Największy transferowy flop w Premier League? Nic z tych rzeczy. "Spore nadużycie. Więzień ceny"
Gdy Arsenal kupował Nicolasa Pepe, pobił swój transferowy rekord. Skrzydłowy nie spłacił na boisku wysokiej ceny, ale przez wielu oceniany jest zbyt surowo.
Nicolas Pepe trafił do Arsenalu w 2019 roku za zawrotną wówczas kwotę 80 milionów euro. Dzisiaj ta cena wciąż robi wrażenie, nawet biorąc pod uwagę, że za piłkarzy płaci się już grubo powyżej “setki”. Iworyjczyk miał być na Emirates Stadium wielką gwiazdą, tymczasem przez wiele osób postrzegany jest jako symbol przepalania pieniędzy, transferowy flop i jedno, wielkie rozczarowanie. Czy słusznie? W dużej mierze tak, a z perspektywy czasu stosunek jakości do ceny nie broni się w żaden sposób. Jednak ocena jego przydatności wyłącznie przez pryzmat zapłaconej kasy nie jest uczciwa w stosunku do samego Pepe. Będący u progu rozstania z Arsenalem skrzydłowy może tak naprawdę czuć spory niedosyt, ale także mieć nutkę żalu. Z tego potencjału dało się wycisnąć więcej, choć - wbrew zbiorowej opinii - i tak nie było tragicznie. Było po prostu przeciętnie, a na coś więcej chyba zabrakło wiary i cierpliwości.
Więzień ceny
Dziś Declan Rice czy Kai Havertz znajdują się w czołówce najdroższych nabytków trwającego okienka. Gdy na Emirates trafiał Nicolas Pepe, sytuacja była zupełnie inna. “Kanonierzy” byli postrzegani jako zespół, który mocno wzbrania się przed wydawaniem bajońskich sum na piłkarzy. Wieloletnia postawa, choć po części bardziej spowodowana możliwościami finansowymi niż filozofią klubu, mocno się wryła w tożsamość Arsenalu. Dlatego bijąc o ponad 16 milionów poprzedni rekord, “The Gunners” wysłali jasny sygnał: kupujemy gwiazdę i wchodzimy w nowy rozdział.
Kwestia opłaty, jaką londyńczycy uiścili za piłkarza, stała się zatem fundamentem do jego późniejszej oceny. I od pierwszego dnia ciążyła na plecach zawodnika, a to nie pomogło w zdrowej adaptacji po zmianie otoczenia. Nie da się ukryć, że Pepe padł ofiarą tego, jak przed nim Arsenal na tle największych rywali był - nie czarujmy się - skąpy. Czy to wystarczy, aby dziś usprawiedliwiać piłkarza? Oczywiście, że nie. Gdyby jednak skrzydłowy nie wszedł do klubu z łatką transferowego rekordzisty, to pobłażliwość co do jego wyczynów byłaby większa. Tym bardziej, że początek Iworyjczyk miał przyzwoity. W pierwszych kilku meczach zanotował ważne asysty z Bournemouth czy Tottenhamem. Był też gol z rzutu karnego przeciwko Aston Villi. To wciąż nie wejście z drzwiami i futryną, ale w połączeniu z dobrym startem sezonu w wykonaniu klubu, nie mówimy o kompromitacji. Dopiero, gdy posypał się cały zespół, “Mr. 80 milionów” stał się dla wielu wymarzonym kozłem ofiarnym.
Wpisany w przeciętność
Sezon 2019/20, kiedy Pepe trafił do Arsenalu, to do dziś bolesne wspomnienie dla kibiców. Klub zakończył rozgrywki dopiero na ósmej lokacie, co w nowożytnej historii było najgorszym wynikiem od lat. Co gorsze, powtórzonym także w kolejnym roku. Bez wątpienia Pepe nie odmienił losów zespołu, ale jeśli spojrzymy na tamten skład, utopią było myśleć, aby jakikolwiek pojedynczy piłkarz dał radę to zrobić.
Mówimy o drużynie, której defensywa bazowała na starzejącym się Davidzie Luizie czy Sokratisie. Swój najtrudniejszy okres przeżywał Granit Xhaka, obok którego grali Dani Ceballos, Lucas Torreira czy Matteo Guendouzi. Trudno pominąć też takie nazwiska jak Ainsley Maitland-Niles, Hector Bellerin i Shkodran Mustafi. I mówimy tu nie o ówczesnych rezerwowych, których chciano wypchnąć z klubu. To na nich opierała się w dużej mierze gra “Kanonierów”. Takich przykładów jest zresztą więcej, na czele z pikującym Mesutem Oezilem. Uczciwie trzeba stwierdzić, że początkowo zespół mocno ciągnęli Pierre Emerick-Aubameyang i Alexandre Lacazette. To jednak w kampanii 2020/21 też się zmieniło.
Pepe, wrzucony w sam środek niełatwej rewolucji na Emirates, nie został postacią, która się wyróżniała, ale jednocześnie nie można na niego zrzucić całej winy za porażki. W debiutanckim sezonie po prostu wpisał się w przeciętność drużyny, wciąż będąc trzecim najlepszym strzelcem i najlepszym asystentem Arsenalu w Premier League. W kolejnych, równie nieudanych dla “Kanonierów” rozgrywkach, Iworyjczyk był drugim najskuteczniejszym zawodnikiem w lidze na równi z “Aubą” (po dziesięć goli, przy 13 Lacazette’a). Dodajmy również, że wówczas zagrał w niej o ponad 400 minut mniej niż w pierwszym sezonie. Nie przepadł zatem bez reszty, wręcz przeciwnie. Raz po raz dawał argumenty na swoją obronę. Materiał do odbudowy wciąż się ostał, wystarczyło zacząć ten kamień szlifować.
