Nie chcieli ich wpuścić na mundial, byli rewelacją turnieju. Tak Korea Północna podbiła serca kibiców

Nie chcieli ich wpuścić na mundial, byli rewelacją turnieju. Tak Korea Północna podbiła serca kibiców
footballmemories.net
Przyjechali z małego, komunistycznego kraju, odciętego od reszty świata. Jako chłopcy do bicia, ciekawostka. Mieli po prostu zebrać bęcki i wrócić do domu. Tymczasem zaskoczyli wszystkich, zdobywając szacunek i uwielbienie lokalnych kibiców. Historia występu reprezentacji Korei Północnej na mundialu w 1966 roku to po prostu coś wyjątkowego. A ich przygoda, choć zakończona na etapie ćwierćfinału, na północnym wschodzie Anglii pozostała zapamiętana na długo.
Większość z nas zapewne dobrze pamięta występ ekipy z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej na boiskach RPA dekadę temu. Co się głównie z nim kojarzy? Pogrom z Portugalią, szalonego gola, którego wbił im Maicon, nieustanne pytania o to, jak bardzo reprezentantów inwigiluje komunistyczny rząd i… wyczytywanie ich składu przez Dariusza Szpakowskiego.
Dalsza część tekstu pod wideo
Krótko mówiąc, jeśli chodzi o aspekty sportowe, ich wyprawa na turniej nie przyniosła nic pozytywnego. I dokładnie tego samego spodziewano się w latach 60. Debiutujący na imprezie tej rangi Koreańczycy sprawili jednak wtedy gigantyczną sensację, wychodząc z trudnej grupy i podbijając serca kibiców z Middlesbrough, gdzie grali swoje mecze w pierwszej fazie turnieju. Ich wyprawa do Anglii była czymś wyjątkowym, a niewiele brakowało, żeby w ogóle nie doszła do skutku.

Problemy natury politycznej

44 lata temu wojna w Korei wciąż stanowiła świeżą sprawę. Pochłonęła niemal milion istnień. Rozejm podpisano w 1953 roku. Nastroje, jak dobrze wiemy, pozostają napięte do dzisiaj. W czasach podziału na strefy za i poza żelazną kurtyną, wizyta drużyny z KRLD w Angliii stanowiła poważny problem dla władz wyspiarskiego państwa.
Brytyjska armia brała bowiem udział w konflikcie, wspierając wojska Republiki, której w końcu przypadła południowa część półwyspu. Ba, stanowiła nawet drugą najliczniejszą grupę wsparcia, ustępując jedynie Amerykanom. Rząd nie uznawał istnienia takiego państwa jak Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. Początkowo rozważano nawet nie wpuszczenie ich drużyny do kraju. FIFA była jednak nieugięta i zdołała przeforsować dopuszczenie Azjatów do udziału.
Wiązało się to z pewnymi warunkami. Po pierwsze, o zespole z Dalekiego Wschodu mówiło się jako o "Korei Północnej", nie używając pełnej nazwy państwa. Po drugie, postanowiono, że ich hymn nie zabrzmi na brytyjskiej ziemi. Aby przyjezdni nie poczuli się urażeni, postanowiono, że narodowych pieśni podczas turnieju będzie można posłuchać tylko przy okazji meczu otwarcia (w którym KRLD nie grała) i finału, do którego praktycznie nie miała szans awansować.
Ponadto zadbano o to, żeby specjalne, okolicznościowe znaczki pocztowe, które przygotowano na cześć każdego uczestnika, nie zawierały symboli komunistycznego kraju. I tak udało się dopuścić do udziału w mundialu państwo, które dla brytyjskiego rządu oficjalnie nawet nie istniało.

