Najważniejsze zadanie Czesława Michniewicza. "To może być kluczem do sukcesu"

Najważniejsze zadanie Czesława Michniewicza. "To może być kluczem do sukcesu"
Rafał Oleksiewicz / Press Focus
Czy Czesław Michniewicz jest dobrym wyborem na selekcjonera reprezentacji Polski? O tym przekonamy się dopiero za jakiś czas. Na ten moment na dobrą sprawę wiemy niewiele. Być może nawet bardzo niewiele, bo tylko jedna kwestia, poza samym awansem na katarski mundial, wydaje się oczywistym zadaniem nowego selekcjonera. Michniewicz musi usprawnić grę naszej defensywy, wyeliminować błędy Paulo Sousy. Co więcej - musi to zrobić błyskawicznie.
Nominacja Czesława Michniewicza jest przez wiele osób podważana. Niejako można to zrozumieć, moralny i etyczny aspekt nie są kwestiami, które należy w pełni bagatelizować. W całym tym pędzie zupełnie pomija się jednak aspekt taktyczny, a przecież to właśnie on będzie w wielkim stopniu decydował o tym, czy pojedziemy na mistrzostwa świata.
Dalsza część tekstu pod wideo
Co więcej, kwestia strategii w wypadku Michniewicza również jest kontrowersyjna. Nasza kadra wykona bowiem potencjalny zwrot o 180 stopni. Za kadencji Paulo Sousy mieliśmy grać ładnie i przede wszystkim - do przodu. Gdy reprezentacją dowodził Portugalczyk, zanotowaliśmy średnią zdobytych bramek na poziomie 2,46 na mecz. Ostatni raz wynik zbliżony do tego byliśmy w stanie wykręcić w 1997 roku, gdy kadrę przejął Krzysztof Pawlak. W dużej mierze dlatego, że były piłkarz Lecha Poznań prowadził nas w tylko jednym spotkaniu. Wygraliśmy z Gruzją 4:1.
Michniewicz na pewno nie jest Sousą, nie powtórzy też wyniku Pawlaka. To nie jest jego gra, jego futbol. Przez lata swojej trenerskiej kariery dał się poznać jako trener pragmatyczny, inni powiedzieliby, że usposobiony defensywnie lub po prostu nudny. Nieważne, czy Michniewicz prowadził Podbeskidzie Bielsko-Biała, reprezentację U-21 albo Legię Warszawa. Jego drużyny miały przede wszystkim umiejętnie bronić dostępu do własnej bramki.
A to kwestia, chcąc nie chcąc, która pomaga w pozytywnej ocenie kandydatury Czesława Michniewicza. O ile Rosja jest przeciwnikiem na naszym poziomie, powinniśmy ją złamać, o tyle w finale rozgrywek czeka na nas rywal trudniejszy, lepszy. Tam defensywa może być kluczem do sukcesu i ewentualnego powodzenia nowego projektu reprezentacji. Nie ulega więc wątpliwości, że ogarnięcie naszej defensywy to główne zadanie selekcjonera.

