Idą po puchary, a Guardiola wystawia im laurkę
SPP / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan PiekutowskiWczoraj · 08:30
Zdarza się, że bieżący sezon bywa określany mianem powrotu do przeszłości. O tytuł rywalizuje w końcu Liverpool z Nottingham Forest, Everton prowadzi David Moyes, Sunderland walczy o powrót do elity, a Oasis wyrusza w trasę koncertową. Nie wszystko się jednak zgadza. Bournemouth nigdy bowiem nie było tak dobre.
Przez lata Bournemouth znajdowało się na prowincji angielskiego futbolu, o zespole słyszała tylko garstka kibiców zagranicznych i to ta, którą określa się mianem piłkarskich freaków. Sytuacja zmieniła się jednak w 2015 roku, gdy "Wisienki" sensacyjnie wygrały Championship, a następnie przez pięć sezonów z rzędu rywalizowały w Premier League. Światu przedstawili się wówczas Callum Wilson, Philip Billing, Matt Ritchie, Nathan Ake, Aaron Ramsdale, Steve Cook, a drugą młodość przeżywał Artur Boruc.
Dalsza część tekstu pod wideo
Mimo tego chyba nikt nie zakładał, że w perspektywie kolejnych lat będziemy mówili o Bournemouth jako jednym z najbardziej ekscytujących projektów, który rości sobie prawa do gry w europejskich pucharach, i który Pep Guardiola stawia za wzór współczesnego futbolu. Ale oto w takim punkcie się właśnie znaleźliśmy.

Sztuka adaptacji

Życie trenera bywa przewrotne. Przekonał się o tym sam Iraola, którego teraz przymierza się do majętniejszych klubów pokroju Tottenhamu, a jeszcze kilkanaście miesięcy temu musiał walczyć o posadę. Początek przygody Hiszpana w Bournemouth do udanych nie należał, w dziewięciu meczach nie odniósł żadnego zwycięstwa, zatopił "Wisienki" w strefie spadkowej. Później, nie bez problemów, wydostał się na powierzchnię. Magiczną barierę 40 punktów Bournemouth przekroczyło dopiero w 30. kolejce, ale zdołało utrzymać się w lidze bez większych komplikacji. Ba! Gdyby nie słabiutka końcówka, "Wisienki" pewnie pobiłyby swój najlepszy wynik. Ze względu na trzy porażki z rzędu zajęły jednak 12. lokatę, czyli o jedną pozycję gorszą niż za kadencji Eddiego Howe'a.
Iraola był więc oceniany zbyt surowo. On po prostu musiał nauczyć się zupełnie nowej ligi, do 2023 roku prowadził wyłącznie zespoły z Hiszpanii i Cypru, które nie miały nic wspólnego ze specyfiką i intensywnością Premier League. Gdy zaś zdołał już ułożyć wszystko pod swoje granie, to jego zespół stopniowo odnosił coraz lepsze rezultaty. Już w pierwszym sezonie udało się ograć Newcastle United, Manchester United, a także zremisować z Aston Villą. Ponadto, Hiszpan budował swoich piłkarzy. To właśnie on zdecydowanie postawił na Illę Zabarnego, Milosa Kerkeza, Justina Kluiverta, Alexa Scotta czy Antoine'a Semenyo, czyli zawodników młodych, poniżej 25. roku życia. Semenyo i Zabarny zyskali przy tym podwójnie, wszak w klubie byli już wcześniej, ale nie odgrywali wielkiej roli.
Zaufanie zaprocentowało w nieodległej przyszłości. Semenyo przymierzany jest do Arsenalu, Kluivert zapakował ostatnio hat-tricka, Kerkez to jeden z najlepszych lewych obrońców w Premier League, a Zabarny należy do czołowych stoperów. Scott nie gra, ale przede wszystkim ze względu na kontuzję. Warto przy tym dodać, że, mimo niedyspozycji 19-latka, Bournemouth pozostaje drużyną bardzo młodą. Średni wiek całej kadry wynosi 25,1 i jest czwartym najniższym w Premier League. Jeśli zaś chodzi o wyjściową "jedenastkę", to Iraola potrafił zejść do średniej 24,4. Na Vitality Stadium zdecydowanie mają podstawy ku temu, aby budować przyszłość.
Z tego też względu nie jestem przekonany, czy Iraoli spieszyć się będzie do przejęcia innej drużyny. W gruncie rzeczy w grę wchodzi tylko Tottenham, może ewentualnie Chelsea, ale zwolnienie Enzo Mareski to rzecz bardzo, bardzo odległa. "Spurs' w teorii dają większe możliwości niż Bournemouth, ale czy są one na tyle kuszące, aby rozstawać się z "Wisienkami"? Wątpliwe. W obecnym zespole Hiszpan ma komfort spokojnego budowania. Nie stracił pracy po dużym kryzysie, konsekwentnie dostaje nowych zawodników pod swoje granie, z drugiej strony odwdzięcza się zwiększaniem potencjału sprzedażowego podopiecznych, cokolwiek solidnymi wynikami, a także sztuką wychodzenia z opresji. Bo to nie jest tak, że w Bournemouth wszystko się zgadza, chociaż klub coraz bardziej ochoczo aspiruje do klasy średniej Premier League.

