Największe absurdy pierwszej kolejki EURO 2020. UEFA znów się nie popisała, jest polski akcent

Największe absurdy pierwszej kolejki EURO 2020. UEFA znów się nie popisała, jest polski akcent
screen youtube
Pierwsza kolejka fazy grupowej Euro za nami. Święto futbolu przyniosło nie tylko wspaniałe i radosne chwile. Nie obeszło się również bez absurdów. Od tych zabawnych, po takie, których wolelibyśmy nigdy nie omawiać - oto największe z nich.
Zajrzeliśmy do meczu otwarcia w Rzymie, nie obyło się też bez wizyty w Sankt Petersburgu i “popisu” reprezentacji Polski, jak i paru słów na temat postępowania UEFA w trakcie dramatu w Kopenhadze. Jedziemy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Brak karnego za zagranie ręką Zekiego Celika (Turcja - Włochy)

45. minuta meczu otwarcia. Wciąż mamy wynik 0:0. Leonardo Spinazzola atakuje lewym skrzydłem, wchodzi w pole karne i próbuje dośrodkować. Wrzutkę blokuje Zeki Celik, ale sytuacja zostaje poddana analizie VAR, bo futbolówka trafiła w okolice dłoni tureckiego defensora.
Prowadzący mecz Holender, Danny Makkelie, czeka na informacje, podawane mu przez słuchawkę i informuje wszystkich zainteresowanych, że Włosi nie dostaną rzutu karnego. Oczywiście, zawodnicy z Italii ruszyli z protestami, lecz nie mogli nic wskórać. Rozpoczęły się dyskusje dotyczące kontrowersyjnego werdyktu arbitra, lecz - w świetle przepisów - ten podjął słuszną decyzję. Wyjaśniał to m.in. Rafał Rostkowski, polski międzynarodowy sędzia FIFA.
Rzeczywiście, biorąc pod uwagę aktualizację zasad dotyczących zagrań ręką, sytuacja została rozpatrzona poprawnie. Obecnie najważniejszym czynnikiem ma być naturalność ułożenia górnej kończyny, co w przypadku Celika trudno negować. Wszystko odbyło się więc zgodnie z literą prawa, ale…
Spójrzmy na to z innej strony. Czy obrys ciała został wyraźnie powiększony? Tak. Czy Turek zatrzymał zagranie w potencjalnie groźną strefę? Tak. Czy mieliśmy do czynienia z minimalną odległością od zagrywającego rywala? Raczej nie. Można więc zastanowić się, czy nie wypadałoby podyskutować z nowymi wytycznymi. Bo czy naprawdę takie zagrania ręką powinny być puszczane? Wydaje się, że nie. Chyba warto przemyśleć zaproponowane zmiany w przepisach.

Kuriozalny gol dla Macedonii Północnej (Austria - Macedonia Północna)

Polscy kibice mogli załamać ręce, oglądając jak Bartosz Bereszyński i Kamil Jóźwiak dają się ograć Robertowi Makowi. Wszyscy byliśmy wściekli - i słusznie! Trudno jednak wyobrazić sobie, co czuli fani z Austrii, gdy, mówiąc dosadnie, “wylew” w obronie ich reprezentacji sprezentował gola Goranowi Pandevowi.
Trudno opisać to, co stało się w 28. minucie spotkania rozgrywanego w Bukareszcie. Najpierw Martin Hinteregger nabił Martina Sabitzera, potem Daniel Bachmann w kuriozalnych okolicznościach wypuścił turlającą się powoli piłkę z rąk. W efekcie kopciuszek z Bałkanów strzelił swojego pierwszego gola w debiucie na wielkiej imprezie. Najlepiej po prostu zobaczyć to jeszcze raz.
Trudno będzie przebić tę absurdalną bramkę, lecz nie można też zapomnieć, że niesie ona ze sobą piękną historię. Pandev, 20 lat po debiucie w narodowych barwach, zapisał się w historii jako premierowy strzelec bramki dla Macedonii Północnej na Euro i drugi najstarszy autor trafienia na mistrzostwach Europy.

Drugie “żółtko” Krychowiaka (Polska - Słowacja)

Od piłkarza z takim doświadczeniem należy oczekiwać nie tylko wydatnego wkładu w grę zespołu, ale też odpowiedzialności. No i nie dość, że Grzegorz Krychowiak w meczu ze Słowacją zagrał, delikatnie mówiąc, przeciętnie, to jeszcze w kompletnie bezsensowny sposób osłabił zespół. Polski pomocnik ewidentnie spóźnił się z atakiem na Jakuba Hromadę, dodatkowo zaatakował go z przesadną ostrością, mając już na koncie żółtą kartkę. Starcie miało miejsce daleko od naszej bramki, w kompletnie niegroźnej sytuacji i zapewne niejeden z nas złapał się za głowę, wiedząc już, co się święci.
Największy zawód stanowić może jednak fakt, że “Krycha” wyłapał drugie “żółtko” po naprawdę pozytywnym starcie drugiej połowy. Wydawało się, że “Biało-Czerwoni” mogą nabrać wiatru w żagle i pójść za ciosem po wyrównaniu sprzed kilkunastu minut. Osłabienie kompletnie podcięło im skrzydła.
- Popełniłem wczoraj bardzo ważny błąd. Błąd, który może nam pokrzyżować realizację założonych celów. Wczorajsza noc była dla mnie bardzo trudna. Jako ludzie wszyscy popełniamy błędy, mój miał olbrzymie konsekwencje. Biorę na klatę krytykę - mówił pomocnik Lokomotiwu Moskwa na wtorkowej konferencji prasowej.
Czasu, niestety, nie cofniemy. A wszyscy chyba chcielibyśmy, by Krychowiakowi w 62. minucie po prostu nie odcięło na chwilę prądu.