Niesłusznie pominięty
Mikel Arteta dziś zbiera plony tego, jak bardzo przewrócił do góry nogami klub w pierwszych dwóch latach swojej pracy. Hiszpan - zresztą bardzo słusznie - pozbył się pobierających wysokie pensje a nierokujących gwiazd, rozstał się z piłkarzami grającymi poniżej aspiracji Arsenalu czy oczyścił zespół z ludzi zwyczajnie toksycznych. Do której z tych grup zaliczyć Nicolasa Pepe? Do wszystkich, albo… do żadnej. Trudno to stwierdzić jednoznacznie, bowiem Iworyjczyk tak naprawdę nie dostał swoich szans w kluczowym okresie przebudowy. Choć miał momenty takie, które pozwalały wierzyć, że jego forma może wystrzelić.
W całej przygodzie z Arsenalem przebłysków miał przynajmniej kilka. Przykłady? Choćby dwa gole bezpośrednio z rzutów wolnych w starciu z Vitorią Guimaraes. Skrzydłowy wszedł na boisko przy stanie 1:2 i dał “Kanonierom” wygraną, trafiając dwukrotnie w końcówce meczu ze stojącej piłki. Gol i asysta w ligowej konfrontacji z West Hamem także stawiają go w dobrym świetle. Miał też wymierny wkład w zdobycie Pucharu Anglii. Gol w ćwierćfinale, asysty w półfinale i finale. W meczu na Wembley całe show skradł “Auba”, ale to Pepe zanotował ostatnie podanie przy decydującym trafieniu Gabończyka. Wszystko to, poza wpisami do statystyk, pokazuje też, że skrzydłowy “nie pęka na robocie”. Potrafił dobre momenty w Arsenalu notować w ważnych spotkaniach lub wtedy, gdy drużynie nie szło.
Mimo to, jego pozycja słabła. Po części było to spowodowane eksplozją talentu innych zawodników, na czele z Bukayo Saką, ale czasami pomijanie Pepe było zwyczajnie trudne do zrozumienia. Tym bardziej, że skrzydłowy przez długi okres był bodaj jedynym graczem poza wyjściowym garniturem, który mógł dać “coś ekstra”. W sezonie 2021/22 w lidze zagrał niespełna 700 minut, czyli ponad dwa razy mniej niż jeszcze rok wcześniej. Arsenal końcówkę sezonu przegrał wówczas krótką ławką, zmęczeniem i brakiem doświadczenia. Tymczasem Pepe grał ogony, nie dostając więcej niż kilkanaście minut na pokazanie się. Dla porównania, Saka zakończył tę kampanię mając blisko 3000 minut w nogach w lidze. I można tylko się zastanawiać, czy Arteta nie mógł w pewnym momencie postawić na większą rotację. Ewidentnie nie miał jednak zaufania do byłego gracza Lille, który następnie spędził sezon 2022/23 na wypożyczeniu w Nicei.
W jednym rzędzie
Historia Pepe w Arsenalu na pewno nie jest opowieścią o wielkim sukcesie. Niesprawiedliwie jednak byłoby sprowadzić go tylko do miana niewypału za ogromne pieniądze. W 112 występach w barwach “Kanonierów” zaliczył 27 bramek i 21 asyst, co jest wynikiem - mimo wszystko - przyzwoitym. Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę okoliczności i miejsce klubu w momencie jego pozyskania. Owszem, nie są to liczby warte 80 milionów, ale wśród przepłaconych gwiazd nadal nie wygląda to najgorzej. Jak bowiem na tym tle wypada duet Jadon Sancho i Antony? Ta para może “pochwalić się” jeszcze gorszym dorobkiem. Łącznie w 127 meczach zdobyli oni 20 goli i dziewięć asyst w barwach Manchesteru United. Każdy z nich kosztował też więcej niż sam Pepe. Poniekąd broni ich, jakkolwiek nie brzmi to dziwnie, fakt bycia jednymi z kilku nadpłaconych graczy w historii “Czerwonych Diabłów”. Tylko, że ten argument jest dość marnym pocieszeniem. Do listy graczy, którzy jeszcze gorzej się spłacili, można wciągnąć też Romelu Lukaku w barwach Chelsea. I kto wie, czy jego śladem nie pójdzie choćby Mychajło Mudryk, którego początek w Premier League - nawet na tle Pepe - prezentuje się bardzo ubogo.
Nazywanie Iworyjczyka największym niewypałem transferowym to zatem spore nadużycie. Zarówno w kontekście samego Arsenalu, przez który w latach kryzysu przewinęło się sporo różnej maści ananasów, jak i w zestawieniu z innymi przepłaconymi gwiazdami. Ten transfer po prostu wydarzył się w złym momencie, za zbyt duże pieniądze, a w ogólnym rozrachunku nie pozwolono mu urosnąć w odbudowanej drużynie, choć jako jeden z niewielu raczej na to zasłużył. Dziś Pepe mógłby być choćby ciekawym backupem dla Saki, częścią szerokiego składu w walce na czterech frontach. Jednak chyba wszystko poszło za daleko. I szkoda. Bo za kilka lat wspomnienie o Pepe będzie raczej chłodne, a sam zawodnik nie zasłużyć na miejsce w segregatorze obok Guendouziego, Pablo Mariego czy Caluma Chambersa.