Największe "dziewiątki" FC Barcelony w XXI w. Lewandowski ma z kogo brać przykład. "Stworzył zabójczy atak"

Największe "dziewiątki" Barcelony w XXI w. Lewandowski ma z kogo brać przykład. "Stworzył zabójczy atak"
shutterstock.com/własne
Transfer Roberta Lewandowskiego do Barcelony oznacza, że słynny klub wreszcie znalazł “dziewiątkę” z najwyższej półki. W ostatnich sezonach bywało z tym różnie, ale ogólnie w XXI wieku przez Camp Nou przewinęło się kilku naprawdę wybitnych środkowych napastników.
FC Barcelona od zawsze słynęła z ofensywnego futbolu. W celu prezentowania odpowiedniego dla siebie stylu gry potrzebowała do tego trafnie dobranych wykonawców. Pozycja numer “dziewięć” jest niezwykle istotna w systemie zwyczajowo preferowanym przez “Blaugranę”, toteż nie powinno dziwić, że zwykle w tym miejscu na boisku pojawiały się największe gwiazdy futbolu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nie inaczej było w XXI wieku. Mimo że w ostatnich latach, gdy mówiliśmy o potencjale ofensywnym Barcelony, to zwykle wspominaliśmy po prostu Leo Messiego, tak nawet już za czasów słynnego Argentyńczyka na Camp Nou występowało kilka ciekawych “dziewiątek”. Większość gwiazd, podobnie jak teraz Robert Lewandowski, przywędrowała do stolicy Katalonii za naprawdę spore sumy. Biorąc pod uwagę złoty okres klubu w tym stuleciu, lwia część elitarnych snajperów na zawsze zapisała się na kartach historii “Blaugrany”. To wcale jednak nie znaczy, że wszyscy poradzili sobie na miarę swoich możliwości.

Grad goli bez trofeów

W nowe milenium Barcelona wkraczała na szpicy z Patrickiem Kluivertem, czyli członkiem słynnej "Złotej Generacji" Ajaksu. W amsterdamskim zespole występował z takimi tuzami holenderskiego futbolu jak Edgar Davids, Clarence Seedorf czy Edwin van der Sar. Na kartach historii "de Godenzonen" zapisał się w 1995 roku, kiedy to w wieku 18 lat jako najmłodszy zawodnik w historii strzelił zwycięskiego gola w finale Ligi Mistrzów przeciwko Milanowi.
To właśnie do tego klubu Holender trafił na zasadzie "prawa Bosmana" z Ajaksu, ale po sezonie spędzonym na San Siro przeszedł za niemal dziewięć milionów funtów do Barcelony. W niej spotkał się ze swoim trenerem z Eredivisie i wielkim mentorem, Louisem van Gaalem, który w czasie dwóch kadencji na Camp Nou miał okazję prowadzić cały szereg rodaków. Spośród nich Kluivert z pewnością był jedną z najbardziej wyróżniających się postaci.
W ciągu sześciu lat spędzonych w stolicy Katalonii Holender regularnie strzelał po kilkanaście goli w sezonie. Choć dla samego zawodnika pod względem indywidualnym był to bardzo dobry okres w karierze, to sama "Blaugrana" raczej dołowała. Od momentu wywalczenia mistrzostwa Hiszpanii w 1999 roku, przez pięć kolejnych lat nie zdołała zgarnąć ani jednego trofeum. Wraz z końcem sezonu 2003/2004 Kluivert, wraz z trzema innymi Holendrami, opuścił "Dumę Katalonii". Powrócił do niej po latach w roli dyrektora akademii. Odszedł z tego stanowiska latem ubiegłego roku.