Kontuzje im niestraszne

Bournemouth przeszło bardzo długą drogę. Gdy w 1982 roku stery zespołu przejmował Harry Redknapp, na środku boiska rosło drzewo. Teraz drzewa już nie ma. Vitality Stadium zostało dostosowane do wymogów najwyższej ligi, chociaż nadal urzeka swoją małomiasteczkowością. Klub znacząco się sprofesjonalizował, w czym pomogły pieniądze pozyskane za lata spędzone w elicie i tytaniczna praca wykonana przez wspomnianego już Howe'a. W niektórych miejscach Bournemouth osiągnęło już sufit, teraz musi myśleć nad tym, jak się przez niego przebić. Jednocześnie wygląda na to, że w kwestii zaplecza medycznego - rozumianego jako przygotowanie zawodników - wciąż można zrobić wiele, bardzo wiele.
W tym sezonie uwaga skupia się przede wszystkim na problemach kadrowych Tottenhamu. Gdy Ange Postecoglou zobaczył kaszlącego tłumacza, to na konferencji prasowej zażartował, że stracił nawet jego. Australijczyk nie jest jednak jedynym pokrzywdzonym, bo bywa, że i Iraola musi szyć z niczego. Różnica polega na tym, że "Wisienki" nie występują w europejskich pucharach. Nie oznacza to jednak, że można przejść obojętnie wobec starań Hiszpana. Brakuje mu materiału ludzkiego, a mimo tego dowozi świetne rezultaty.
Weźmy ostatnie starcie z Newcastle United. Iraola nie mógł skorzystać z dziesięciu zawodników. Wśród nich znaleźli się tak ważni piłkarze jak Evanilson, Scott, Sensi, Sinisterra, Smith czy Unal. Każdy z nich miałby wyjściowy skład albo byłby jednym z pierwszych do wejścia z ławki. W związku z brakami szkoleniowiec zdecydował się na awaryjne rozwiązania. Na prawej stronie obrony ustawił Cooka, czyli nominalnego środkowego pomocnika. Na środku ataku hasał Ouattara, czyli skrzydłowy. Luki w środku pola łatał zaś mający problemy z regularną grą Adams. Ławka rezerwowych wyglądała zaś tak źle, że Iraola na zmianę zdecydował się dopiero w 82. minucie. Ostatecznie szanse otrzymali 21-letni Jebbison, 20-letni Winterburn oraz 18-letni Rees-Dottin.
Mimo tego "Sroki" przegrały aż 1:4.
Nie był to odosobniony przypadek. Problemy Bournemouth ciągną się od dłuższego czasu, a mimo tego drużyna była też w stanie zremisować z Chelsea, ograć Manchester United, Tottenham, a nawet Manchester City. Chociaż spotkanie z urzędującymi mistrzami Anglii miało miejsce na wczesnej fazie sezonu, to już wtedy poza dyspozycją Iraoli byli Kepa, Ouattara, Scott i Sinisterra. Jeśli więc na Vitality Stadium powinni położyć na coś szczególny nacisk, to na lepsze zabezpieczenie piłkarzy. Nie jest normalnym, gdy wysypuje się zawodnik za zawodnikiem, chociaż kalendarz zespołu nie należy do przeładowanych. Bournemouth ma komfort cotygodniowej regeneracji, a kadrę, przynajmniej w teorii, dość szeroką. Mimo tego w kontuzjach wypada znacznie gorzej niż Nottingham Forest, czego nie można tłumaczyć wyłącznie znacznie mniej intensywnym stylem zaproponowanym przez Nuno Espirito Santo.

