Nie 1 zł, a 6 milionów. Kibice i miasto razem przeciwko właścicielom. Wyjaśniamy sytuację w Arce Gdynia
Wczoraj pojawiły się informacje, że właściciele Arki Gdynia, Dominik i Włodzimierz Midakowie mają dość, chcą jak najszybciej sprzedać klub i szukają inwestora, rzekomo będąc gotowym do transakcji nawet za symboliczną “złotówkę”. My bliżej przyjrzeliśmy się sprawie, której absolutnie nie można sprowadzić do forsowanego hasła: “źli kibole znów wypędzają nielubianego właściciela”. Znamy też nieoficjalną cenę, za którą można nabyć Arkę.
Dwa sezony temu Arka Gdynia toczyła wyrównane boje z duńskim Midtjylland w Lidze Europy i drugi rok z rzędu awansowała do finału Pucharu Polski. Młody właściciel klubu, Dominik Midak chętnie opowiadał o nerwach związanych z utraconym w ostatniej chwili awansem w europejskich pucharach i pokazywał się w mediach czy na stadionie. Dziś szuka nabywcy Arki, a właściwie robi to jego ojciec, Włodzimierz, który odsunął syna od działalności wokół klubu.
Transfery? 2/10
Ta historia od początku była niecodzienna. 20-latek za sterami profesjonalnego klubu Ekstraklasy? Kibice Arki podchodzili do rządów Midaków z rezerwą, ale dali im ogromny kredyt zaufania. Wydawało się, że wiecznie zaciskający pasa “Żółto-Niebiescy” mają szansę wyjść z marazmu, a zamiast kompletowania kadry co pół roku piłkarzami z kartą w ręku, jest okazja przeprowadzić rozsądne, gotówkowe transfery.
I faktycznie, zaszła widoczna zmiana. Prowadzący minimalistyczną, ale bezpieczną politykę transferową, bardzo dbający o finanse prezes Wojciech Pertkiewicz, był w Gdyni krytykowany za brak odwagi w działaniach. Po wejściu do gry nowych właścicieli, wydano pieniądze m.in. na Aleksandyra Kolewa czy Nabila Aankoura, wysoki kontrakt dostał też Goran Cvijanović. Teraz dwóch z nich już tutaj nie ma, a trzeci, zesłany do rezerw beztrosko pobiera sporą pensję.
Niezrozumiałe ruchy na rynku transferowym stały się znakiem firmowym Arki pod rządami Midaków. Ostatnie letnie okienko przelało czarę goryczy. Sprowadzony z ligi greckiej Azer Busuladzić, przyzwoity przecinak bez specjalnych atutów, dostał kontrakt w okolicach 70 tys. złotych miesięcznie. To pieniądze, których wcześniej w Arce nikt nie widział, a najlepsi piłkarze z długoletnim stażem mogli o nich tylko pomarzyć.
Na sporą wypłatę może liczyć także Fabian Serrarens. Holenderski napastnik zasłynął serią kilkuset minut bez celnego strzału na bramkę, a gola zdobył dopiero w ostatnim meczu przed przerwą zimową. Były piłkarz De Graafschap otrzyma jeszcze szansę w rundzie wiosennej.
Letniego absurdu dopełnił hiszpański zaciąg: Trio Santi Samanes-Nando-Samu Araujo nie dało gdynianom absolutnie nic. Pierwszy pół roku leczył kolejne kontuzje i nie zagrał ani minuty. Drugi występował, lecz zasłynął tylko idiotyczną czerwoną kartką przeciwko Legii. Trzeci dostał szansę w Pucharze Polski i razem z całym zespołem poniósł klęskę z Odrą Opole. Nawet zawodnicy Arki nieoficjalnie nie ukrywali, że lewy obrońca niewiele ma wspólnego z niezłym graniem w piłkę.
Jedynym strzałem w okolicach środka tarczy było ściągnięcie Dawita Schirtladze, jednak jak można usłyszeć w Gdyni, tutaj kluczową rolę odegrał menedżer/kierownik klubu, Paweł Bednarczyk. Odpowiedzialnym za transfery Antoniemu Łukasiewiczowi, Rafałowi Żurowskiemu i Piotrowi Włodarczykowi trudno przypisać jakiekolwiek sukcesy.
“Włodar” oficjalnie w Arce już nie pracuje, a pozostała dwójka nie jest mile widziana przez sympatyków drużyny. Łukasiewicz wsławił się oryginalnym poglądem na sukcesy transferowe w wywiadzie dla Weszło.com. - Rozmawiam z mądrzejszymi ludźmi i oni mówią: słuchaj, jak na 10 transferów dwa-trzy, czasami cztery ci się udadzą, to jest mega wynik - powiedział w rozmowie z Pawłem Paczulem.