Łączy wielkie sukcesy

W Barcelonie nikt jednak nie płakał zbyt długo po odejściu Kluiverta-piłkarza. Na Camp Nou bowiem trafił wtedy Samuel Eto'o, który nie dość, że był po świetnym okresie spędzonym w Mallorce, to w dodatku został sprzątnięty sprzed nosa Realowi Madryt. Kameruńczyk przed grą na Balearach był już wcześniej zawodnikiem "Królewskich", a latem 2004 roku Florentino Perez próbował go odkupić, ale to Joan Laporta okazał się lepszym negocjatorem.
Zakup za 28 milionów młodego napastnika okazał się strzałem w dziesiątkę. Kameruńczyk jest bowiem jednym z tych zawodników, którzy łączą zwycięskie w Lidze Mistrzów ekipy ofensywnego futbolu Franka Rijkaarda z 2006 i tiki-taki Pepa Guardioli z 2009 roku. Eto'o w obu finałowych spotkaniach wpisał się zresztą na listę strzelców, a w meczu z Arsenalem to po faulu na nim bramkarz "Kanonierów" Jens Lehmann został usunięty z boiska.
- To, w jaki sposób byliśmy trenowani w 2009 roku przez Pepa, było niesamowite. Gra w ataku, kontrola piłki, posiadanie, Pep był w tym absolutnie najlepszy. Jako zawodnik czujesz wtedy, że nie biegasz za dużo, chociaż tak naprawdę to właśnie robisz. Dla mnie futbol powinien być niczym teatr. Oglądanie tiki-taki czy ciągłe podawanie piłki nie są jedynymi sposobami na osiągnięcie tego efektu, ale na pewno są wyjątkowe. I to droga obrana przez Pepa - mówił po latach w wywiadzie dla dziennika "Marca".

Zły Zlatan

Choć Eto'o u boku Guardioli spisywał się świetnie, poza boiskiem obaj panowie nie do końca za sobą przepadali. Zbiegło się to z czasem, kiedy władze "Dumy Katalonii" zdecydowały się zapolować na Zlatana Ibrahimovicia. I tak oto latem 2009 roku, tuż po triumfie z "Barcą" w Lidze Mistrzów, Kameruńczyk został wciągnięty w operację sprowadzenia Szweda na Camp Nou. Oprócz wymiany z Interem, "Blaugrana" przelała na konto mediolańczyków 46 milionów euro.
I jeśli uznać, że Eto'o nie miał najlepszych stosunków z Guardiolą, tak relacja Ibrahimovicia z hiszpańskim szkoleniowcem była po prostu fatalna. A przynajmniej tak wspominał ją wielokrotnie sam Szwed. Moment, w którym trafił on do stolicy Katalonii, nie tylko zbiegł się w czasie z chwilą, gdy cały projekt Pepa osiągnął szczytową formę, ale gdy też coraz częściej na środku ataku zaczął występować Leo Messi. Umieszczenie tak dwóch wielkich piłkarzy w jednym składzie okazało się sporym kłopotem. Ibrahimović w sezonie 2009/2010 strzelił co prawda 21 goli w 45 meczach, ale nigdy nie wzbił się tam na futbolowe wyżyny i szybko powrócił do stolicy Lombardii. Tyle że już do Milanu.
- Kiedy odszedłem z Barcelony, powiedziałem sam do siebie, że odchodzę z najlepszego zespołu na świecie, w którym jednak jest ktoś wyraźnie mający ze mną problem. Przez kilka miesięcy chodziłem po klubie i chciałem uzyskać odpowiedzi na męczące mnie tematy, ale to się nie stało. Dlatego doszedłem do wniosku, że to wszystko jest g*wno prawdą i wcale tego nie potrzebuję, więc odejdę tam, gdzie te odpowiedzi odnajdę i będę mógł grać w swoim stylu - wspominał “Ibra” na łamach "FourFourTwo".

Pozytywny egoista

Zupełnym przeciwieństwem Szweda okazał się jego bezpośredni następca, David Villa. Hiszpan przeszedł do Barcelony z Valencii tuż przed rozpoczęciem historycznych dla całego kraju mistrzostw świata w RPA. Szybko wkomponował się do zespołu sportowo i mentalnie.
- Każdy piłkarz jest egoistą, niezależnie od jego pozycji na boisku. I to korzystna cecha, jeśli jednak służy dobru drużyny. Nie ma znaczenia, który z nas będzie zbierał laury i pochwały, liczyło się zawsze przede wszystkim zwycięstwo całego zespołu. Jeśli drużyna wygrywała, wszyscy byliśmy szczęśliwi. Gdy przegrywaliśmy, nikogo nie obchodziło, kto strzelił gola. W moim przypadku musiałem zdobywać bramki, by pomóc drużynom, dla których grałem. Ta odrobina egoizmu była do tego potrzebna - mówił Villa chwilę po zakończeniu kariery na łamach "Diario AS".
Villa w Barcelonie zdecydowanie był głodny kolejnych goli. W ciągu trzech sezonów spędzonych na Camp Nou strzelił dla "Blaugrany" 48 bramek w 119 spotkaniach. Pewnie te statystyki byłyby jeszcze bardziej okazałe, gdyby nie złamał piszczela w meczu z Al-Sadd na Klubowych Mistrzostwach Świata w grudniu 2011 roku. To de facto przez tę kontuzję stracił EURO 2012, na które nie pojechał na własną prośbę po rozmowie z Vicente del Bosque. Po tym urazie nie odzyskał już też do końca dawnej formy w Barcelonie. Odszedł, jako zresztą nie ostatni napastnik Barcelony, tylnym wyjściem do Atletico, z którym wywalczył później mistrzostwo Hiszpanii, tym samym przełamując hegemonię Barcelony i Realu.

