Największe absurdy kadencji Michała Probierza. Załamujące decyzje, prywatne problemy

Największe absurdy kadencji Michała Probierza. Załamujące decyzje, prywatne problemy
Pawel Bejnarowicz / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski16 Oct · 19:00
A bo wy znowu atakujecie tę reprezentację, trenera, przecież w ostatnim meczu było dobrze. Nie umiecie się cieszyć, tylko ciągle krytyka, hejt, wytykanie palcami. To nieprawda. Umiemy się cieszyć. Ale.
We wtorek reprezentacja Polski zagrała naprawdę dobry mecz. Pod względem czystych emocji prawdopodobnie najlepszy w tym roku. Na Stadionie Narodowym wydarzyło się wszystko. Momenty euforii, dramatu, łez, szczęścia, smutku, śmiechu, zachwytów. Piłkarski spektakl w najlepszym wydaniu. Spektakl, który broni nie tylko powierzchowna analiza.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pod wieloma względami biało-czerwoni wypadli jak nigdy wcześniej za kadencji Michała Probierza. Pressing i agresywne podejście do rywala nie było tylko mrzonką, obietnicą, ale realnym działaniem. Zachwyciła przede wszystkim ofensywa, w której błyszczał włoski tercet ZUZ. Każdy z nich udowodnił, że ma abonament na grę w pierwszym składzie reprezentacji. Odstawienie jednego z nich ze względów inne niż zdrowotne urasta obecnie do rangi absurdu.
Tylko nie wszystko jest tak kolorowe. Wspomnianych absurdów nie brakuje. Niektóre decyzje podejmowane przez Probierza nie bronią się niezależenie od tego, jak na nie spojrzymy. Nie są być może powodem do tego, aby w ogóle rozważać pożegnanie, ale warto pochylić się nad ich naturą. Trudno odnieść wrażenie, że to zawsze powody sportowe są motorem napędowym dla selekcjonera.

Tak głupio dawno nie było

Chociaż Wojciech Szczęsny wznowił karierę sportową, to z reprezentacją się definitywnie pożegnał (szczegóły opisywaliśmy TUTAJ). Tym samym walka o schedę po piłkarzu Barcelony wciąż trwa. Michał Probierz stara się, aby była to walka jak najbardziej równa, ale jego argumentacja może przyprawiać o ból głowy. Tym bardziej, że, koniec końców, okazuje się krzywdząca dla innych zawodników.
- Z Chorwacją zagra Marcin Bułka. Nie chcemy dopuścić do sytuacji, jak była, że jeden bramkarz ma 80 meczów, a drugi 11 - powiedział selekcjoner przed wtorkowym spotkaniem.
Takiego absurdu dawno nie słyszałem.
Nie ma nic złego w tym, że jakiś bramkarz muruje miejsce w podstawowej jedenastce. Tym bardziej, że i Bułka, i Łukasz Skorupski mają swoje argumenty ku temu, aby regularnie grać w pierwszym składzie. Probierz tymczasem pozbawia kadrę jednego z fundamentów, a przecież jego drużyna nie ma ich zbyt wiele. Tak, Polska posiada naręcze znakomitych bramkarzy, ale to nie znaczy, że mamy nimi cały czas rotować. Nie na tym rzecz polega. Golkiper też musi się jakoś z defensywą zgrać. Komunikacja to rzecz w piłce kluczowa, a w reprezentacji jej wypracowanie jest trudniejsze ze względu na mniejszą liczbę spotkań.
Poza tym w większości czołowych drużyn narodowych utrzymuje się wyraźny podział na pierwszego bramkarza i rezerwowych. W Chorwacji: Dominik Livaković 64 spotkania, Nedilijko Labrović dwa. We Francji: Mike Maignan 24 mecze, Alphonse Areola pięć, Brice Samba trzy. W Turcji: Ugurcan Cakir 29, Altay Bayindir 10. W Portugalii: Diogo Costa 31, Rui Silva jeden. W Anglii: Jordan Pickford 70, Nick Pope 10. Przykłady można mnożyć. Naprawdę nie musimy być trendsetterami.
Jednocześnie wypowiedź Probierza jest dla mnie problematyczna ze względu na Kamila Grabarę. Mamy bowiem opowieści o równości i niechęci do dominowania na pozycji bramkarza, a z drugiej strony kompletnie pomija się czołowego golkipera Bundesligi. Tylko Peter Gulasci z RB Lipsk jest lepszy pod względem stosunku strzałów wypuszczonych do tych, które wpuścić "powinien".
Brak powołania dla Grabary to absurd. Na pewno jest lepszy niż Bartosz Mrozek. Od Bułki i Skorupskiego raczej też nie jest zdecydowanie gorszy, ale nawet nie ma szans na uczciwą konkurencję. Na ten moment powodem odsunięcia 25-latka pozostaje stwierdzenie "bo tak". Probierz nie wytłumaczył się z tego w żaden sensowny sposób. A powinien.

