Nie grał w wielkim klubie od 5 lat, dopiero teraz odchodzi. Zjazd po równi pochyłej. "Konsekwentnie słaby"
Jedna z najbardziej absurdalnych relacji na linii piłkarz-klub w ostatnich latach dobiegła niedawno końca. Tiemoue Bakayoko opuścił Chelsea, która rozwiązała z nim kontrakt. Nikogo nie winimy, jeśli zapomniał o tym, że Francuz jest jeszcze zawodnikiem “The Blues” czy nawet w ogóle gra w piłkę. Niegdyś uważany był za wielki talent. Teraz mało kto traktuje go poważnie.
Liczba zmian w Chelsea w ciągu ostatnich siedmiu lat może przysparzać o ból głowy. Trenerzy, właściciel, piłkarze, sytuacja w tabeli, a nawet zakaz transferowy - za londyńczykami kilka bardzo turbulentnych lat. Niewiele postaci przetrwało na Stamford Bridge od czasów Antonio Conte. Jedną z nich, do niedawna, był kompletnie zapomniany Tiemoue Bakayoko. Wielu kibiców mogłoby powiedzieć, że “nareszcie” opuszcza Londyn. Pięć lat po ostatnim występie w barwach “The Blues”.
Czas związku Francuza z angielskim klubem można określić mianem absurdalnego. Już dawno stało się jasne, że nie miał w nim przyszłości. Tak naprawdę w Londynie spędził tylko rok. Potem wędrował już jedynie po coraz mniej udanych wypożyczeniach. Nadzieja, że uda się go sprzedać choć za drobne, spaliła na panewce. W efekcie pomocnik został zwolniony z kontraktu na rok przed jego końcem. Swego czasu wiązano spore nadzieje, obecnie jest piłkarzem-memem.
Sezon życia
Jak w ogóle Bakayoko znalazł się na Stamford Bridge? Nie był to przecież transfer znikąd. Latem 2017 roku wiele czołowych ekip w Europie miało na celowniku piłkarzy AS Monaco. Nic dziwnego - drużyna z Księstwa doszła do półfinału Ligi Mistrzów i sięgnęła po mistrzostwo Francji. Swój cel na Stade Louis II znalazła również Chelsea, która postanowiła wydać 40 milionów euro na Tiemoue Bakayoko. Stał się on wówczas drugim najdroższym nabytkiem klubu w historii.
Defensywny pomocnik miał za sobą życiowy sezon, wchodząc na poziom, jakiego nigdy wcześniej nie prezentował. Do tamtej pory kojarzył się z zawodnikiem chimerycznym, nieodpowiedzialnym, czasem mającym problemy fizyczne. Postanowił jednak wziąć się za siebie. Zmienił styl życia, sposób odżywiania, znalazł mentora w postaci wielkiego Claude’a Makelele, a nawet przestał malować włosy na dziwaczne kolory. Wszystko miało pomóc mu zaliczyć przełomowy “reset”.
- Makelele bardzo mi pomógł. Gdy pojawił się w Monaco, nie byłem bardzo, bardzo dobrym piłkarzem, ale dużo z nim rozmawiałem. Dał mi dużo rad i pozwolił mi uprościć mój styl gry - opowiadał wychowanek Rennes.
Przeprowadzka do Anglii otworzyła przed Francuzem nowe perspektywy. Kupowali go mistrzowie Premier League, w których składzie otwierał się dla niego idealny wakat - odszedł Nemanja Matić, absolutnie kluczowy element środka pola. 22-letni wtedy Bakayoko mógł więc liczyć, że dostanie od Antonio Conte szansę na pokazanie umiejętności.
Rozczarowanie
I faktycznie, szybko dostał kredyt zaufania od trenera i zajął miejsce w drugiej linii u boku rodaka, N’Golo Kante. Choć nowy nabytek rozkręcał się powoli, kibice wierzyli, że nawiąże do formy prezentowanej w poprzednich miesiącach w barwach Monaco. Szybko nawet wymyślili dla niego piosenkę. “Timmy Bakayoko, razem z N’Golo, nigdy nie oddają piłki” - śpiewali na melodię hitu “September” grupy “Earth, Wind & Fire”.
Jej słowa okazały się jednak kompletnym zakłamaniem rzeczywistości. Mecz po meczu, miesiąc po miesiącu, u nowego pomocnika wciąż było widać te same problemy: straty piłki, niedbałe podania, problemy z dotrzymaniem tempa boiskowym wydarzeniom. Wiara, jaką pokładały w nim trybuny, szybko zniknęła, ustępując miejsca wielkiej frustracji. Pomimo tego Conte dalej stawiał na podopiecznego, licząc, że ten wreszcie odnajdzie się w nowym kraju.
Sam Włoch wpadał jednak w coraz większe tarapaty, które w efekcie doprowadziły do zwolnienia wraz z końcem rozgrywek. Już w lutym, po fatalnym, przegranym 1:4 meczu z Watfordem, gdy Bakayoko wyleciał z boiska po 30 minutach, “Guardian” pisał, że trenerowi Chelsea kończy się czas. O ściągniętym z Monaco zawodniku mogliśmy z kolei przeczytać, że “wyglądał fatalnie - konsekwentnie fatalny, przewidywalnie fatalny, fatalny na tyle, że jego menedżer powinien to przewidzieć i temu zapobiec”.