Legendarne trio

Po odejściu "El Guaje", w ekipie ze stolicy Katalonii przez rok nie występował klasyczny środkowy napastnik. Ten pojawił się w 2014 roku, kiedy to po długich negocjacjach "Blaugrana" kupiła z Liverpoolu za ponad 80 milionów euro Luisa Suareza. "El Pistolero" ze względu na absencję spowodowaną ugryzieniem na mundialu w Brazylii Giorgio Chielliniego musiał trochę poczekać na debiut w nowych barwach, ale gdy już to zrobił, niemal z miejsca stał się jednym z kluczowych elementów drużyny prowadzonej przez Luisa Enrique.
Urugwajczyk stworzył wraz z Messim i Neymarem zabójczy atak, który przeszedł do historii futbolu jako trio MSN. To właśnie ich popisy pod bramką kolejnych rywali doprowadziły "Barcę" w 2015 roku do wywalczenia każdego możliwego trofeum. Suarez wraz z zespołem bił kolejne rekordy i być może nawet zakończyłby karierę na Camp Nou, gdyby nie to, że latem 2020 pozbył się go Ronald Koeman. Urugwajczyk, podobnie jak Villa, odszedł więc do Atletico i też zdobył z "Rojiblancos" mistrzostwo Hiszpanii.
- Jestem oddanym piłkarzem, który kocha swój zawód. Kiedy gram, poświęcam się w 100 czy 150 procentach. Walczyłem przez wiele lat dla Barcelony z dumą - ale teraz robię to dla Atletico, które otworzyło przede mną drzwi po tym, jak musiałem odejść z Barcy. Kocham tę robotę i nie zna znaczenia, przeciwko komu gram - powiedział już jako piłkarz "Atleti" przed bezpośrednim pojedynkiem z Barceloną.

W poszukiwaniu

Najbardziej fanów "Blaugrany" zdziwiło zachowanie klubu po odejściu Suareza. Choć wydawało się, że Barcelona sięgnie w takim razie po inną, może młodsza "dziewiątkę", ostatecznie nic takiego nie miało miejsca, a za jego następcę na pewno nie należy traktować Martina Braithwaite'a. Zespół znalazł się tak naprawdę w podobnej sytuacji, jak wtedy, kiedy odchodził Villa. "Duma Katalonii" przez rok łapała się różnych opcji na środku ataku, ale Antoine Griezmann nie potrafił znaleźć wspólnego języka z Leo Messim, był na boisku wręcz takim ciałem obcym.
Koeman latem zeszłego roku wreszcie ściągnął "swojego" napastnika, którym miał być Memphis Depay. Holender, podobnie jak cała ekipa i mimo braku Messiego, rozpoczął sezon bardzo obiecująco. Z miesiąca na miesiąc jednak dostosowywał się powoli do coraz bardziej opadającej z formy drużyny. Tak jak w reprezentacji Holandii potrafi być jej liderem, tak w Barcelonie mu się to nie udało. Paradoksalnie bardziej na plus wypadł skazywany nawet przez własnych fanów na porażkę Luuk de Jong.
Transfer Roberta Lewandowskiego oznacza właściwie, że na Camp Nou wylądowała pierwsza światowej klasy “dziewiątka” od czasów Luisa Suareza. Oby “Lewy” przyniósł Barcelonie przynajmniej podobne korzyści, co Urugwajczyk. Fani naprawdę mogą go pokochać.

Przeczytaj również