Nawet Lewandowski w FC Bayernie nie ma takiego statusu jak on w Meksyku. Finał KMŚ pojedynkiem dwóch geniuszy
W dzisiejszym finale Klubowych Mistrzostw Świata na boisku zobaczymy nie jednego, a dwóch wielkich napastników. Prawdopodobnie nawet Robert Lewandowski nigdy nie osiągnie w Bayernie takiego statusu, jakim cieszy się w meksykańskim Tigres Francuz Andre-Pierre Gignac.
Wygrana Tigres nad Palmeiras w pierwszym półfinale KMŚ stanowiła sporą niespodziankę. To dla meksykańskiej drużyny wielkie osiągnięcie. Po raz pierwszy w historii tego turnieju zdarzyło się, by do finału awansował klub z Ameryki Środkowej. Drużyny z tego kontynentu, głównie z Meksyku, wyspecjalizowały się dotychczas w sięganiu po brązowe medale turnieju (aż pięciokrotnie). Pewnie wykonany rzut karny przez doświadczonego Andre-Pierre’a Gignaka okazał się zatem prawdziwie historyczny. Dla Tigres, Meksyku i całej Ameryki Środkowej.
Prześladowany
Nawet mniej wnikliwi kibice zwrócili zapewne uwagę na nazwisko zdobywcy tej bramki. Andre-Pierre Gignac to były król strzelców francuskiej Ligue 1, były napastnik Olympique’u Marsylia i wreszcie były reprezentant Francji, który mógł zapewnić ekipie Didiera Deschampsa triumf na Euro 2016. W finale przeciwko Portugalii pojawił się na boisku jako rezerwowy. W pewnym momencie wręcz ośmieszył Pepe, po czym trafił piłką w słupek. Była druga minuta doliczonego czasu gry. Niedługo później rozpoczęła się dogrywka. To Gignac mógł zostać “Ederem” tamtego finału.
- Pierwszy tydzień po tamtym zdarzeniu był dla mnie bardzo trudny - przyznał napastnik Tigres jakiś czas później w wywiadzie udzielonym francuskiej telewizji publicznej. - To będzie prześladować mnie do końca kariery. Myślałem o radości moich kolegów z drużyny, gdybym strzelił wtedy gola w 92. minucie. Było mi później bardzo ciężko. Tylko obecni lub byli piłkarze mogą to zrozumieć.
Kto by się wtedy spodziewał, że Andre-Pierre Gignac zagra jeszcze kiedyś w wielkim finale jakichkolwiek niekrajowych rozgrywek? Ale nie w koszulce drużyny narodowej.
Legenda
Z pewnością nie wszyscy pamiętają, że Andre-Pierre Gignac już wtedy - podczas rozgrywanych we Francji finałów mistrzostw Europy - był zawodnikiem Tigres.
Zaczynało się lato 2015 roku, kiedy niespełna 30-letni wówczas napastnik nieoczekiwanie zdecydował się na wyjazd do Meksyku. Zrobił to jako drugi najlepszy strzelec Ligue 1. Sezon 2014/15, kiedy trenerem Olympique’u Marsylia był Marcelo Bielsa, Gignac zakończył z dorobkiem 21 bramek zdobytych w rodzimej ekstraklasie. Więcej goli (24) zapisał na swoje konto tylko sześć lat wcześniej, gdy jako gracz Tuluzy został królem strzelców rozgrywek. Dziś zapomniany atakujący uchodzi za prawdziwą legendę po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego.
Zacznijmy od liczb. Gignac potrzebował niespełna sześciu sezonów występów w najwyższej klasie rozgrywkowej w Meksyku, by trafić w niej do siatki aż 126 razy. Dla porównania: na poziomie Ligue 1 uzbierał dokładnie 103 gole, a grał tam dziewięć lat. We wszystkich rozgrywkach zdobył w barwach Tigres już 147 bramek. Tutaj również zdążył przebić już swoje osiągnięcia z całej wcześniejszej kariery. I to nawet, jeśli doliczy się mu siedem trafień dla narodowej reprezentacji. Od 2019 roku Francuz najlepszym strzelcem w historii meksykańskiego klubu.
Z Tigres Gignac czterokrotnie sięgnął dotychczas po mistrzostwo kraju. Pod koniec ubiegłego roku ten “Tygrysy” po raz pierwszy w historii triumfowały też w rozgrywkach Ligi Mistrzów w strefie CONCACAF. To właśnie francuski weteran strzelił zwycięskiego gola w finałowym meczu przeciwko Los Angeles FC. Była 84. minuta. Wcześniej to rywale prowadzili. Francuz został następnie wybrany najlepszym zawodnikiem całej edycji turnieju. Był także jego najlepszym strzelcem. Trafiał do siatki na wszystkich etapach fazy pucharowej, od 1/8 finału aż do decydującego spotkania.
Czy może zatem dziwić, że Andre-Pierre Gignac jest absolutnym idolem fanów Tigres, w słynącym z niesamowitej pasji do piłki nożnej Meksyku?
- Kibice Tigres od pierwszej minuty meczu nigdy nie przestają nas dopingować, niezależnie od wyniku - zwrócił niedawno uwagę bohater kibiców, który wcześniej występował przecież w równie zakochanej w futbolu Marsylii. - Kiedy tracimy bramkę, ich wsparcie dla nas wręcz się wzmaga! A kiedy ja strzelam gola, miło jest usłyszeć piosenkę, którą śpiewają na moją cześć. Są niesamowitymi pasjonatami.
Zza pola karnego
Tym bardziej nie powinno zatem zaskakiwać, że dzisiejszy finał KMŚ (pierwszy gwizdek o 19:00, relacja na żywo z tego meczu na naszej stronie wystartuje 30 minut wcześniej) zapowiadany jest jako pojedynek napastników: Roberta Lewandowskiego i właśnie Andre-Pierre’a Gignaka. Kapitan reprezentacji Polski zdobył obie bramki dla Bayernu w półfinałowym spotkaniu z egipskim Al-Ahly. Francuz strzelił tymczasem wszystkie trzy gole dla Tigres w dwóch dotychczasowych meczach: ćwierćfinale przeciwko koreańskiemu Ulsan Hyundai (2:1) oraz półfinale z Palmeiras.
Podczas gdy “Lewy” uchodzi za napastnika kompletnego, Gignaka określa się mianem atakującego “starej szkoły”. Były reprezentant Francji nigdy nie imponował wyszkoleniem technicznym ani szybkością. W okresie występów na poziomie Ligue 1 miał za to swoje firmowe zagranie. Niczym Thierry Henry czy Karim Benzema lubił przejąć piłkę po lewej stronie boiska, z dala od pola karnego. W odróżnieniu od dwóch słynnych rodaków nie rozpędzał się i nie wbiegał jednak następnie z piłką w szesnastkę przeciwnika. On wolał zejść do środka, na prawą nogę, i zakończyć akcję skutecznym uderzeniem z dystansu. Swego czasu chyba żaden inny zawodnik w Europie nie zdobywał bramek po strzałach zza pola karnego z podobną regularnością.
Ponad wszystko Andre-Pierre Gignac imponuje jednak po prostu skutecznością. Dla prześladowanego pudłem z finału Euro 2016 weterana decydujące spotkanie KMŚ nieoczekiwanie może być najważniejszym meczem w karierze. Czy to się uda? Nieco zapomniany francuski napastnik ma szansę zostać legendą meksykańskiego Tigres na całą wieczność.