Najbardziej zasłużona Złota Piłka ostatnich lat. Nie obyło się bez skandalicznej niesprawiedliwości

Najbardziej zasłużona Złota Piłka ostatnich lat. Nie obyło się bez skandalicznej niesprawiedliwości
pressinphoto/Pressfocus
Stało się, co się stać musiało. Karim Benzema w pełni zasłużenie został nagrodzony Złotą Piłką. I trzeba otwarcie przyznać, że po raz pierwszy od lat można mieć tak mało, a konkretnie zero wątpliwości w kwestii zwycięzcy najbardziej prestiżowego plebiscytu w świecie futbolu. Chociaż gala “France Football” i tak nie obyła się bez niezwykle kontrowersyjnego wyboru.
Złota Piłka wielokrotnie wzbudzała wśród kibiców i ekspertów dyskusje, dysputy, a wręcz zaciekłe kłótnie. Niejednokrotnie tworzyły się dwa waleczne obozy wspierające piłkarza X i piłkarza Y. Tym razem Karim Benzema musiał jednak pogodzić wszystkich zainteresowanych nagrodą. Snajper Realu Madryt grał na zbyt wysokim poziomie, żeby ktokolwiek mógł w ogóle nawiązać walkę o miejsce wyższe niż drugie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Benzema d’Or

- Real Madryt wie, jak tworzyć kampanię na rzecz Złotej Piłki. Ich taktyka polega na wspieraniu jednego piłkarza, aby nie doszło do żadnego podziału głosów. Nie przez przypadek piłkarze tego klubu otrzymali najwięcej nagród w historii - powiedział kilka dni temu Pascal Ferre, redaktor naczelny “France Football”.
Słowa te z pewnością mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, jednak nie odnoszą się do tegorocznego plebiscytu. W tym przypadku to nie Real, ale sam Benzema przeprowadził najlepszą kampanię na rzecz własnego triumfu. Wystarczy przypomnieć sezon napastnika, który już zapisał się w historii. Król strzelców La Liga, najskuteczniejszy zawodnik Champions League, triumfator obu tych rozgrywek, najlepszy piłkarz UEFA i moglibyśmy tak jeszcze wymieniać i wymieniać. W telegraficznym skrócie Benzema był naj, naj, naj.
34-latek prezentował się tak fantastycznie, że właściwie już kilka miesięcy temu można było przyznać mu nagrodę dla najlepszego piłkarza świata. Przypomnijmy fenomenalne występy napastnika na arenie europejskiej, bowiem te nie zdarzają się codziennie, a są prawdziwym ewenementem, wręcz aberracją w świecie piłki. Trudno bowiem oczekiwać, aby w najbliższych latach ktoś znów był w stanie strzelić hat-tricka w 1/8 finału Ligi Mistrzów, hat-tricka w ćwierćfinale, kolejne trzy gole na etapie półfinałów. Kiedyś statystycy zajrzą w annały i będą musieli kilkakrotnie przetrzeć okulary, ponieważ liczby Benzemy będą wydawały się zbyt dobre, aby mogły być prawdziwe.
W efekcie Benzemę można nazwać jednym z najbardziej zasłużonych triumfatorów Złotej Piłki ostatnich lat. Przed rokiem wybór Leo Messiego kosztem Roberta Lewandowskiego był więcej niż kontrowersyjny. W 2020 roku “France Football” po żenującym tłumaczeniu odwołało galę, pozbawiając “Lewego” pewnego triumfu. Rok wcześniej Leo Messi był najlepszym piłkarzem świata, jednak ludzie wspierający Virgila van Dijka również mieli swoje argumenty. Z kolei wybór Luki Modricia w 2018 roku był w równym stopniu efektem znakomitej gry Chorwata, co słynnych już kampanii Realu, o których wspominał naczelny “France Football”. Teraz Benzema pozbawił nas jakiejkolwiek zabawy, zawieszając poprzeczkę zbyt wysoko, by ktoś mógł mu dorównać.

