Najgorszy zespół w historii Ekstraklasy? Jest blisko, liczby są bezwzględne. "To już nie pożar, to pożoga"

Najgorszy zespół w historii Ekstraklasy? Jest blisko, liczby są bezwzględne. "To już nie pożar, to pożoga"
fot. Artur Kraszewski/Pressfocus.pl
ŁKS Łódź okupuje ostatnie miejsce w tabeli Ekstraklasy. Osiem punktów po 16 kolejkach, zaledwie cztery mecze, w których udało się zdobyć przynajmniej jedno "oczko". Wobec tego wydawać się może, że mamy do czynienia z najgorszym zespołem w historii polskiej ligi. Prawda jest nieco inna, chociaż w ekipie beniaminka wiedzie się dramatycznie.
Na pięć ostatnich sezonów ŁKS w Ekstraklasie spędził dwa. Wynik niezły, ale natychmiastową uwagę zwraca fakt, że nie były to sezony następujące bezpośrednio po sobie. Zespół z Łodzi fauluje między kolejnymi szczeblami rozgrywkowymi piłkarskiej piramidy i nie potrafi zdefiniować swojego miejsca. Balansuje w czyśćcu ulokowanym między Fortuna 1 Ligą a Ekstraklasą. Często okazuje się zbyt mocny jak na warunki zaplecza, lecz jednocześnie zbyt słaby, aby utrzymać się w elicie. Wszystko wskazuje na to, że bieżące rozgrywki zakończą się kolejnym spadkiem. Taki scenariusz nie zdziwi chyba nikogo.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na ten moment jedyna wiara "Rycerzy Wiosny" może opierać się właśnie na odwilży. Niemniej ŁKS już teraz jest tak głęboko zakopany w strefie spadkowej, że trudno uwierzyć w piłkarski cud po przerwie zimowej. Drużyna Piotra Stokowca nie tylko traci osiem punktów do bezpiecznej Cracovii, ale też Puszczy Niepołomice, która jako jedyny ze wszystkich beniaminków ma określony plan na siebie, i która jako jedyna nie podjęła bezdennie głupiej decyzji o zwolnieniu szkoleniowca odpowiedzialnego za awans do Ekstraklasy. Mało zaskakujący zbieg okoliczności.
Obecnie ŁKS-u można upatrywać wśród najgorszych drużyn w historii Ekstraklasy. Przemawia za tym szereg liczb i decyzji, jakie zapadły przy alei Unii Lubelskiej. Niemniej pozycja najsłabszej drużyny w dziejach wydaje się zabetonowana dla innego klubu.