Najbardziej kuriozalny spalony w historii Euro? (Turcja - Włochy)

Wracamy do decyzji sędziowskich z meczu otwarcia. O ile w pierwszej przytaczanej przez nas sytuacji nie można mieć pretensji stricte do sędziego, a raczej należy polemizować z przepisami, o tyle później doszło do wyjątkowo kuriozalnej pomyłki. Asystent pana Makkelie zasygnalizował spalonego po… zagraniu z rzutu rożnego.
Reguły gry w piłkę nożną jasno określają, że ofsajdu nie ma w przypadku, gdy piłka zagrywana jest z autu bramkowego, autu lub kornera - krótko mówiąc, kiedy zostaje wprowadzona na boisko po opuszczeniu jego obrębu.
Pan Hessel Steegstra, jak widać, zapomniał o tej podstawowej zasadzie. Podniósł chorągiewkę po krótkim rozegraniu stałego fragmentu gry Lorenzo Insigne i Domenico Berardiego w 47. minucie. Podjęcie decyzji zajęło mu kilka dobrych sekund, co wskazuje, że dość dobrze przemyślał swój wybór. Trudno więc uzasadnić to, co zrobił, zwłaszcza, że stał niecały metr od ocenianego zagrania.
Część z was może zwrócić uwagę, że skrzydłowy Sassuolo ustawiony był za linią końcową, lecz przepisy nie wspominają nic na ten temat. Mamy więc poważny kamyczek do ogródka sędziego. Na całe szczęście nieporozumienie miało miejsce w niezbyt groźnej sytuacji. Gdyby jednak doszło do szybkiego wrzucenia piłki w szesnastkę, o całym zamieszaniu mogłoby być zdecydowanie głośniej. Takie zdarzenia nie powinny mieć miejsca na tym poziomie.

Show must go on (Dania - Finlandia)

O wydarzeniach na kopenhaskim Parken chyba wszyscy wolelibyśmy zapomnieć. Cały piłkarski świat zamarł, gdy Christian Eriksen padł bezwładnie na murawę w trakcie konfrontacji z Finlandią. Na szczęście Duńczyk poinformował, że czuje się już lepiej i trafia do nas coraz więcej pozytywnych informacji o stanie jego zdrowia.
Niemniej, niesmak po tych wydarzeniach pozostał. Zacznijmy od realizatora, który, zamiast oszczędzić widzom zgromadzonym przed telewizorami drastycznych scen, pokazywał murawę, gdy toczyła się na niej walka o życie zawodnika. Można było m.in. dostrzec, że używano defibrylatora, co tylko dowodziło temu, z jak poważną sytuacją mieliśmy do czynienia. Decyzja o skierowaniu kamery na zrozpaczoną partnerkę, kiedy pojawiła się na murawie stadionu w Kopenhadze, również trudno uznać za etyczną.
Nie sposób też nie wspomnieć o podejściu UEFA, która poinformowała Duńczyków, że mogą dokończyć mecz o 20:30 lub następnego dnia, w południe. Fakt, że chwilę wcześniej kilku zawodników ratowało życie koledze, a reszta mogła tylko na to patrzeć, został zignorowany. Decyzję dygnitarzy skrytykował m.in. selekcjoner, Kasper Hjulmand:
- Koronawirus sprawia, że mecz można przesunąć o 48 godzin. Zatrzymanie akcji serca nie. Coś tu jest nie tak. (...) Kontynuowanie gry nie było właściwą decyzją. Chłopacy pokazali niesamowitą siłę, wychodząc na murawę. Postawienie ich przed wyborem dokończenia meczu w sobotę lub w niedzielę nie było jednak właściwym wyborem - irytował się Hjulmand.
- Miałem wrażenie, że zawodnicy i my, osoby związane z zespołem, znalazły się pod presją. To była strasznie trudna sytuacja. Najlepszym wyborem byłoby wysłanie piłkarzy do autobusu, wysłać ich do domu i rozwiązać sprawę później. Właściwe rozwiązanie nie zawsze znajdzie się jednak w protokołach. Czasem trzeba kierować się współczuciem - grzmiał Duńczyk.
“Parcie” na szybkie dokończenie meczu miało zapewne związek z formatem, w jakim rozgrywany jest turniej i faktem, że zespoły muszą odbywać międzynarodowe podróże między meczami. Niemniej, trudno nie zgodzić się z Hjulmandem.
Po tym, co stało się Eriksenowi, futbol zszedł na drugi plan. Wszyscy zrozumieliby decyzję o odłożeniu zakończenia spotkania, wliczając w to kibiców zgromadzonych na stadionie i Finów, którzy wywalczyli sensacyjne zwycięstwo.
Najważniejsze, że 29-latek czuje się lepiej. Trzymamy kciuki - w pierwszej kolejności za powrót do zdrowia. W drugiej - za, symboliczny chociaż, powrót na boisko.

Przeczytaj również