Najważniejszego gola zabrał mu skandal w Korei. Fernando Morientes - wielki zawsze w cieniu wielkich

Najważniejszego gola zabrał mu skandal w Korei. Wielki zawsze w cieniu wielkich
EastNews
Zawsze w cieniu Raula, Ronaldo czy Davida Villi. Nie uznano mu potencjalnie najważniejszej bramki w karierze. Z piątego występu w finale Ligi Mistrzów wyeliminowały go przestarzałe przepisy. Gdzie tylko pojawiał się Fernando Morientes, działa się jednak historia. W postaci wielkich trofeów lub niezapomnianych momentów. Niejednokrotnie po jego decydujących golach. Zazwyczaj głową. Nigdy z rzutu karnego.
Na początku tygodnia pisaliśmy o Olivierze Giroud jako najbardziej niedocenianym napastniku świata. Niewykluczone, że spośród wcześniejszego pokolenia piłkarzy taka łatka najlepiej pasowałaby do Fernando Morientesa. Hiszpańskiego goleadora postanowiliśmy wspomnieć przez pryzmat nieprzypadkowo wybranych pięciu meczów z jego kariery.
Dalsza część tekstu pod wideo

Real Madryt - Valencia, 24 maja 2000

Niewielu piłkarzy może powiedzieć o sobie, że zagrało aż w czterech finałach Ligi Mistrzów. W każdym od pierwszej minuty. Z regularnością równo co dwa lata (od 1998 do 2004). Trzykrotnie sięgając po najważniejsze trofeum w europejskiej, klubowej piłce nożnej.
Fernando Morientes został kupiony przez Real Madryt z Realu Saragossa latem 1997 roku. Miał 21 lat, a na swoim koncie ponad 30 bramek zdobytych w La Liga. W rozgrywkach najwyższej klasy rozgrywkowej w Hiszpanii debiutował zresztą już jako 17-latek, w barwach Albacete. Wcześniej dorastał w bliskim sąsiedztwie stolicy kraju - w miejscowości Sonseca w prowincji Toledo.
Pierwszy finał Pucharu Europy, w którym wystąpiły dwie drużyny z tego samego kraju, okazał się największym triumfem w karierze hiszpańskiego napastnika. To właśnie Morientes - po dośrodkowaniu Michela Salgado - otworzył wynik rozgrywanego na paryskim Stade de France meczu przeciwko Valencii. W drugiej połowie spektakularne zwycięstwo Realu przypieczętowały gole Steve’a McManamana i Raula.

Real Madryt - Las Palmas, 10 lutego 2002

Nie lubię strzelać karnych - powiedział kiedyś Morientes. To tłumaczyłoby, dlaczego w całej swojej karierze tak bramkostrzelny napastnik zaledwie… dwukrotnie podszedł do wykonywania “jedenastki”. W końcówce rozegranego zimą 2002 roku ligowego spotkania z Las Palmas, wygranego przez Real Madryt aż 7:0, Hiszpan rzutu karnego zresztą nie wykorzystał.
Na szczęście tamten mecz został zapamiętany z zupełnie innego powodu. Fernando Morientes strzelił w nim aż pięć goli, z czego cztery - podobnie jak w finale Ligi Mistrzów przeciwko Valencii - po uderzeniach piłki głową. Co ciekawe, każda z tych pięciu bramek padła po dośrodkowaniach z prawej strony boiska. Morientesowi aż trzykrotnie asystował Luis Figo (po akcji Portugalczyka ówczesny reprezentant Hiszpanii strzelił też swojego jedynego gola nogą tamtego wieczoru), a raz Oscar Minambres.
Wyczyn Morientesa powtórzył dopiero portugalski “następca” Figo na Estadio Santiago Bernabeu - Cristiano Ronaldo. W kwietniu 2015 roku CR7 pięciokrotnie wpisał się na listę strzelców w wygranym przez “Królewskich” aż 9:1 spotkaniu z Granadą. Żeby nie być gorszym od starszego kolegi, żadnej z tych bramek również nie zdobył po strzale z “wapna”.