Zamach na puchary?

W tym sezonie Iraola zachwycił Anglię i doczekał się miana najlepszego młodego trenera w lidze, który nie prowadzi czołowego zespołu. Hiszpan w istocie wydaje się mieć jeszcze spory margines do rozwoju, w czerwcu skończy dopiero 43 lata. W całej Premier League młodsi są jedynie Ruben Amorim, Kieran McKenna oraz Fabian Huerzeler. Od każdego z nich szkoleniowiec Bournemouth radzi sobie lepiej, daje więcej powodów do pochwał. Najważniejsze są oczywiście wyniki, a te sprawiają, że "Wisienki" tracą tylko trzy punkty do czwartego miejsca.
Awans do Ligi Mistrzów wydaje się nieprawdopodobny - Liverpool, Arsenal i Nottingham Forest punktują zbyt równo, a Manchester City się przebudził - ale puchary drugiego i trzeciego szeregu stoją przed Bournemouth otworem. Nie ma racjonalnego powodu, aby zespół Iraoli skreślać z walki z Newcastle United, Aston Villą oraz Brighton. Pozostałe drużyny, na czele z Tottenhamem, West Hamem oraz Manchesterem United, prezentują się poniżej swojej godności, co sprawia, że pierwszy raz od bardzo dawna pojawiła się szansa dla aż dwóch zespołów teoretycznie słabszych. Wyskoki jednej drużyny się zdarzały, historii Leicester City nie trzeba przypominać, ale jeśli w TOP5 znajdzie się dwóch przedstawicieli rest of the league, będziemy mieli do czynienia z historycznym wydarzeniem.
Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w 2002 roku. Newcastle United zajęło wówczas czwartą lokatę, a piąte było Leeds United. Warto przy tym dodać, że oba te zespoły miały pozycję znacznie silniejszą niż współczesne Nottingham Forest i Aston Villa, nie mówiąc już o Bournemouth lub Brighton. Skala nadchodzącej sensacji jest więc większa.
- Dzisiejszy futbol to to, jak gra między innymi Bournemouth. (...) W nowoczesnej piłce nie chodzi o to, aby trzymać pozycję. Trzeba złapać rytm. Na pewnym etapie Manchester City nie mógł, po prostu nie mógł tego zrobić, bo nie miał odpowiednich zawodników - ocenił sam Pep Guardiola w rozmowie z TNT Sports.
Nowoczesne Bournemouth zaliczyło serię dziesięciu meczów bez porażki, w tym okresie lepsze były tylko Nottingham Forest, Liverpool oraz Arsenal, czy czym dwie ostatnie ekipy miały jednie korzystniejszy bilans bramkowy. W wypadku "Wisienek" nie ma mowy o przypadku, chwilowym wzlocie. Najlepszym dowodem, że chociaż w najbliższą sobotę zmierzą się ze sobą Manchester City i Chelsea, to wiele osób z większym zainteresowaniem spojrzy na starcie Bournemouth z Nottingham. Wszystkie te drużyny walczą obecnie o podobne cele.

Przeczytaj również