Nie ma przypadku

ŁKS nie był faworytem do awansu w poprzednim sezonie Fortuna 1 Ligi. Kazimierz Moskal znów jednak okazał się specjalistą od tego zadania. Ceniony szkoleniowiec prześcignął całą konkurencję, gdy kolejny raz zaproponował futbol angażujący nie tylko dla piłkarzy i kibiców, ale i bezstronnych obserwatorów. Łodzianie po prostu dobrze grali w piłkę. Zajęcie pierwszego miejsca uznano za absolutnie zasłużone. I faktycznie, trudno się temu podejściu jakkolwiek dziwić, w końcu "Rycerze Wiosny" pokonali Puszczę Niepołomice, Ruch Chorzów, Arkę Gdynia, Stal Rzeszów, Podbeskidzie, Wisłę Kraków. Z czołówki ostała się jedynie Termalica, bo w wypadku tych starć dwukrotnie kończyło się na remisie. Maszyna Moskala funkcjonowała doskonale.
Przeniesienie stylu gry z zaplecza na poziom Ekstraklasy okazało się jednak niemożliwe. ŁKS nie był w stanie powtórzyć tego, co w poprzednim sezonie (i tylko w pierwszej rundzie) zaproponował Widzew Łódź. Trener był przy tym niechętny do większych zmian, wciąż upierał się przy jednym sposobie, chociaż ewidentnie nie miał ku temu wykonawców. Nie wolno bowiem zapominać, że letnie okienko w wykonaniu beniaminka nie rzucało na kolana. Chociaż taki Adrien Louveau formalnie przechodził z RC Lens, to stoper grywał w zespole rezerw francuskiego klubu, czyli na poziomie ichniejszej... piątej ligi. Zakładanie, że defensywa bazująca na takim zawodniku będzie w stanie rzucić rękawicę najlepszym drużynom w Polsce od samego początku było paradne. Działacze uznali jednak, że większa wina leży po stronie Moskala, więc ojciec awansu został zwolniony. Czy to uratowało nastroje przy alei Unii? Ano nie.
Dotychczasowego szkoleniowca zastąpiono Piotrem Stokowcem. Nazwisko doskonale w Ekstraklasie znane, co wynika głównie z liczby prowadzonych klubów. W CV 51-latka, jeszcze przed angażem w Łodzi, znajdowały się Polonia, Jagiellonia, Zagłębie i Lechia Gdańsk. Ostatnia przygoda w Lubinie zakończyła się jednak katastrofą i Stokowiec czekał blisko rok na ponowne zatrudnienie. Gdy w końcu do niego doszło, to kibice nie zgotowali królewskiego przyjęcia. Nowego trenera powitano z mnóstwem obaw, a te prędko się potwierdziły.
W sześciu dotychczasowych meczach nie udało się poprawić niczego. ŁKS wydarł jeden punkt we wspomnianym starciu z Piastem Gliwice. Stracił w tym czasie 17 bramek i zdobył ich zaledwie pięć. Bałagan w defensywie pozostał nieuprzątnięty, zaś ofensywa dalej prezentuje się nieprzekonująco. Łodzianie zaryli w przeciętniactwie zbliżającym się do beznadziei. Nie bronią ich liczby. Status czerwonej latarni ligi nie przytrafił się przypadkowo - Ruch miewa swoje momenty, Puszcza potrafi zaskoczyć wyżej notowane zespoły, Cracovia jakoś dryfuje nad powierzchnią strefy spadkowej. A ŁKS? On po prostu w Ekstraklasie egzystuje.
  • 100% przegranych meczów, gdy rywal otworzył wynik spotkania (9)
  • najwięcej bezpośrednich czerwonych kartek (3)
  • najwięcej meczów bez zdobytej bramki (56%)
  • trzeci najgorszy wynik xG na mecz (1,1)
  • trzeci najgorszy wynik xGA na mecz (1,71)
  • drugi najgorszy wynik xP (14,6)
To już nie jest pożar. To jest pożoga. Gdyby nie bramkarz Aleksander Bobek (trzeci pod względem liczby interwencji na mecz) byłoby pewnie jeszcze gorzej.

