Oto sekret największej sensacji MŚ 2022. "Bez ich obecności ten sukces nie byłby możliwy"
Reprezentacja Maroka zdołała rzucić piłkarski świat na kolana. Jest przy tym pewnego rodzaju paradoksem, bo chociaż prezentuje defensywny styl, co jej spotkania chce się oglądać. "Lwy Atlasu" są bowiem niesione przez ambicje, trenera wyłonionego z nicości oraz kibiców, którzy przenoszą katarskie stadiony prosto do Rabatu. Przekonała się o tym Belgia, przekonała się o tym Hiszpania. Portugalia zaś nie może spać spokojnie.
Maroko duże wrażenie zrobiło już podczas fazy grupowej mistrzostw świata. Na szczególnie wyróżnienie zasłużyło pokonanie Belgów (2:0), którzy nie mieli zbyt wielu szans z niżej notowanym rywalem. Złota Generacja "Czerwonych Diabłów" została zupełnie obnażona. Afrykańczycy pokonali ją swoją ulubioną bronią - doskonałą organizacją defensywy oraz wykorzystywaniem nadarzających się okazji.
Niemniej o "Lwach Atlasu" pewnie nie byłoby tak głośno, gdyby nie spotkanie z Hiszpanią. To ono zagwarantowało Marokańczykom przejście do historii. Wyrzucenie z turnieju podopiecznych Luisa Enrique nie jest małą sprawą - tym bardziej, że nie decydował żaden przypadek. Faworyci nie mogli sforsować rywali, którzy sami mieli kilka interesujących akcji ofensywnych. Przede wszystkim jednak zupełnie przegrali z presją, co otworzyło dziejową szansę przed zawodnikami oraz Walidem Regraguim. Selekcjonerem zrodzonym nieco z przypadku.
Nagła zmiana
47-letni szkoleniowiec objął swoje stanowisko zaledwie dwa miesiące przed startem katarskiego mundialu. Marokańczyk zdołał poprowadzić drużynę w trzech meczach testowych, które zakończyły się sukcesami. Regragui od razu postawił na ustawienie 4-3-3 i szlifował je przy każdej sposobności. Niemniej gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, czy niedoświadczony selekcjoner na pewno poradzi sobie ze stojącym przed nim wyzwaniem - "Lwy Atlasu" grupę dostały niewdzięczną, a wspomnienia o gwałtownym przewrocie wciąż były bardzo żywe.
Walid Regragui nie przejął sterów w wyniku dłużej przemyślanego działania. Jego szansa wiązała się z kolejną porażką prawdopodobnie największego pechowca wśród selekcjonerów. Aż do sierpnia 2020 roku Marokiem dowodził bowiem legendarny Vahid Halilhodzić. 70-letni szkoleniowiec o ręce twardej i bezwzględnej, o czym przekonali się między innymi Hakim Ziyech, którego Bośniak wyrzucił z drużyny za bagatelizowanie obowiązków względem reprezentacji.
Halilhodzić zapłacił za to wysoką cenę, bowiem skreślenie gwiazdora zbiegło się ze słabym wynikiem Maroka w Pucharze Narodów Afryki. Zespół wyszedł z grupy, w 1/8 finału ograł nawet Malawi (2:1), ale już ćwierćfinałową porażkę z Egiptem potraktowano jako pretekst do zwolnienia doświadczonego trenera. Tym samym Bośniak przeżył nieprzyjemną powtórkę z rozrywki - awans na mundial wywalczył z Wybrzeżem Kości Słoniowej, Japonią i Marokiem, a jednak na finały pojechał tylko raz (2014, Algieria).
Gwałtowna reakcja marokańskich władz była zatem kolejnym rozczarowaniem 70-latka, ale też ogromną szansą dla jego znacznie mniej rozpoznawalnego następcy. Walid Regragui miał za sobą tylko kilka przygód z lokalnymi drużynami, a podczas piłkarskiej kariery najdalej zaszedł bodaj z Ajaccio, z którym wygrał Ligue 2 w sezonie 2000/01. Przy Halilhodziciu jawił się zatem jako postać anonimowa.
Postać, która musiała poskładać kręcącą nosem kadrę - uwagi miał między innymi Hakimi - oraz w trybie błyskawicznym przygotować ją do gry na największych ze scen. Już teraz można powiedzieć, że się udało, bo chociaż mundial jeszcze się nie skończył, to 47-latek już wyszedł z tego starcia obronną ręką.
Marzenie kontra rzeczywistość
Sukces Maroka oparty jest na grze defensywnej. W całej przygodnie na katarskim mundialu drużyna z Afryki straciła tylko jednego gola. Co więcej, było to trafienie samobójcze - podczas spotkania z Kanadą niefortunnie interweniował Aguerd. Piłkarz West Hamu United wyciągnął się, aby przeciąć podanie, ale zamiast tego skierował piłkę do własnej siatki. Trudno zatem powiedzieć, żeby trafienie dla zawodników Johna Herdmana było wypracowane.
Nie jest to jednak nic dziwnego, bo problemy z kreacją pod bramką Marokańczyków mają w zasadzie wszyscy. Wracając do poprzedniej statystyki możemy zauważyć, że Walid Regragui dysponuje najbardziej szczelną obroną ze wszystkich drużyn, które pozostały jeszcze w grze. Holendrzy, Chorwaci, Brazylijczycy, Anglicy stracili po dwa gole, Argentyńczycy trzy, Francuzi cztery, natomiast Portugalczycy aż pięć. Maroko jest zaś ścianą.
