Najdziwniejszy transfer w historii Realu Madryt. "Szalony i nadpobudliwy"
To musiał być nieprawdopodobny widok. W erze “Galacticos”, w jednej z najwspanialszych czasów Realu Madryt, kiedy murawę zdobiły postaci futbolowego Hollywood, na Estadio Santiago Bernabeu biegał piłkarz z kompletnie innej bajki. Thomas Gravesen był z całą pewnością nietuzinkową osobistością. Transmisja El Clasico w sobotę 26 października w Eleven Sports 1 o 21:00. Początek studia już o godzinie 18:00.
Odegrał kluczową rolę w doprowadzeniu Evertonu do czwartego miejsca Premier League w sezonie 2004/05. Wpływowe występy zostały zauważone przez większość ludzi pracujących przy europejskiej piłce, a duża część z nich uważała Thomasa Gravesena za jednego z najlepszych ofensywnych pomocników w Anglii.
Po raz pierwszy dowiedział się o zainteresowaniu “Królewskich”, gdy wchodził do kina. Jaki to był seans? Nie pamięta, ale bardzo dobrze kojarzy telefon od swojego agenta. Ten zadał mu tylko jedno pytanie:
- Co sądzisz o Madrycie?
Łysy pomocnik mógł pomyśleć tylko o jednym. “Pewnie chodzi o Atletico.” Przekazał, że propozycja niezła, ale jednak woli Everton.
- Chłopie, ja tu mówię o Realu. Realu! Kumasz?
Ok…
“Na pewno chodzi o niego?”
Gdy informacja dotarła do Davida Moyesa, ówczesnego menedżera “The Toffees” - ten osłupiał. Bił się z myślami, ale głównie nie docierał do niego wymiar tego, co za chwilę może się wydarzyć. Wiedział, że Real od dwóch lat cierpi z powodu braku prawdziwej “szóstki”, że tęskni się z Claudem Makelele i fakt jego pozbycia się, odbiera się w gabinetach przy Concha Espina jako fatalny błąd. Ale czy na pewno chcą Gravesena? A może Lee Carsleya (do niedawna selekcjonera reprezentacji Anglii)? Obaj są łysi. Może się pomylili?
Nie doszło do żadnej pomyłki. Były dyrektor Realu Chendo potwierdził, że w Thomasie widzieli nie tylko fizyczną siłę, zaangażowanie i groźny wygląd, ale także umiejętności czysto piłkarskie. Potrafił utrzymywać piłkę, rzadko notował straty, potrafił też poczarować. Z pewnością daleko mu było do etykiety “drewna”, jaką otrzymał po opuszczeniu Madrytu półtora roku później.
Moyes nie miał żadnego argumentu. Musiał pogodzić się ze stratą zawodnika. - Gdy rozbrzmiewa telefon z Madrytu, trudno zawodnikowi odrzucić taką okazję. Nie mogliśmy stanąć mu na drodze - mówił już po wszystkim.
Pierwszy dzień na Bernabeu był czymś, czego nie da się zapomnieć. Florentino Perez na prezentacji nazwał go “graczem, którego brakuje w kadrze” oraz “najlepszym duńskim piłkarzem”. Ale prezes chyba nie do końca wiedział, na co wydał blisko trzy miliony euro. A sztab skautingu nie zbadał psychologicznego profilu zawodnika. A w przypadku Gravesena powinien od tego zacząć.
Problemy z dyscypliną
James McPhaden, były kolega Thomasa z Evertonu: - Jeśli rozmawiasz z nim jeden na jeden, okazuje się miłym facetem. Normalnym gościem. Ale w szerszym towarzystwie staje się szalony i nadpobudliwy - wspomina.
Szkot przytoczył też jedną anegdotę. Gravesen przyniósł kiedyś na trening pistolet do paintballa i gonił graczy po całym boisku, strzelając na ślepo w różnych kierunkach. Lubił rzucać się na fizjoterapeutę przerzucając go przez stół do masażu, a inny młodszy trener, asystent Moyesa, zaczął się jąkać po kilku treningach z Duńczykiem. Podczas pracy na bieżni z kontuzjowanymi graczami, Gravesen wystrzelił dużą rakietę z fajerwerkami tuż przed nosem lekarzy. Dlaczego? Po co? Nikt nie wiedział. Selekcjoner Danii Bo Johansson chciał wykluczyć go z EURO 2000, uznając swojego podopiecznego za “absolutnie niestabilnego psychicznie”. Ktoś taki właśnie szedł do największego klubu na świecie.