Niechlubni rekordziści

Do każdej ligi trafiają czasem zespoły, które nie przystają do niej pod względem sportowym oraz organizacyjnym. Polska w tej kwestii nie jest wyjątkiem, bo od początku XXI wieku regularnie zdarzały się drużyny, nad losem których można było jedynie załamywać ręce. Fatalne defensywy, nieskuteczne ofensywy, problem z ugraniem choćby jednego punktu. Niekiedy przytrafiała się kumulacja wszystkich tych problemów, co kończyło się spektakularnym spadkiem z Ekstraklasy.
Obecnie ŁKS znajduje się na podobnej drodze. W spotkaniu z Zagłębiem Lubin znów odezwała się niezorganizowana linia obrony i "Miedziowi" zdobyli dwie bramki po stałych fragmentach gry. Trudno się dziwić, że aktualna defensywa łodzian ciągnie w stronę najgorszych w XXI wieku. Jeśli bieżąca tendencja się utrzyma, to drużyna Piotra Stokowca wpuści łącznie 72 gole w całym sezonie. Koszmar.
Najmniej punktów w XXI wieku
  • Pogoń Szczecin (2002/03) - 9 - 30 kolejek - 0,3 punktu na mecz
  • KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (2002/03) - 15 - 30 kolejek - 0,5 punktu na mecz
  • ŁKS Łódź (2023/24) - 8 - 16 kolejek - 0,5 punktu na mecz
  • Zagłębie Sosnowiec (2007/08) - 16 - 30 kolejek - 0,53 punktu na mecz
  • Pogoń Szczecin (2002/03) - 16 - 30 kolejki - 0,53 punktu na mecz
Najwięcej straconych bramek w XXI wieku
  • Pogoń Szczecin (2002/03) - 77 - 30 kolejek - 2,57 straconego gola na mecz
  • GKS Katowice (2004/05) - 58 - 26 kolejek - 2,23 straconego gola na mecz
  • Zagłębie Sosnowiec (2018/19) - 80 - 37 kolejek - 2,16 straconego gola na mecz
  • Górnik Łęczna (2006/07) - 64 - 30 kolejek - 2,13 straconego gola na mecz
  • ŁKS Łódź (2023/24) - 34 - 16 kolejek - 2,13 straconego gola na mecz
Najmniej strzelonych goli w XXI wieku
  • Pogoń Szczecin (2002/03) - 14 - 30 kolejek - 0,47 strzelonego gola na mecz
  • Zagłębie Sosnowiec (2007/08) - 19 - 30 kolejek - 0,63 strzelonego gola na mecz
  • Górnik Polkowice (2003/04) - 17 - 26 kolejek - 0,65 strzelonego gola na mecz
  • Cracovia (2011/12) - 20 - 30 kolejek - 0,67 strzelonego gola na mecz
  • Polonia Warszawa (2005/06) - 20 - 30 kolejek - 0,67 strzelonego gola na mecz
Jak widać, ŁKS kategorycznie źle nie wypada jedynie w statystyce bramek zdobytych. Beniaminek poprawił swój bilans w szalonym starciu z Piastem Gliwice (3:3), wobec czego ma 11 trafień w 16 kolejkach. Niewielki to powód do chwały, ale średnia 0,69 gola na mecz pozwoliła wyprzedzić wspomnianą wyżej piątkę. Największa w tym zasługa Daniego Ramireza oraz Keya Tejana, bo hiszpańsko-holenderski duet odpowiada za 55% piłek umieszczonych w bramce rywala. Czy pomocnik oraz napastnik uniosą ciężar utrzymania w Ekstraklasie? Wątpliwe. Mogą jednak zadbać o to, aby "Rycerze Wiosny" nie byli definitywnie najgorszym zespołem w dziejach naszej ligi. Do tego miana bardzo daleka droga.