Za Sousy wyglądało to źle

Tym bardziej, że kadencja poprzednika Czesława Michniewicza stała nie tylko pod znakiem imponującej ofensywy, fatalnego rozstania, ale też tragicznej defensywy. O ile bowiem każdej reprezentacji w Europie byliśmy w stanie sprawić problem, o tyle miecz ten był obusieczny i w drugą stronę ciął równie bezwzględnie.
15 meczów pod wodzą Paulo Sousy, 20 straconych bramek. Tak jak w wypadku świetnego bilansu strzeleckiego, tak tutaj trzeba cofnąć się aż do lat 90. Równie słabo broniliśmy bowiem podczas drugiej kadencji Antoniego Piechniczka. Między 1996 a 1997 rokiem strzelono nam aż 27 goli w 14 spotkaniach. Poprawiać jest zatem co, bo podobne średnie, wykręcone teraz, wykluczają reprezentację Polski z poważnego grania.
Jednocześnie bardzo często podkreślano, że za słabe wyniki naszej defensywny odpowiedzialny jest nie tyle trener, ale także sami piłkarze. To podejście słuszne, racjonalne, w końcu trudno żeby szkoleniowiec miał jakiś telepatyczny wpływ na zawodników i ustrzegał ich przed błędami pokroju tego Kamila Piątkowskiego z San Marino. Pewnych rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć, ale też pewnych rzeczy nie można przeoczyć i bagatelizować.
O ile bowiem faktycznie Paulo Sousa nie miał najwięcej szczęścia pod słońcem, o tyle powtarzająca się zła dyspozycja idzie także na jego konto. Zupełne rozgrzeszenie portugalskiego szkoleniowca byłoby zagięciem rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nagminnie traciliśmy bramki, także przez decyzje selekcjonera w sprawie taktyki i wybranej jedenastki.
Portugalski trener, mimo że nie miał przecież dużo czasu, regularnie stawiał na różne ustawienia defensywy. Można powiedzieć, że szukał złotego środka, można jednak stwierdzić też, że po prostu zbyt mocno kombinował, nie pozwolił zgrać się naszym reprezentantom.
Październikowy mecz z Albanią (1:0) a listopadową porażkę z Węgrami (1:2) dzieli nie tylko miesiąc, ale też sześciu reprezentantów. Abstrahując od absencji Roberta Lewandowskiego, zmieniono także: prawego wahadłowego, środkowego obrońcę, środkowego pomocnika, ofensywnego pomocnika i napastnika. A przecież starcie z “Madziarami” było kluczowe dla ostatecznej oceny całych eliminacji.
Czesław Michniewicz na takie rozwiązania pozwolić sobie nie może. Musi w bardzo krótkim czasie znaleźć optymalny skład i przywrócić mu zdolność skutecznej obrony. Żeby jednak nie zakłamywać rzeczywistości w drugą stronę - warto przyjrzeć się niektórym rozwiązaniom zaproponowanym przez Paulo Sousę. Bo chociaż bramki traciliśmy nagminnie, to starcia z Anglią, Hiszpanią czy rewanż z Albanią były co najmniej solidne pod względem boiskowej prezencji naszej obrony.

Oszukać czas

Nie ulega wątpliwości, że skandaliczna opieszałość i ogólne działanie PZPN (więcej o niej TUTAJ) stawia Czesława Michniewicza w jeszcze trudniejszej sytuacji. Nie dość, że jego nominacja podzieliła polskie środowisko piłkarskie, to jeszcze samo zadanie zwyczajnie nie należy do najłatwiejszych.
Rzutować na wyniki może czynniki, o którym wspomniałem wcześniej - zmiana podejścia o 180 stopni. Michniewicza nie można bowiem uważać za duchowego spadkobiercę Paulo Sousy, wielokrotnie pokazywał, że preferuje nieco inny rodzaj futbolu. Jednocześnie czasu ma tak mało, że zaproponowanie zupełnie innych rozwiązań może okazać się jazdą na złamanie karku.
Mecz z Rosją czeka nas 24 marca. Dla zwykłego człowieka - mrugnięcie okiem. Dla trenera reprezentacji - jeszcze mniej. Niewątpliwie Michniewicz poświęci ten czas na pełne oddanie się sprawie, niewątpliwie przebada naszych rywali pod każdym możliwym kątem, będzie przygotowany na praktycznie każdy scenariusz. Niestety - tylko w teorii.
W praktyce spotka się z reprezentantami zaledwie kilka razy. Może oczywiście wysyłać im materiały szkoleniowe, ale to nie znaczy, że wszyscy się z nimi zapoznają, ani nie daje gwarancji przełożenia schematów na boisko. Do tego potrzebne są jednostki treningowe, o czym Michniewicz - jako doświadczony już szkoleniowiec - przekonywał się niejednokrotnie.
Nawet w Legii, gdzie - wydawać by się mogło - wszedł razem z drzwiami, potrzebował bardzo bolesnego przetarcia i oklepu, który “Wojskowym” spuścił Qarabag (0:3). Stołeczny klub zaczął dobrze funkcjonować po mniej więcej miesiącu - to i tak rewelacyjny wynik, ale był to miesiąc wypełniony codzienną pracą z zespołem. Teraz tego komfortu Czesław Michniewicz po prostu nie ma.
Michniewicz na baraże wyruszy jako jednoznacznie najmniej zaznajomiony z reprezentacją selekcjoner. Co więcej jego najbliższy rywal - Walerij Karpin oraz potencjalni - Jaroslav Silhavy i Janne Andersson - to numery kolejno osiem, pięć i trzy. Trudność z czasem będzie zatem rosła.

