"Najgorzej zarządzany klub świata". Chelsea czeka kolejna przebudowa i zgrzyty w szatni

"Najgorzej zarządzany klub świata". Chelsea czeka kolejna przebudowa i zgrzyty w szatni
pressinphoto / PressFocus
Sport w USA różni się od tego w Anglii tym, że nawet najgorszy sezon nie podcina klubowi gałęzi i nie wpływa na kolejne rozdanie. Skoro nikt nie spada, to spokojnie można poukładać klocki na nowo i zacząć od zera. Todd Boehly, właściciel Chelsea za moment przeżyje wstrząs. Brak awansu do Ligi Mistrzów jeszcze bardziej skomplikuje losy najgorzej zarządzanego klubu świata.
Misja Franka Lamparda dobiega końca. Kończy jako pierwszy trener “The Blues” w historii z czterema porażkami z rzędu i brakiem nadziei, że coś za chwilę drgnie. Do końca maja będziemy oglądać jak czołga się w środku tabeli Premier League, ale już teraz jest jasne, że niczego z tej drużyny nie wyciśnie i że od lata sprzątać będzie ktoś inny. Aktem desperacji w meczu z Realem była potrójna zmiana, gdy pojawili się piłkarze za 150 mln funtów, czyli Raheem Sterling, Mychajło Mudryk i Joao Felix. Gol Rodrygo na 2:0 przypomniał wszystkim, że pieniądze w piłce, owszem, zwiększają szanse, ale same spotkań nie wygrywają.
Dalsza część tekstu pod wideo
Widać było po Thiago Silvie jak mocno męczy się bagnem, w którym tapla się Chelsea. Jego słowa o tym, że trzeba przerwać transferowe szaleństwo jasno wskazują, że to nie trenerzy są największym kłopotem klubu. Szokuje choćby informacja o klauzulach w kontraktach nowych graczy i to, że bez pucharów zarabiać będą 30 procent mniej. Niestety, ale w tej grze nie da się wgrać “save’a”, a potem poukładać to wszystko jeszcze raz. Łańcuszek złych decyzji będzie wpływał na to, co wydarzy się dalej. Przyjście dogadanych już Christophera Nkunku, Malo Gusto i Andreya Santosa jeszcze bardziej spotęguje bałagan w szatni.

Gra na chaos

Piłka na najwyższym poziomie jest tak skonstruowana, że nie możesz na chwilę wypaść z elity, bo potem bardzo trudno jest do tego kręgu wrócić. Przykładem choćby Arsenal, który sześć lat czeka na powrót do Ligi Mistrzów. Wcześniej podobny kryzys przechodził Milan — tutaj licznik zesłania był jeszcze dłuższy. Gra w Europie nie tylko napędza klub finansowo i marketingowo, ale też stanowi wabik dla najlepszych graczy na rynku. Chelsea może wykorzystać ten czas, by oczyścić się jak w sezonie 2016/2017, gdy Antonio Conte wygrał ligę. Ale może też wpaść w windę, która jedzie tylko w dół i jeśli właściciel dalej będzie nawiedzał graczy w szatni jak ostatnio po meczu z Brighton, to ten klub ugrzęźnie na dobre. Pewne rzeczy odkręca się latami.
W tej chwili oglądamy to jak amerykański sitcom. Boehly w konserwatywnym świecie piłki miał być powiewem świeżości z pomysłami typu „Zróbmy mecz gwiazd Premier League”. On wymyślał kontrakty rozkładane na osiem lat i wydawał kasę do tego stopnia, że kilku graczy zaczęło przebierać się w drugiej szatni, bo w pierwszej nie starczyło miejsca. To wszystko znakomicie grało w social mediach. Chelsea jest doskonałym źródłem memów, ale im dłużej to trwa, tym coraz trudniej uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Żaden zespół w Anglii w 31 spotkaniach nie dokonał aż 112 zmian w wyjściowej jedenastce. Za każdym razem widzimy prawie cztery korekty na mecz, a to zupełna odwrotność drużyn jak Arsenal czy Brighton, które w stabilności znalazły normalność.

W środku cyrku

Chelsea momentami wygląda jak Nottingham Forest — drużyna, gdzie rządzi szalony Grek Evangelos Marinakis, który w swoim drugim klubie, Olympiakosie Pireus zatrudnił właśnie czwartego trenera w sezonie. Jego polityka transferowa też przypomina maszynę losującą, a efektem jest to, że mimo świetnego trenera zespół z powrotem zmierza do Championship. Chelsea idzie ciut lepiej, bo zajmuje 11. miejsce, ale biorąc pod uwagę markę klubu i potencjał graczy to jest to podobna historia bylejakości i marnotrawstwo. Ciągle mówimy o klubie, który zimą nie puścił Hakima Ziyecha do PSG, bo w ciągu ostatnich godzin okna transferowego ludzie w biurze nie potrafili przesłać odpowiednich dokumentów. Francuzi nazwali to potem “cyrkiem”, chociaż sami też nie są wzorem poukładania i tego jak zarządzać w piłce.
Za chwilę będziemy świadkami kolejnej przebudowy, bo coś trzeba będzie zrobić z graczami jak Ziyech, Aubameyang, Pulisić, Loftus-Cheek albo Kovacić, któremu za rok kończy się umowa. Nie będzie Joao Felixa, a wrócą z wypożyczeń choćby Levi Colwill i Romelu Lukaku. Niejasna jest sytuacja Kante i Mounta. W ogóle można odnieść wrażenie, że większość składu gryziona jest przez niepewność jutra. Nowy trener znowu dostanie rozsypane puzzle i zadanie, by w pięć minut złożyć z tego piękny obrazek. Liczba kontraktów, siatek agentów i zależności jest tutaj tak duża, że ciężko będzie na nowo stworzyć grupę ludzi głodnych sukcesu i zadowolonych z życia.

Wymyślanie koła na nowo

Ma rację Didier Drogba, gdy mówi, że nie poznaje tego samego miejsca, w którym spędził dziewięć lat i wygrał Ligę Mistrzów. Wiele jest ostatnio przecieków o tym jak gwiazdy źle znoszą siedzenie na ławce i brak jasnego kierunku, w którym zmierza klub. Nigdy w historii piłki nie było drużyny, która wydała tak dużo, żeby osiągnąć tak mało, a właściwie to na razie nie osiągnęła nic. Boehly chciał wymyślić koło na nowo, ale przypadkiem skonstruował hamulec. W budowie wizerunku poważnego klubu nie pomagają doniesienia jak te o wizycie świty Mudryka w szatni przed jednym ze spotkań. Boehly dalej myśli, że jest w USA, gdzie do szatni mogą wejść nawet dziennikarze.
Chelsea w ostatnich sześciu meczach strzeliła tylko jednego gola. Nie wygrała żadnego spotkania, a w meczu z Realem w pierwszej jedenastce miała tylko 3 z 16 graczy z nowego naboru. Najbliższe tygodnie będą bezproduktywnym dryfowaniem. Można byłoby wykorzystać je na budowanie czegoś na przyszłość, ale jak to zrobić, gdy pracujesz z trenerem, którego zaraz i tak nie będzie? Stand-up Boehly’ego po meczu z Brighton, w którym wytyka palcami jednego z graczy (prawdopodobnie był to Sterling) pokazuje, że kierownica już dawno została puszczona.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również