Skazani na pożarcie

Dziś udział drużyn z Azji w mistrzostwach świata to sprawa w zupełności normalna. Często nawet spodziewamy się tego, że część z nich wyjdzie z grupy i powalczy o coś więcej. Imponują zwłaszcza swoją zadziornością i zdyscyplinowaniem. W latach 60. piłkarscy reprezentanci tej części świata stanowili jedynie ciekawostkę. Na turniej w Anglii przewidziano dla nich jedno miejsce, o które musieli walczyć z przedstawicielami Afryki. To rozzłościło przedstawicieli obu kontynentów tak, że duża część z nich zrezygnowała z udziału w eliminacjach.
Korea Północna tego nie zrobiła i postanowiła zawalczyć. W decydującym starciu rozgromiła Australię 9:2. Dwumecz rozgrywano na neutralnym terenie ze względów politycznych. Ekipa z komunistycznego kraju wywalczyła przepustkę na pierwszy w swojej historii wielki turniej dzięki spotkaniom, które zorganizowano w Kambodży. Przed nimi na MŚ Azję miały okazję reprezentować jedynie Holenderskie Indie Wschodnie (dzisiejsza Indonezja) w 1938 roku oraz Korea Południowa - 20 lat później.
Oba te zespoły niczym nie zabłysnęły. Przegrały wszystkie swoje mecze, nie strzeliły nawet bramki. Gdy więc KRLD przegrała na inaugurację turnieju 0:3 z ZSRR, wszyscy spodziewali się czegoś podobnego. Tym bardziej, że w grupie mieli jeszcze Włochów, jednych z faworytów turnieju i Chile, brązowych medalistów poprzedniej edycji. Słaby start nie oznaczał jednak, że machnięto na nich ręką. Pomimo porażki wzbudzili ogromne zainteresowanie.

Największa ciekawostka turnieju

Przyjezdni z odległego krańca świata stanowili niebywałą ciekawostkę. Jeśli dodamy do tego nietypowa kulturę wynikającą z polityki władz w Pjongjangu, to można już się spodziewać, ile przykuwali spojrzeń. Rzucali się w oczy niemal od razu. Średnia wzrostu drużyny wynosiła jedynie 165 centymetrów. Jak pisała na łamach "Guardiana" Louise Taylor, która wspominała ich wizytę w Wielkiej Brytanii, podczas jazdy do Middlesbrough pociągiem śpiewali… pieśni patriotyczne.
Po przybyciu do miasta złożyli wizytę burmistrzowi. Na jego ręce złożyli dar - wyhaftowany obraz żurawia, który można oglądać w tamtejszym muzeum. Społeczność była pod wrażeniem ich zachowania oraz postawy na murawie. Chociaż Sowieci przerastali ich o głowę - zarówno fizycznie, jak i technicznie - Azjaci grali bardzo czysto, nie okazując frustracji. Odczuwali radość z gry w piłkę, walczyli w duchu fair play - dla narodu, ustroju i swojego wodza, Kim Ir-sena. No i nosili czerwone koszulki, co przypadło do gustu fanom “Boro”. W tamtym regionie stali się zespołem "drugiego wyboru", oczywiście po Anglikach.
Dlatego też w kolejnym meczu, przeciwko Chile, ekipa z Azji mogła liczyć na ogromne wsparcie trybun. Podopieczni Rye Hyun Myunga przegrywali z wyżej notowanymi rywalami po bramce Rubena Marcosa z rzutu karnego. W 88. minucie nieistniejące już Ayresome eruptowało. Do siatki chilijczyków trafił Pak Seung-zin. To był pierwszy azjatycki gol w historii piłkarskich mistrzostw świata. KRLD sprawiła niesamowitą sensację - zdobywając jeden, jedyny punkt, przebiła wszelkie oczekiwania.

