Neymar i jego "przyjaciel na etacie". Wzięli go za brata. "Nie potrafił zrobić trzech żonglerek"
Jest tak niepoprawnie bogaty, że dzieli się niewielką częścią swojej fortuny z przyjaciółmi, którzy towarzyszą mu na imprezach i we wszystkich miejscach, gdzie się udaje. Są do tańca i do różańca. Ale jeden z członków owej świty wyszedł przed szereg, na chwilę przestał być “stańczykiem” i przez pewien czas nawet udawał piłkarza.
Neymar nigdy nie był sam. Czy to w Barcelonie, czy w Paryżu, tym bardziej teraz na swego rodzaju odludziu w Arabii Saudyjskiej. Jego życie niesie ze sobą towarzystwo kilku nierozłącznych przyjaciół, znanych już wszystkim jako “Toiss”. To ekipa odpowiedzialna za rozrywkę i uszczęśliwianie przywódcy i jedynego żywiciela tego “gangu”. Jeden z ich przedstawicieli mówi:
- On żyje w totalnie zwariowanym świecie, a my jesteśmy dla niego ucieczką do normalnego życia. Nie rozmawiamy o piłce nożnej. Mamy za zadanie pomóc mu odreagować stresy. Jesteśmy razem, żeby wspólnie podróżować, bawić się, śmiać…
Są sławni, chodzą na najlepsze imprezy, poznają największe postaci tej planety: kierowcę Formuły 1 Lewisa Hamiltona, aniołki Victoria’s Secret, wpływają jachtami do zatoki Monte Carlo, a samolotami lądują w Las Vegas. Niczego im nie brakuje. W dodatku otrzymują stałe pensje. Według angielskiego brukowca The Sun to około 11 tysięcy euro miesięcznie płatne w gotówce. Wszystko jedynie za dotrzymywanie towarzystwa i sprawianie, by Neymarowi nie schodził uśmiech z twarzy. Większość z nich to po prostu zawodowi “imprezowicze”. Jeden z nich, Joclecio, ma za sobą jednak przeszłość czysto piłkarską. Osobliwą, trzeba przyznać.
“Adoptowany”
Zna Neymara od dziecka. Razem wychowywali się na jednym podwórku w Brazylii. Według ojca piłkarza, zaprzyjaźnili się w szkole po tym, jak Joclecio stanął po jego stronie podczas kłótni z innym chłopcem. Jako jedyny należy do otoczenia, mimo że nie pełni żadnej roli związanej z karierą napastnika. Nie jest prawnikiem, agentem, fotografem, nie prowadzi też jego mediów społecznościowych. Chciał być piłkarzem, kopał w Santosie, podobnie jak jego przyjaciel, ale nie miał na tyle talentu, by utrzymać się na sportowej powierzchni.
Chociaż nie mają wspólnych więzów krwi, są nierozłączni od czasu, gdy spotkali się po raz pierwszy w młodzieżowych szeregach Santosa. Dogadywali się na tyle dobrze, że Jo - urodzony w Pernambuco - wkrótce opuścił akademię “Peixe”, aby przeprowadzić się do domu rodziny Neymara. Można powiedzieć, że został nieformalnie adoptowany. Dlatego zyskał status “brata”. W pewnym momencie poczuł, że może coś zrobić na własny rachunek.
Gość znikąd
Na rok przed przybyciem Brazylijczyka do Barcelony w 2013 roku, dzieje się coś bardzo dziwnego. Nagle kariera piłkarska Joclecio, która miała już wygasnąć po nieudanym rozdziale w juniorach Santosa, znowu nabrała rozpędu. Latem 2012 roku otrzymał szansę na zaprezentowanie swoich możliwości w Leganes, dzisiejszym beniaminku La Ligi, wówczas drużynie trzecioligowca. To był i tak dość wysoki poziom jak na kogoś, kto nigdy nie wystąpił na zawodowych boiskach. Mówi się, że udało mu się wynegocjować kontrakt, powołując się na przyjaźń z wielkim talentem, który miał się wkrótce pojawić na hiszpańskich arenach.