Po Hiszpanii krążyła historia, że pierwszego dnia w nowym zespole, otworzył drzwi do szatni jednym kopem i krzyknął do zebranych w środku kolegów: jestem waszym właścicielem! Gravesen potem prostował plotki. “Nie, na pewno nie. Wszedłem po cichu i powiedziałem: cześć, mam na imię Thomas”.
Pilnie uczył się hiszpańskiego, zapisując w zeszycie nowe słowa. W nauce pomagał mu słynny Raul. - Pewnego dnia byłem po prostu oszołomiony. Jasna cholera! Raul ładuje mój pusty łeb hiszpańskimi zwrotami, a ja zaczynam wszystko rozumieć. Pierwszy raz w życiu pomyślałem, że jestem zdolny - opowiadał później mediom.
Pozostawił po sobie dziwne wspomnienia. W madryckich barach jest pamiętany za swój zwód - Gravesinhę, gdy w meczu z Sevillą o mało nie zmiażdżył sobie kolana. Kibice doceniali też zwyczaje tego twardziela, efektowne wślizgi, regularne żółte kartki, które sam Thomas przypisywał raczej technicznemu kunsztowi gwiazd ligi hiszpańskiej. Piłka mogła obok niego przejść, piłka z rywalem - absolutnie nie.
Przyjaźnił się z Roberto Carlosem, na treningach hartował Sergio Ramosa, a na krótko przed opuszczeniem Bernabeu potraktował Robinho “z liścia”. Słynna bójka miała miejsce pod koniec sezonu 2005/06. Na sesji rozgrzewkowej Duńczyk kilka razy kopnął Robinho, a Brazylijczyk nie zawahał się odpowiedzieć. Potem natknął się na dłoń Gravesena, ale pomocnikowi to nie wystarczało. Zostali rozdzieleni, Robinho wrócił z szatni, a Gravesen chodził rozjuszony po murawie powtarzając dwa słowa: zabiję go.
Nie zdążył, bo po 18 miesiącach został w trybie pilnym wytransferowany. Oficjalnie z powodu konfliktu z Fabio Capello. Według piłkarza Fabio miał być arogancki i nawet nie znał imion wielu zawodników, w tym samego Thomasa. Na pierwszym treningu nazwał Casillasa “Bodo Illgnerem”, choć niemieckiego bramkarza nie było w Realu od dziesięciu lat.
- W chamski sposób powiedział, że nie chce mnie w drużynie - podsumował Duńczyk, a na temat ery Galacticos wypowiedział się po swojemu, w mało dyplomatyczny sposób. - Gdy wszystko grało, wypadali kapitalnie. Jak pojawiały się problemy, gwiazdeczki nie wracały na swoją połowę, zachowywali się jak gówno.
Capello na pytania o Gravesena zawsze odpowiadał w ten sam sposób. - Jest trochę dziwny, ale przynajmniej pracuje na treningach. Nie lubię jego zachowania, ale co mogę zrobić?
Nie ten poziom
Łysy jegomość sporadycznie pokazywał na Bernabeu przebłyski formy z Evertonu. Szybko stało się jasne, że pomimo talentu, nie zostanie następcą Makelele. No, nawet nie mógłby obok niego stać. Po świetnym początku i golu w debiucie przeciwko Espanyolowi, stopniowo ustępował miejsca innym graczom. Wystąpił tylko (a może i aż?) 49 razy w białej koszulce we wszystkich rozgrywkach.
Czy można powiedzieć, że Real popełnił błąd? Z całą pewnością. Czy transfer był katastrofą? Nie do końca. Pracownicy “Los Blancos” chwalili go za zaangażowanie, ciężką pracę. Nie dowoził w kwestii futbolu. “Posiadał nogi z drewna” - słyszało się z madryckiego ośrodka. Poza tym miał łeb na karku. Każdą pensję inwestował w swój biznes, a zaoszczędzone środki z całej kariery wystarczyły, by z żoną zbudować dom w Las Vegas.
W sierpniu 2013 roku para kupiła ogromną willę na zamkniętym osiedlu The Canyon Fairways w Las Vegas za 1,125 miliona dolarów. Bagatela dziesięć pokoi, cztery sypialnie i siedem łazienek, a także basen i garaż na trzy samochody. Za sąsiadów miał Andre Agassiego i Steffi Graf oraz Nicolasa Cage’a. Po rozstaniu się z partnerką wrócił do Danii i pracuje jako komentator i ekspert piłkarski. Teraz to on giętkim, plastycznym językiem może nazywać piłkarzy “drewnianymi”.