Jeden, by wszystkimi rządzić

Anglia i Premier League mają swoje Derby County z sezonu 2007/08. Zaledwie 11 zdobytych punktów, 25 "oczek" straty do bezpiecznej pozycji. Tę historię zna każdy, kto jakkolwiek sympatyzuje z brytyjską piłką. W Polsce mieliśmy jednak bardzo zbliżony przypadek i to jeszcze zanim zrobiło się głośno o "The Rams". Pogoń Szczecin w rozgrywkach 2002/03 uciułała dziewięć punktów w 30 kolejkach. Jest to więc średnia lepsza niż w wypadku "Baranów", ale na naszym podwórku przez kolejne 20 lat nikt nie zbliżył się do wyniku "Portowców". Dość powiedzieć, że ŁKS przez pozostałą część sezonu mógłby zdobyć zaledwie dwa "oczka", aby okazać się gorszym od Pogoni. To wydaje się absolutnie niewykonalne.
Szczecinianie dzierżą niechlubne miano nie tylko w wypadku ostatecznego dorobku punktowego. Liczba straconych przez nich bramek jest zatrważająca, przekracza 2,5 gola na mecz. To samo można powiedzieć o fatalnej defensywie, bo brak trafienia w przynajmniej co drugim spotkaniu nie jest czymś, wobec czego ktokolwiek przejdzie obojętnie. Pogoń szorowała wówczas po dnie ligowej tabeli i nie miała żadnego pomysłu na to, jak się uratować. Swoje jedyne zwycięstwa odniosła w starciach z KSZO Ostrowcem Świętokrzyskim, czyli przedostatnią ekipą sezonu 2002/03. Bez tego byłoby jeszcze gorzej, chociaż właściwie trudno w to uwierzyć.
Jak do tego doszło, że lepsza była nawet Szczakowianka Jaworzno?
Pogoń uchodziła w tamtym czasie za solidnego ligowca. Wicemistrzostwo kraju, połowa tabeli, w Szczecinie na wyniki nie narzekano. Kłopotliwą kwestię stanowiły jednak finanse. Sabri Bekdas, zarządzający "Dumą Pomorza" od 1999 roku, wycofał się z interesu po trzech latach. Klub trafił w ręce Leszka Gondorowicza, który zobowiązał się wyciągnąć zespół z kryzysu. Szybko stało się jasne, że polski przedsiębiorca się w tej roli kompletnie nie sprawdza. Jeszcze przed startem sezonu 2002/03 zastanawiano się, czy drużyna nie powinna zrezygnować z rywalizacji. Taki pomysł jednak odrzucono i... lawina ruszyła.
Chociaż szczecinianie mieli w swoich szeregach naprawdę uznanych zawodników - między innymi Rafała Pawlaka, Dicksona Choto oraz Dariusza Dźwigałę - to na boisku nie zgadzało się właściwie nic. W pierwszej kolejce "Portowcy" dostali łupnia 0:5 od Zagłębia Lubin. Po pięciu seriach gier mieli na swoim koncie zaledwie jeden punkt i to wywalczony na wyjeździe z Legią Warszawa. Poza tym jednak same porażki - 1:2 z Dyskobolią, 0:2 z Amicą, 1:3 z Górnikiem Zabrze. Tym samym cierpliwość Gondorowicza się skończyła i miejsce Albina Mikulskiego zajął Jerzy Wyrobek. Legenda Ruchu Chorzów nie okazała się jednak cudotwórcą.
Pogoń doturlała się z sześcioma "oczkami" po pierwszej rundzie, ale nie był to koniec gehenny, a właściwie jej początek. Po przerwie zimowej w Szczecinie nie został właściwie nikt. Większość piłkarzy, która miała zamiar ratować swoją karierę, rozwiązała kontrakty i wyjechała z miasta. Dość powiedzieć, że w rundzie wiosennej Wyrobek dysponował zaledwie jednym obcokrajowcem. Luki uzupełniano zawodnikami z niższych lig w województwie zachodniopomorskim. Tak "zbudowany" zespół nie miał prawa nawet powalczyć o utrzymanie i w istocie nie powalczył. Seria wstydliwych wyników ciągnie się za "Portowcami" przez lata i nie zamierza ustąpić:
  • 0:9 z Górnikiem Zabrze
  • 1:7 z Odrą Wodzisław Śląski
  • 0:6 z Lechem Poznań
  • walkower z Ruchem Chorzów
Na ostatnią kolejkę sezonu 2002/03 Pogoń po prostu nie pojechała. Ruch zgarnął trzy punkty bez rywala na boisku. Wydawało się wówczas, że futbol w Szczecinie umarł, czego dopełnieniem było odwołanie treningu bez wcześniejszego powiadomienia piłkarzy. Na horyzoncie zamajaczył jednak Antoni Ptak, który - jak się łudzono - ocalił Pogoń, gdy dokonał fuzji z Piotrcovią. "Portowcy" przetrwali, odetchnęli finansowo i jednocześnie... rozpoczęli historię brazylijskiego zaciągu. To jednak już zupełnie inna opowieść.

Przeczytaj również