Największa niespodzianka w historii

Kibice, którzy w dużych grupach przychodzili nawet na treningi gości z dalekiej, komunistycznej krainy, nie spodziewali się, że kilka dni później będą świadkami historycznego zwycięstwa. Dla kadry Italii pojedynek z kopciuszkiem powinien stanowić formalność. Koreańczycy zdołali jednak sprawić kolejną niespodziankę. Pokonali Włochów po bramce Pak Do-ika. Bez dwóch zdań pomogła im gra w przewadze z powodu urazu jednego z rywali (wówczas nie można było jeszcze przeprowadzać zmian), ale nikt się tym nie przejmował. Dwukrotni mistrzowie świata ulegli azjatyckiemu outsiderowi. Nastał cud - Korea Północna awansowała do fazy pucharowej!
Ćwierćfinał zaplanowano na Goodison Park. W Liverpoolu czekała Portugalia, również debiutująca na mundialu, ale piekielnie mocna. Wystarczy tylko powiedzieć, że z kompletem punktów wyszła z grupy, w której mierzyła się z Brazylią i Węgrami. Waleczni azjaci nic sobie z tego nie robili. Wspierani dopingiem około trzech tysięcy fanów z Middlesbrough, którzy pojechali za nimi, rzucili się na oponentów. W 25. minucie mieli już prowadzenie 3:0! Nie odpuszczali dalej. I, kto wie, być może tutaj popełnili błąd.
W ciągu niewiele ponad pół godziny zespół z Półwyspu Iberyjskiego zdołał odrobić straty z nawiązką. Czterokrotnie trafił legendarny Eusebio, wykorzystując m.in. dwa rzuty karne. Na dziesięć minut przed końcem dorzucił do swojego dorobku jeszcze asystę. “Perła Mozambiku” przyćmiła ulubieńców lokalnej publiczności. 5:3. Ekipa z KRLD musiała wrócić do domu. Dalsza część historii to już w dużej części domysły.

Myśleli, że o nich zapomniano

Mistrzostwa Świata 1966 na zawsze zostaną zapamiętane przez jedną z największych kontrowersji w historii futbolu - gola-widmo Geoffa Hursta, który dał gospodarzom miano najlepszej drużyny globu. Goście z Azji co prawda zapisali się w historii, ale pozostali ukryci w cieniu historycznego sukcesu angielskiej piłki. Ich los po powrocie ojczyzny był wielką niewiadomą. I jest nią do dzisiaj.
Pojawiały się informacje, że reprezentanci wylądowali w obozach pracy. Nie wygrali, więc przynieśli hańbę narodowi. Ponadto mieli zabalować po zapewnieniu sobie wyjścia z grupy. Takiego zachowania reżim nie był w stanie zaakceptować. Tych informacji nikt jednak oficjalnie nie potwierdzi. Pojawiają się wzmianki w książkach i artykułach traktujących o ulubieńcach trybun Ayresome, ale prawdy pewnie nigdy nie poznamy. Część swojej historii opowiedzieli sami bohaterowie. “BBC” postanowiło nakręcić o ich pięknej przygodzie film dokumentalny, zatytułowany “The Game Of Their Lives”, czyli “Mecz ich życia”.
Co ciekawe, komunistyczne władze wyraziły na to zgodę na spotkanie i realizację projektu. Zrealizowano go w 2002 roku. Gdy dziennikarze przyjechali do Korei Północnej, członkowie legendarnej drużyny byli podobno w szoku. Sądzili, że nikt o nich już nie pamięta. Jakże musieli się zdziwić jakiś czas później, gdy przedstawiciele brytyjskiej telewizji zaprosili bohaterów swojej produkcji do Middlesbrough. Władze ponownie przystały na tę propozycję.
Przy życiu pozostawało wciąż ośmiu członków ekipy, która w 1966 roku pojechała do Anglii. Znów się tam pojawili, po kilkudziesięciu latach przerwy. Na miejscu czekała ich miła niespodzianka. W artykule pani Taylor znajdziemy wzmianki o tym, że samochody, widząc napis informujący o tym, kto jest na pokładzie autobusu, którym podróżowali Koreańczycy, zaczynały trąbić. Legenda walecznych Azjatów wciąż była żywa w Middlesbrough. Gdy byli piłkarze odwiedzili miejsce, w którym stało niegdyś zburzone już Ayresome Park, po autografy ustawili się młodzi chłopcy, przysłani przez swoich dziadków.
Chociaż zamiast nieistniejącego stadionu zbudowano tam osiedle mieszkalne, zawodnicy odwiedzili miejsce, które stało się symbolem ich wspaniałego triumfu nad Włochami. Pak Do-ik, wraz z kolegami, stanął w miejscu, z którego pokonał strzegącego bramki rywali Enrico Albertosiego. Punkt ten oznaczony jest odlanym z brązu odciskiem stopy, który po dziś dzień przypomina o sensacyjnej ekipie z dalekiego kraju.
W Middlesbrough o nich nie zapomnieli. I zapewne nie zapomną, dopóki żyć będą ci, którzy mieli okazję oglądać ich sensacyjne występy na angielskich boiskach.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również