Liczby te nie są żadnym dziełem przypadku. Na katarskim mundialu obserwowaliśmy już wiele zespołów, które decydowały się na mocno zachowawczą taktykę. Z tej strony pokazywała się między innymi Japonia, USA, Tunezja. Próbowała też Polska z tą jednak różnicą, że "Biało-czerwonych" zwykle ratował Wojciech Szczęsny, a Marokańczyków ich doskonała organizacja. Podczas gdy nasi zawodnicy dopuścili do 698 kontaktów z piłką we własnym polu karnym, w wypadku "Lwów Atlasu" mówimy o współczynniku blisko dwukrotnie niższym (383).
Marokańczycy lepiej wypadają też pod względem % udanych dryblingów przeciwnika, strzałów na swoją bramkę oraz xGA. My marzyliśmy o takiej defensywnej grze, Maroko zaś pokazało, jak należy to zrobić. Trudno przecież stwierdzić, żeby sensacyjny ćwierćfinalista miał rywali znacznie lepszych od nas. A jednak różnica jest kolosalna - pocieszeniem fakt, ze Afrykańczycy wybijają się na tle właściwie wszystkich drużyn, a nie tylko reprezentacji Polski.
- Przechwyty - 27 - 3. miejsce
- Odbiory - 53 - 3. miejsce
- Bloki - 54 - 3. miejsce
- Odzyskane piłki - 214 - 4. miejsce
- Popełnione faule - 59 - 1. miejsce
- Żółte kartki - 3 - 3. miejsce
Marokańczycy podczas krótkiej przecież kadencji Regraguiego nie wynaleźli prochu, lecz skoncentrowali się na stosunkowo prostych schematach, które opracowali do perfekcji. Pomogło to, że nie porzucili założeń Halilhodzicia. Drużyna gra w podobnym ustawieniu, a przeciwko silnym rywalom stawia przede wszystkim na skuteczną obronę własnej bramki. 47-letni selekcjoner nie stanowi może przedłużenia myśli szkoleniowej Bośniaka, ale z pewnością nie idzie pod jej prąd.
To zaś zaowocowało największym sukcesem w mundialowej historii Maroka. Przeciwko Portugalii - chociaż ta spuściła lejce w starciu ze Szwajcarią - "Lwy Atlasu" z pewnością nie mogą być traktowane jako murowany kandydat do porażki. Pod pewnym względem będziemy mieli powtórkę z historii, a konkretnie z EURO 2004. Wtedy zawodnicy z Półwyspu Iberyjskiego również musieli mierzyć się z rywalem rozkochanym w wytrwałej, ale i mądrej obronie własnej bramki. To właśnie Maroko jest obecnie najbliżej legendarnej Grecji.
Rodzina to podstawa
Sekretem sukcesu Afrykańczyków nie jest jednak sam futbol. To również rodzina, która stanowi ważny element codziennej egzystencji zawodników Regraguiego. W hotelu mieszkają bowiem nie tylko piłkarze oraz sztab szkoleniowy, ale także ojcowie, matki, najbliżsi tych, którzy niedługo zawalczą o to, aby przedostać się do strefy medalowej. W wypadku Marokańczyków czynnik ten nie tyle nie ma dezorganizacyjnego wpływu, co wręcz działa mobilizująco na całą grupę.
- Jestem pewny, że bez ich obecności, nasz sukces nie byłby możliwy - wskazał selekcjoner zaraz po rozpoczęciu pracy z kadrą.
Jeszcze przed startem mistrzostw świata Regragui oraz prezes ichniejszego związku poinstruowali wszystkich zainteresowanych, aby wskazali bliskich, którzy polecą do Kataru. Wielu wskazało na swoje matki - taką decyzję podjął między innymi Hakimi oraz sam selekcjoner.
- Podczas całej jego kariery piłkarskiej i trenerskiej nie miałam szansy na to, aby z nim podróżować. Mieszkam we Francji od ponad 50 lat i to pierwszy turniej, na który poleciałam - opowiadała matka szkoleniowca w rozmowie z "Arriyadią".
Marokańczycy mogą również liczyć na wsparcie reszty swoich rodaków. Do Kataru ściągnęły tłumy sympatyków "Lwów Atlasu" i żadna pomoc ze strony organizatorów nie była potrzebna. Jeszcze przed spotkaniem z Hiszpanią otworzono most powietrzny, który połączył Dohę i Rabat. Efektem było zatrzęsienie fanów na trybunach i kibicowskie stłamszenie przybyszów z Półwyspu Iberyjskiego.
Każdy rywal, z którym zawodnicy Regraguiego mierzą się na Bliskim Wschodzie, musi liczyć się z trudną atmosferą na trybunach. Poza okazjonalnymi podróżnymi z Afryki, Katar zamieszkuje około 15 tysięcy Marokańczyków. Oni też mają wpływ na to, jak komfortowo "Lwy Atlasu" czują się na w teorii obcych stadionach. Prawdopodobnie żadna reprezentacja nie mogła liczyć na takie wsparcie, bo kibice gospodarzy potrafili się obrazić na swoich zawodników. W wypadku ćwierćfinalistów takie zachowanie jest właściwie niemożliwe.
- Przysięgam na wszystko - gdyby nie ci ludzie, nie przeszlibyśmy do następnej rundy. Dziękujemy wam! - krzyczał selekcjoner zaraz po historycznym starciu z Hiszpanią.
Wszystko to sprawia, że Portugalia musi mieć się na baczności. Nawet jeśli to Fernando Santos i spółka uchodzą za faworytów, Maroko tanio skóry nie sprzeda. Jest selekcjoner, który znalazł sposób na dotarcie do wszystkich piłkarzy. Jest styl gry, który nie cieszy oka, ale okazuje się diabolo skuteczni. Są też bliscy i kibice, niosący "Lwy Atlasu" przez kolejne mecze. To czynniki nie do zbagatelizowania dla jakiegokolwiek rywala.