W pewnym sensie można powiązać upadek tych dwóch postaci. Wygasający powoli Conte, obdarzając sporym zaufaniem zagubionego, beznadziejnego Francuza, tylko zwiększył wywieraną na siebie presję, jednocześnie narażając podopiecznego na wielkie gromy. Niemniej, kluczowa była postawa pomocnika na boisku. Jego niechlujność i ślamazarność sprawiały zespołowi wiele problemów. Pomimo zdobycia FA Cup, na finiszu sezonu 2017/18 werdykt brzmiał jasno: na Stamford Bridge po zaledwie roku zaczynali mieć go dosyć.
Niesprzedawalny
Pojawienie się w Londynie następcy Conte, Maurizio Sarriego, tylko skomplikowało sytuację Bakayoko. Zawodnik o iworyjskich korzeniach już znajdował się na cenzurowanym, a nowy trener miał zupełnie odmienną filozofię od swojego poprzednika. U niego środek pola miał przede wszystkim kontrolować posiadanie piłki, a nie przerywać ataki i wspomagać linię obrony. Po słabym okresie przygotowawczym wielce rozczarowujący pomocnik został więc wypożyczone do Milanu. To stanowiło zapowiedź następnych lat jego kariery.
Chelsea przez pięć lat oddawała Francuza na wypożyczenia. Był wspomniany Milan, AS Monaco, Napoli i ponownie “Rossoneri” - tym razem na dwa sezony. Cztery wypożyczenia nie dały tego, czego oczekiwali Anglicy. Mieli nadzieję nie tylko na chociaż tymczasowe zdjęcie pensji Bakayoko z listy płac, ale też znalezienie potencjalnego nabywcy. Dlatego też w pierwszych dwóch umowach zapisano opcję wykupu. To jednak zupełnie się nie udało. Kolejne wyjazdy za granicę przynosiły coraz więcej wątpliwości. Pierwszy epizod na San Siro zakończył się zwyżką formy, ale potem nastąpił zjazd po równi pochyłej. Można było odnieść wrażenie, że wróciły stare problemy, zwłaszcza te związane z odpowiednim nastawieniem. Chyba najlepiej obrazuje je incydent z maja 2019 roku, gdy Bakayoko miał wejść z ławki w barwach Milanu za kontuzjowanego Lucasa Biglię, ale trener Gennaro Gattuso zmienił decyzję i postawił na Jose Mauriego. Czemu? Otóż wypożyczony z Chelsea zawodnik zbyt długo się ubierał, a następnie kazał szkoleniowcowi “sp***dalać” - zresztą przez całą jego karierę pojawiały się doniesienia, że ma “napięte” (choć niekoniecznie złe) relacje z poszczególnymi szkoleniowcami.
Jak łatwo się domyślić, nikt nie chciał zatrzymać Francuza na stałe. Dwuletni powrót na San Siro, kończący wędrówkę po klubach, okazał się spektakularnym podsumowaniem serii niewypałów. Od 17 stycznia 2022 roku 28-latek pojawił się na murawie łącznie czterokrotnie. Przez półtora roku rozegrał ledwie 49 minut! Próby zmaksymalizowania zysku poprzez “podpromowanie” piłkarza okazały się zatem zupełnie nieudane. Gdyby w Chelsea zdecydowano się na sprzedaż Bakayoko wcześniej, prawdopodobnie ktoś by go przygarnął na stałe i zapłacił przyzwoitą sumę. Z każdym kolejnym rokiem sytuacja stawała się jednak coraz trudniejsza. Oczywiście, po drodze pojawiał się temat Olympique’u Lyon, Nicei czy Adana Demirsporu, ale wszystko spaliło na panewce.
To koniec
Teraz, przy okazji wielkiego czyszczenia szatni, w Chelsea zdali sobie sprawę, że za Bakayoko nie uda się wyciągnąć już ani grosza. Dlatego porozumiano się z nim i przedwcześnie rozwiązano wygasający za rok kontrakt. Tym samym pomocnik został wolnym piłkarzem i może swobodnie szukać nowego pracodawcy. Pięć lat po tym, jak ostatni raz pojawił się na murawie w barwach “The Blues”. Tyle że minione kilka sezonów bardzo zaszkodziło jego wizerunkowi. Gracz, o którego sześć lat temu biły się mocne drużyny, dziś jest obiektem żartów i synonimem pieniędzy wyrzuconych w błoto. Ma za sobą kompletnie zmarnowany okres ciągłego poszukiwania, braku stabilizacji i coraz większego chaosu w swojej karierze.
Znalezienie nowego klubu w takich okolicznościach będzie wiązało się z wyrzeczeniami. Bo kto weźmie go z uśmiechem na twarzy, bez żadnych wątpliwości? Najbardziej prawdopodobny kierunek to kraje jak Turcja czy Arabia Saudyjska - miejsca, gdzie często trafiają wypalone gwiazdy. Bo właśnie kimś takim jest Tiemoue Bakayoko. Co więcej, ten proces wypalania trwał ciągle przez kilka lat. Mało kto chyba może uwierzyć w jego zatrzymanie. To piłkarz-enigma. Chodzący znak zapytania. I właściwie nazwisko wykreślone już z futbolu na najwyższym poziomie. Może i miał pecha, trafił do nieodpowiedniego klubu. Ale tak niechlujnemu zawodnikowi nie sposób zaufać. Zarówno Chelsea, jak i on sam, przekreślili karierę, z którą wiązano spore nadzieje. Klub mógł wcześniej pozwolić mu pójść swoją drogą, zamiast na siłę szukać odzyskania kasy. On sam za to nie wyciągnął wniosków z dawnych problemów. Bo główny kłopot, przede wszystkim, stanowiła przecież jego postawa.