Czy Michniewicz jest idealny?

Szczęśliwie nie musimy daleko uciekać z formacją. W końcu w Warszawie często widzieliśmy ustawienie z trójką obrońców i dwójką wahadłowych. Ten sam system, którym operuje Paulo Sousa, chociaż inny w wymowie boiskowych zadań. Trzon może jednak zostać utrzymany, a to - w obecnych warunkach - jest już powodem do jakiegokolwiek zadowolenia. Wajchę na pewno trzeba przestawić, ale nie trzeba szarpać się z koniem.
Kandydatura Adama Nawałki takie ryzyko stwarzała. Były selekcjoner dłuższy czas nie pracował w futbolu, a do tego raczej stronił od 5-2-1-2 lub jej pochodnych. Nie ma się co również oszukiwać w kwestii tego, że lepiej niż Michniewicz rozpracowałby Rosjan.
W końcu nowy trener biało-czerwonych wiele razy podkreślał, że wschodnia piłka jest mu szczególnie bliska, a jego dbałość o szczegóły - pokazana choćby w młodzieżówce - gwarantuje to, że przynajmniej ze strony sztabu rywale zostaną dokładnie przeczytani. I nie będzie do lektura “Ulissesa” Jamesa Joyce’a, ale raczej “Ani z Zielonego Wzgórza” Lucy M. Montgomery.
Czy to oznacza, że Czesław Michniewicz jest kandydatem idealnym? Nie. Są pewne przesłanki, które mogą świadczyć o tym, że jego przygoda z reprezentacją wcale nie będzie usłana różami. A to Legia, a to przeszłość, której nie można ot tak wymazać.
Jednocześnie w zasięgu PZPN nie było chyba innego szkoleniowca, który tak dobrze, przynajmniej sportowo, pasowałby do reprezentacji. Jasne, to zupełnie inny wariant niż Paulo Sousa, ale Adam Nawałka też nie gwarantował ciągłości myśli Portugalczyka. Andrij Szewczenko jest natomiast tak wielką niewiadomą, że stawianie na niego w tak newralgicznym momencie nie jest pędzeniem na złamanie karku, ale właściwie pogodzeniem się z losem i położeniem głowy na szafot. Z tego grona Michniewicz wypada po prostu najlepiej - zna taktykę, zna zawodników, potrafi dobrać ustawienie pod konkretnego rywala. Język jest oczywistością, tak samo jak to, że jego ostatnia trenerska przygoda zakończyła się w mało ekskluzywny sposób. Wypada jednak zwrócić uwagę na to, że niemal tak samo finiszował Nawałka w Lechu i Szewczenko w Genoi.
Wreszcie Michniewicz jako jedyny z tego grona raczej nie ma sobie nic poważnego do zarzucenia jeśli idzie o przygotowywanie defensywne swoich zespołów. Czasami oznaczało to rozpaczliwą obronę Częstochowy jak w meczu Polski U-21 z Włochami U-21 w 2019 roku, czasami było naprawdę dobrym gospodarowaniem siłami, co pokazało starcie Legii Warszawa z Leicester City w 2020. Oba mecze wygrane 1:0, ale jakże inne w swojej wymowie.
Sir Alex Ferguson, a on coś o futbolu zdawał się wiedzieć, stwierdził, że to właśnie defensywa jest kluczem do mistrzostw. Tak się składa, że reprezentacja Polski takie małe mistrzostwo musi zdobyć. Niech zatem Michniewicz spróbuje, jeśli zatrudniono go właśnie do tego celu, jeśli ma zagwarantować mundial mimo niekiedy wątpliwych wrażeń estetycznych, to jestem w stanie to zrozumieć. Pytanie, czy na naprawę defensywy, wrzucenie jej na właściwe tory, starczy nowemu sztabowi czasu.

Przeczytaj również