Z dużej chmury... deszczu brak
W Gdyni nerwowo było już przy zwalnianiu trenera Zbigniewa Smółki w ubiegłym roku. Kibice żądali natychmiastowej dymisji byłego opiekuna Stali Mielec. Wojciech Pertkiewicz, który wówczas pełnił jeszcze obowiązki prezesa klubu, nie ukrywał, że chciał rozstać się ze szkoleniowcem dużo wcześniej, weto jednak stawiali właściciele. Ostatecznie Smółka odszedł, a sytuacja się na jakiś czas uspokoiła. Zespół utrzymał się w lidze pod wodzą Jacka Zielińskiego.
Kolejne niepokojące sygnały pojawiły się w lecie, a kibice alarmowali o braku jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa Midaków. W klubie ogłoszono jednak nowe otwarcie: z posadą pożegnał się Pertkiewicz, a w jego miejsce przyszedł Grzegorz Stańczuk, prosząc o czas. Potrzebował kilku miesięcy na przygotowanie projektu rozwoju Arki. Dodatkowo niespodziewanie do Gdyni wrócił Marko Vejinović, jeden z głównych architektów utrzymania, który w mig zdobył serca kibiców. Sam Holender podkreślał, że przenosiny na stałe nad morze nie byłyby możliwe bez osobistego zaangażowania Dominika Midaka.
Minęło pół roku i z pompą ogłoszonych mocarstwowych planów nie zostało nic. Projekt Stańczuka, uwzględniający inwestycję środków finansowych właścicieli, został odrzucony, przez co ten zrezygnował z funkcji prezesa. Odszedł także jego tymczasowy następca, “człowiek miasta”, Dariusz Schwarz, który robił, co mógł, by w krótkim czasie uporządkować sytuację. Podpisał ważne dokumenty, unormował kwestie, które mogłyby zaważyć o braku licencji dla Arki na przyszły sezon. Odpuścił, bo chciał zacisnąć pasa w obliczu bardzo realnego zagrożenia utraty płynności finansowej. Nie spotkał się z aprobatą.
Siedem grzechów głównych
Miasto Gdynia to wieloletni sponsor Arki, bez którego wsparcia klub nie mógłby funkcjonować. Prezydent Wojciech Szczurek znany jest ze swojej sympatii do “Żółto-Niebieskich”. W ubiegłym miesiącu uderzył jednak pięścią w stół, wstrzymując finansowanie ze strony miasta. Jego decyzja miała pełne poparcie zarówno kibiców, jak i właścicieli mniejszościowych.
- Pod koniec sierpnia ubiegłego roku wyraziłem oczekiwanie, że większościowy udziałowiec spółki realizować będzie strategię długofalowego rozwoju naszej Arki. Minęły cztery miesiące, tymczasem w działaniach właściciela trudno dostrzec konsekwencję – brak jakiegokolwiek planu, mającego na celu ustabilizowanie sytuacji. Szczególnie alarmujące są informacje dotyczące stanu klubowych finansów. Złożone publicznie obietnice, nie zostały dotrzymane. Dopóki sytuacja nie zostanie unormowana, Miasto nie będzie wspierać finansowo Klubu. Oczekuję podjęcia natychmiastowych działań zmierzających do zbilansowania budżetu spółki - ogłosił w specjalnym oświadczeniu prezydent Gdyni.
W tych słowach zawarta jest esencja problemów wytworzonych przez większościowych udziałowców. Spokojnie utrzymująca się na ekstraklasowej powierzchni Arka, nagle zaczęła tonąć. Ignorowanie kluczowego sponsora, czyli miasta, to tylko wierzchołek góry lodowej. Wszystkie grzechy i błędy właścicieli złożyły się na widmo katastrofy, która, pomimo chęci sprzedaży przez nich klubu, dalej wisi nad zdobywcą Pucharu Polski z 2017 r. Lista zarzutów formułowanych wobec Dominika (i Włodzimierza) Midaka nie wzięła się znikąd.
1. Wspomniany brak współpracy i dialogu z miastem, którego dofinansowanie od lat stanowi podstawę działalności klubu.
2. Długie ignorowanie właścicieli mniejszościowych skupionych w spółkach Football Club oraz Ejsmond Club. Dopiero niedawno otrzymali oni wgląd w dokumenty i rozpoczęli realne działania mające na celu polepszenie sytuacji.
3. Brak jakiegokolwiek wkładu własnego w klub, pomimo złożonych obietnic i zrezygnowanie z planu długofalowego rozwoju, zakładającego inwestycję kapitału właścicieli.
4. Zadłużenie klubu, który po wieloletnich problemach wreszcie wyszedł na prostą i funkcjonował bez zarzutu. Istnienie deficytu wstępnie potwierdzili przedstawiciele Ejsmond Club. Mówi się nawet o kilku milionach złotych.