- Nikt nam nie powiedział, jak tu trafił, kto go zaprosił - mówił trener Pablo Alfaro. - Zjawił się jak gdyby nigdy nic na porannym treningu. Ku naszemu zdziwieniu, przyszedł tylko po to, by zrobić sobie sesję zdjęciową dla jakiegoś kolorowego magazynu. Brakowało nam słów!
Po latach można sprostować wypowiedź szkoleniowca “Ogórków”. Tym kolorowym pisemkiem była Marca, która już następnego dnia po przybyciu Joclecio, opublikowała artykuł o tytule Neymar ma brata w Leganes. Na zdjęciu pierwszej strony gość łudząco przypominający przyszłego “cracka” Barcelony. Śniada twarz, irokez na głowie, śnieżnobiałe zęby.
W wywiadzie przedstawia swoje CV. Mówi, że grał w Al-Sadd oraz że ma za sobą występy w Katarze pod wodzą samego Raula. Dziennik nie zweryfikował tych informacji, a w Internecie nie ma grama dowodu na potwierdzenie dorobku zawodnika. Pusto. “Jestem szybkim i technicznym napastnikiem, podobnym do Davida Villi” - czytamy dalej. Potem już jedynie o relacjach i porównaniach z Neymarem, nawet tak “krindżowych” jak wątek o butach.
- Obaj nosimy rozmiar 40 i pół. Ale butów w tym rozmiarze nie można znaleźć w sklepach i trzeba je specjalnie uszyć. Dlatego Ney dał mi trzy pary swoich. Przynoszą mi szczęście - dodał w wywiadzie dla madryckiej gazety.
Testy Joclecio oczywiście nie mogły wypaść pomyślnie. Nawet dla trzecioligowych “Ogórków” był zwykłym “ogórkiem”. Szkoleniowcy z Leganes rozmawiali z gazetą AS, gdzie na łamach dziennika podzielili się opiniami o przybyszu z Brazylii. Nie radził sobie z treningami fizycznymi, technicznie wyglądał bardziej jak randomowy Patryk z plaży w Mielnie, a nie z Copacabany. Miał trudności ze zrobieniem trzech żonglerek z rzędu. Nie zamienił z nikim ani słowa, a po dwóch dniach pobytu nikt go więcej nie widział. Rozpłynął się w powietrzu. Artykuł kończy się słowami: “Jo porzucił futbol i poświęcił się swojemu celowi nadrzędnemu. Byciu bratem Neymara. Ten powitał go z otwartymi ramionami”.
Wrócił do Brazylii, aby znów oddać się temu, co robi najlepiej. Pocieszaniem i urozmaicaniem życia Neya. To on wymyślił mu cieszynkę-taniec do dźwięków hitu Michela Telo “Ai Se Eu Tu Pego”. Natomiast w wywiadach dla brazylijskich tabloidów zawsze trzymał stronę protagonisty, kiedy ten był atakowany, np. gdy nalegał na opuszczenie Barcelony i przeniesienie się do PSG.
Pokerowa twarz
Co dziś robi Joclecio? Na pewno już nie zawraca nikomu głowy umiejętnościami piłkarskimi. Po prostu robi biznesy ze swoim przełożonym. Na profilu na Instragramie pisze o sobie “przedsiębiorca”. Wiele linków z jego społecznościówek prowadzi do pokera granego po sieci. Tak się składa, że również i brazylijska supergwiazda jest fanem pokera i bierze udział w turniejach. To także jeden z powodów, dla których Neymar często wraca do Europy.
Brazylijczyk na jednym z wielu tatuaży ma napis: “Z Woli Boskiej Jesteśmy Braćmi”. Według analityków i ekspertów ds. dziar piłkarza (tacy ludzie istnieją, ale nie wiadomo, czy również są opłacani), sentencja jest dedykowana Joclecio. Potwierdza to również słynna Rafaella, siostra, przez którą napastnik w ważnych chwilach znika, gdy zbliżają się jej urodziny.
Związków można szukać i więcej, ale nie ulega wątpliwości, że gdyby nie świta prowadzona przez Joclecio, kariera Neymara mogła potoczyć się w gorszym kierunku. Pewnie można się śmiać i pukać w czoło, ale “przyjaciele na etacie” przedłużyli swojemu pracodawcy nawet i kilka lat kariery. A przecież wciąż nie powiedział ostatniego słowa.