Odmień być

Brakuje też zdecydowanego stanowiska w sprawie Matty'ego Casha. Być może wynika to z niechęci do opuszczenia gardy, bo Michał Probierz musiałby wprost przyznać, że nie chodzi o względy sportowe. Zawodnik Aston Villi jest naszym najlepszym prawym obrońcą, na wahadle też dałby sobie radę. Nie ma piłkarskiego powodu, dla którego 27-latek nie jest powoływany, a kolejne szanse w kadrze otrzymują Przemysław Frankowski i Bartosz Bereszyński. To się nie klei.
Odsunięcie Casha musi być więc związane z tym, co dzieje się poza boiskiem. Piłkarz "The Villans" wciąż nie opanował języka polskiego w stopniu komunikatywnym, a to stało się orężem w rękach przeciwników "naturalizowania" graczy urodzonych poza Polską. Jest to oręż wygodny, bo można machać nim bez większych konsekwencji dla samego siebie. Faktycznie, Cash po polsku nie mówi i wiele osób to gryzie. Nie kupuję jednak tłumaczenia, że z tego względu miałby nie odnaleźć się w reprezentacji.
Był już wcześniej powoływany i prezentował się z niezłej strony. Ponadto daje spory komfort pracy. Przy okazji październikowego zgrupowania Probierz nie mógł nawet swobodnie przejść na czwórkę obrońców, bo nie zaprosił żadnego (!) prawego obrońcy. Frankowski to skrzydłowy lub wahadłowy. Bereszyński w Sampdorii gra na środku. Kamiński w Wolfsburgu bywa ustawiony w czwórce, ale na lewej stronie. Ściągnięcie Casha z automatu rozwiązuje problem.