5. Spowodowanie wspomnianego deficytu poprzez nieodpowiedzialną politykę transferową: podpisywanie horrendalnie wysokich umów, a następnie w wielu przypadkach rozwiązywanie kontraktów z ogromną odprawą.
6. Ogólny brak strategii i perspektyw na najbliższe lata, wymiana prezesów, działanie pod wpływem emocji.
7. Fatalny wynik sportowy. Zamiast Arki w górnej ósemce tabeli, jest Arka znów tułająca się w okolicach strefy spadkowej, z obciążeniem w postaci kłopotów finansowych.
Persony non grata
Na odejściu większościowych udziałowców zależy i miastu, i mniejszościowym właścicielom, i kibicom. Ci ostatni głośno dają temu wyraz. W Gdyni znajdziemy kilkanaście banerów i transparentów, których treść nie zawsze ogranicza się do parlamentarnych słów i "nakazuje" Midakom jak najszybsze opuszczenie klubu.
Nie można tego negować, atmosfera w mieście jest napięta, coraz trudniej utrzymać nerwy na wodzy. Wulgarnym transparentom nigdy nie należy przyklaskiwać, ale zauważalne gdzieniegdzie porównywanie sytuacji w Gdyni do Bydgoszczy, gdzie na boisku ustawiano trumny, to gruba przesada.
Zamiast trumien, były taczki, “zaparkowane” pod stadionem, z wizerunkami Włodzimierza Midaka, jego syna Dominika oraz dyrektorów Łukasiewicza i Żurowskiego. Punktem zapalnym, który zdecydował o podjęciu dialogu w celu sprzedaży klubu przez Midaków, był baner powieszony w okolicy ich rodzinnego domu w Warszawie.
Daleko nam do bronienia wulgarnych transparentów, ale nie sposób zaprzeczyć, że kibicom zależy na odzyskaniu Arki z rąk osób, które złym zarządzaniem doprowadziły do obecnego stanu rzeczy. To jest druga strona medalu, o której uczciwie należy pamiętać.
Miliony, nie "złotówka"
Wyjściem z impasu może być wola dialogu ze strony Włodzimierza Midaka. Ptaszki ćwierkają, że odsunął syna od klubu i sam podjął rozmowy z miastem i mniejszościowymi akcjonariuszami. Zrobił to jednak za późno.
- Kluczowym okresem dla eskalacji konfliktu była cisza od momentu odejścia prezesa Stańczuka, co tylko potęgowało obawy, plotki, a te wpłynęły na ogólną frustrację - mówi nam Krzysztof Paciorek, były rzecznik Arki.
Wczoraj odbyło się spotkanie z udziałem wszystkich zainteresowanych stron oraz nowego prezesa, Radomira Sobczaka. Jak wspomnieliśmy wyżej, w komunikacie Ejsmond Club widnieje informacja o wstępnym potwierdzeniu deficytu w budżecie. Przedstawiciele zarządu spółki zdementowali też plotki o rzekomej chęci sprzedaży Arki Gdynia za bezcen.
Skąd więc informacje medialne o wycenie Arki na “złotówkę”?
- Myślę, że informacja o oddaniu klubu za przysłowiową złotówkę dla świętego spokoju, może być strategią przerzucenia winy na kibiców oraz odwróceniu uwagi od błędów i zaniechań właścicieli, które doprowadziły klub na krawędź bankructwa - uważa Paciorek. - Według moich nieoficjalnych informacji, pan Midak jest w stanie sprzedać swoje udziały za kwotę 6 milionów złotych - dodaje.
Nowy inwestor musiałby nie tylko zapłacić za klub, ale też wziąć na siebie wszystkie problemy, co może zniechęcić potencjalnych nabywców. Czy potencjalnego nowego właściciela nie przestraszy potwierdzony przez mniejszościowych akcjonariuszy deficyt w budźecie?
- O to trzeba zapytać potencjalnego nabywcę pakietu większościowego. Jeżeli ktoś ma pieniądze i plan oraz ambicje do zbudowania sensownego klubu piłkarskiego, to na pewno jest w stanie wziąć klub razem z takim kłopotliwym posagiem. Jednak to są tylko moje dywagacje i łatwo jest mi mówić, gdyż nie jestem potencjalnym nabywcą klubu - podkreśla Krzysztof Paciorek.
Najbliższe miesiące będą kluczowe dla całej Arki. Problemy natury organizacyjno-finansowej to jedno, boisko to drugie. Drużynę prowadzoną przez Aleksandara Rogicia czeka najprawdopodobniej heroiczna walka o utrzymanie w Ekstraklasie. A obecne kłopoty na pewno nie pomagają piłkarzom skupić się na grze.
Mateusz Hawrot