Korea Południowa - Hiszpania, 22 czerwca 2002

Strzeleckie osiągnięcia Fernando Morientesa (124 gole strzelone w samej La Liga) prawdopodobnie zawsze pozostaną w cieniu tych Raula, Davida Villi czy nawet Fernando Torresa. Z dorobkiem 27 bramek zdobytych w koszulce reprezentacji Hiszpanii, bohater tego tekstu też nie ma się jednak czego wstydzić. Obecnie pozostaje szóstym najlepszym strzelcem w historii narodowego zespołu, dla którego trafiał do siatki podczas finałów mistrzostw świata zarówno w 1998 (dwukrotnie), jak i 2002 roku (trzy razy), a także na Euro 2004 (raz).
Najważniejszy gol Morientesa w barwach “La Selección” to jednak zapewne ten, który w budzących po dziś dzień negatywne emocje... nie został uznany. Mowa o bramce, którą napastnik - oczywiście głową - zdobył w meczu ćwierćfinału mundialu 2002 przeciwko reprezentacji gospodarzy, Korei Południowej (Morientes oddał też w tamtym spotkaniu strzał w słupek).
Hiszpanie ostatecznie przegrali wówczas w rzutach karnych, a Morientes stał się częścią, by nie napisać jednym z symboli niespełnionego, reprezentacyjnego pokolenia. Być może tamten mecz najlepiej oddaje również zwykły brak… szczęścia, który wydawał się towarzyszyć napastnikowi w przynajmniej kilku momentach jego kariery. Bez sprzyjającej fortuny ciężko przejść do historii jako prawdziwa legenda.

Monaco - Real Madryt, 7 kwietnia 2004

Los przydzielił mnie dziś przeciwko moim kolegom - przyznał Fernando Morientes po tym, jak jego bramka (tak, głową) i asysta (też głową, naprawdę) przyczyniły się do wyeliminowania Realu Madryt z Ligi Mistrzów przez rewelacyjne Monaco w ćwierćfinale Ligi Mistrzów w sezonie 2003/2004. - Pokonanie ich sprawiło mi przykrość, ale nie mogę o tym zbyt wiele myśleć.
Być może największy pech Hiszpana polegał na tym, że nie był on ani wystarczająco “madrycki” (jak Raul) ani “galaktyczny” (jak brazylijski Ronaldo czy nawet Michael Owen). W końcu musiał nadejść zatem moment, w którym potrzebował opuścić Santiago Bernabeu. To dość paradoksalne, lecz zarazem całkiem możliwe, że swój najlepszy sezon pod względem indywidualnym Morientes zanotował w… najmniejszym z wielkich klubów, w których występował.
Na wypożyczeniu w Monaco Hiszpan nie tylko sensacyjnie doszedł ze swoim ówczesnym zespołem do kolejnego dla siebie finału Ligi Mistrzów. Tamten sezon zakończył także jako najlepszy strzelec (z dorobkiem dziewięciu goli) i najlepszy napastnik Champions League. Wybrano go również do drużyny sezonu francuskiej Ligue 1. Nad Sekwaną zdobył nawet jedyną w swojej karierze bramkę… z rzutu karnego.

Getafe - Valencia, 16 kwietnia 2008

Brazylia ma swoje “Maracanazo”. Tymczasem Real Madrid zasłużył na “Centenariazo” (od hiszpańskiego słowa “centenario”, oznaczającego “stulecie”). Rozegrany na Bernabeu finał Pucharu Hiszpanii pomiędzy “Królewskimi” a Deportivo La Coruna w marcu 2002 roku miał uświetnić okrągłe 100 lat istnienia uznanego przez FIFA “klubem stulecia” Realu. Nikt nie przewidział jednak, że tamten mecz może… wygrać ekipa przyjezdnych (2:1).
Fernando Morientes, który oczywiście zagrał wtedy w wyjściowym składzie, musiał zatem poczekać na skompletowanie wszystkich krajowych trofeów (mistrzostwa, pucharu i superpucharu) aż do końcówki swojej kariery. Stosownie to jednak właśnie Hiszpan - dla odmiany po uderzeniu głową - przypieczętował zwycięstwo Valencii nad Getafe w rozegranym na Estadio Vicente Calderon w Madrycie finale Pucharu Króla wiosną 2008 roku. Na kolejne trofeum na Mestalla poczekano 11 lat.
Po nieudanym i znowu niepozbawionym pecha - zarówno kibice “The Reds”, jak i… Wisły Kraków zapewne pamiętają, o co chodzi - okresie gry w Liverpoolu Morientes na chwilę odżył jeszcze w barwach Valencii. Kontuzje w połączeniu ze świetną formą Davida Villi i Juana Maty nie pozwoliły jednak bardzo doświadczonemu już wówczas napastnikowi ponownie rozwinąć skrzydeł na wielkiej arenie.
O czym być może nie wszyscy pamiętają, swoją karierę zakończył jako zawodnik Olympique’u Marsylia, pod wodzą trenera z czasów swojego spektakularnego sezonu gry w Monaco - Didiera Deschampsa. Nie grał tam wiele, zdobył tylko jedną bramkę, ale i tak zawiesił buty na kołku - w wieku 34 lat - jako mistrz kraju. Gdzie był Morientes, tam były bowiem trofea i niesamowite osiągnięcia. I oczywiście gole głową.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również