Wejdę, wyjdę

Rotowanie bramkarzami i odsunięcie Matty'ego Casha to kwestie dyskusyjne, ale znajdą się osoby, które staną w obronie takich rozwiązań. Nie dotyczy to jednak Pawła Dawidowicza, który na ostatnim zgrupowaniu pokazał, że on do reprezentacji po prostu nie pasuje. Swego czasu napisałem, że Jakub Piotrowski gra tak drewnianie, że Merry i Pippin namawiają go do ataku na Isengard. Chciałem przeprosić. Chodziło mi o Dawidowicza.
Michał Probierz z uporem maniaka stawia na 29-latka, a ten raz za razem zawodzi. Nawet jeśli w teorii wszystko zrobi dobrze, to ma pecha. Czasami nawet większego niż Jan Bednarek, a to o obrońcy Southampton zwykło się mówić, że w drewnianym kościele spadłaby mu cegła na głowę.
O ile jednak "Bedi" znacznie swoje notowania poprawił, o tyle Dawidowicz nie daje argumentów. Źle zaprezentował się przeciwko Portugalii, koszmarnie zaś grał z Chorwacją. Biało-czerwonych uratowała kontuzja defensora, co zawsze jest wydarzeniem przykrym. Uraz pozwolił jednak na wprowadzenie Kamila Piątkowskiego, a ten pokazał się ze świetnej strony. Był agresywny, szybki, potrafił zabrać się z piłką. Nie popełnił żadnego dużego błędu. Pozwolę sobie na stwierdzenie, że gdyby do wymuszonej zmiany nie doszło, to Polska ostatniego meczu by nie zremisowała.
Łyżką dziegciu pozostaje fakt, że Probierz takiego przetestowania Piątkowskiego zupełnie nie planował. To naprawdę dziwne, zważywszy na to, jak nieszczelna jest defensywa biało-czerwonych. Sztab szkoleniowy wdraża rozmaite rozwiązania, kluczy, sprawdza, a niewiele brakowało, aby Piątkowski podczas drugiego zgrupowania z rzędu albo nie wstał z ławki, albo dostał szansę jedynie w drugiej połowie potyczki z Chorwacją. Znów absurd. Potęgowany przez to, że Dawidowicz bywa bardziej kapryśny niż zdobywcy Złotej Piłki.
- Po tym, jak dowiedziałem się, że jestem na trybunach, stwierdziłem, że jadę do domu, do klubu. Proste. Jeżeli tu mnie nie chcą, nie widzą, to ja też nie chcę być tu na siłę. Bez sensu tracę czas. (...) "Lewy” namówił mnie na grę w ping-ponga. Początkowo nie chciałem, ale mnie przekonał. Graliśmy i w końcu mu powiedziałem, że nie chcę robić syfu, ale kulturalnie podziękuję i pojadę do klubu, żeby się lepiej przygotować do występów. Powiedział mi: "Pawka, nie rób tak. Poczekaj. Zostały tylko cztery dni. Nie warto". Biłem się z myślami, ale przyznałem mu rację - opowiadał w Kanale Sportowym o kulisach współpracy z Fernando Santosem.

Maszyna losująca

Wypada też omówić kwestię niektórych powołań. Bywa, że piłkarze otrzymują zaproszenie do reprezentacji ze względu na ładne oczy. Na samym wstępie - Nicola Zalewski do tego schematu się nie zalicza, bo w kadrze prezentuje się wybitnie, nie zawodzi. W 2024 roku był prawdopodobnie naszym najlepszym piłkarzem w narodowych barwach.
Tego samego nie da się jednak powiedzieć o Jakubie Moderze. Absolutnie pomocnika Brighton nie skreślam, pod koniec występu z Chorwacją wskoczył na całkiem wysokie obroty. Niemniej to za mało, aby występować w pierwszym składzie Polski. Moderowi naprawdę brakuje rytmu meczowego. Nie zmieni się to, jeśli dalej będzie grzązł w ekipie "Mew". Powołania 25-latka to powołanie życzeniowe.
Podobnie sprawa ma się z Maxim Oyedele. 19-latek ma papiery na granie, ale na kadrę nie jest jeszcze gotowy. Jednocześnie moim zdaniem nie ma w tej kwestii mowy o jakimkolwiek zaskoczeniu. W reprezentacji zaliczył dwa występy, zaś w piłce klubowej na profesjonalnym poziomie ma ich osiem. Chłopak nie przebił się w czwartej lidze angielskiej, jak miał dać radę w Dywizji A Ligi Narodów? Ze zrozumiałych względów wyglądał na zagubionego na boisku.
Powołanie dla Oyedele wygląda komicznie, tym bardziej, że w Ekstraklasie są piłkarze, którzy na szansę zapracowali bardziej. Chociażby duet z Lecha - Radosław Murawski i Antoni Kozubal. Brak 30-latka można jeszcze na siłę tłumaczyć wiekiem, ale w wypadku 20-latka ten argument nie znajduje zastosowania. Znów można rozkładać ręce i pytać się "dlaczego". Odpowiedź zna tylko Michał Probierz, który wiedzą dzieli się niechętnie.

Przeczytaj również