Wyszedł z cienia

- Kiedy Cristiano występował w Realu Madryt, strzelał po 50-60 bramek rocznie. Musiałem się do tego przystosować, stwarzać dla niego przestrzeń. Po jego odejściu moje obowiązki się zmieniły. Nadal gram swój futbol, ponieważ ani ja nie jestem Ronaldo, ani on nie gra, jak ja. Kiedy występowaliśmy razem, kreowałem więcej bramek, a on wykańczał akcje. Teraz to się zmieniło - powiedział Benzema rok temu w wywiadzie dla magazynu “Icon”.
Złota Piłka teoretycznie jest nagrodą dla Benzemy za poprzedni sezon, jednak w praktyce stanowi ona uhonorowanie jego całej kariery na Santiago Bernabeu. Należy docenić zawodnika, który przez lata dostosowywał swoją grę w taki sposób, aby najwięcej korzystał na tym cały zespół.
Oczywiście, kiedy Cristiano Ronaldo jeszcze był w Realu, to nie zabraniał Francuzowi strzelać kilkudziesięciu goli na sezon. Wiadomo jednak, że gra drużyny była dostosowana pod portugalskiego superstrzelca. To w jego kierunku posyłano więcej piłek, on wykonywał rzuty karne i na nim skupiała się uwaga fleszy. Naturalnie, Benzema z lat 2010-2018 nie był na tym poziomie, co ten ubiegłoroczny, jednak tym większe uznanie należy się piłkarzowi, który w tak szybkim tempie przedefiniował swoją pozycję.
Napastnik z roli drugoplanowej przebranżowił się we frontmana, który na własnych barkach zaniósł drużynę na europejski szczyt. Robin udowodnił, że może żyć bez Batmana, a wręcz przyćmić jego osiągnięcia. Dziś Karim Benzema już nie musi stać w cieniu, oklaskując kolegów, na których spływa splendor, światowy rozgłos i blask wiecznej chwały. Już na zawsze sezon 2020/21 będzie kojarzony z “dziewiątką” Realu.

Le cabaret? Nie tym razem

O ile wygrana Benzemy była równie pewna, co fakt, że trawa jest zielona, o tyle niemal do samego końca mogliśmy zastanawiać się nad pozycją Roberta Lewandowskiego. Kapitan reprezentacji Polski ostatecznie skończył na czwartej lokacie, czyli dwa schodki niżej niż przed rokiem. Słynny stał się już termin “Le cabaret”, którym napastnik określił decyzję “France Football” w minionych latach. Tym razem jednak trudno doszukiwać się gigantycznej niesprawiedliwości. “Lewy” ustąpił miejsca tylko trzem zawodnikom, którzy lepiej poradzili sobie w Lidze Mistrzów, najważniejszych europejskich rozgrywkach. Warto pamiętać, że Bayern Monachium w poprzednim sezonie zaliczył poważną wpadkę, odpadając z Villarrealem. Lewandowski co prawda strzelił “Żółtej Łodzi Podwodnej” jednego gola, jednak i tak wraz ze swoimi kolegami został wyrzucony za burtę europejskiej piłki.
Tymczasem Benzema, Sadio Mane i Kevin De Bruyne niemal do samego końca rywalizowali w Champions League. Pozycja zawodnika Realu była z wiadomych względów niepodważalna. Owszem, Lewandowski indywidualnie notował lepsze liczby od Mane czy De Bruyne, jednak w przypadku Senegalczyka pewien wpływ miały także udane występy na Pucharze Narodów Afryki. A mistrzostwo Bundesligi w skali światowego uznania znajduje się na niższym poziomie niż triumf Belga w Premier League.
Koniec końców trzeba się cieszyć, że Polak po raz drugi z rzędu został uhonorowany na gali Złotej Piłki. Ktoś powie, że 34-latek otrzymał jedynie nagrodę pocieszenia, ale pamiętajmy, że wygrał on w klasyfikacji, gdzie liczą się suche liczby, a nie widzimisię grona wybierających. “Lewy” tak naprawdę swoją obecnością przyczynił się do poprawy plebiscytu, ponieważ miniony sezon pokazuje, że najlepszy strzelec niekoniecznie musi być najlepszym piłkarzem globu. Warto zatem wyróżnić zarówno podbramkowe popisy Lewandowskiego, jak i ogólne osiągnięcia Benzemy.
W przypadku obecnego gracza Barcelony trzeba również podkreślić wagę i symbolikę tego, że otrzymał trofeum imienia Gerda Muellera. Legendarny “Bomber” swoimi rekordami, które z sukcesami ścigał Lewandowski, naznaczył jego karierę, sprawił, że Polak w Bundeslidze nie walczył z samym sobą, ale gonił piękną historię. “Lewy” wymazał i przeredagował wiele nowych linijek w annałach, a dziś znów zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach piłki. Kiedy Lewandowski wyrównał słynny wyczyn 40 goli w jednym sezonie Bundesligi, pokazał podkoszulek z napisem “4ever Gerd”. My na zawsze zapamiętamy także to, czego dokonał kapitan naszej reprezentacji. 4ever Robert.

Najbardziej poszkodowany

Nie byłoby jednak gali Złotej Piłki bez jakiejkolwiek kontrowersji. I w tym przypadku najbardziej pokrzywdzonym piłkarzem w Theatre du Chatelet trzeba nazwać Viniciusa Juniora. Brazylijczyk powinien walczyć o lokatę na podium, a z kompletnie niewiadomych przyczyn zakończył plebiscyt dopiero na ósmym miejscu.
Mówimy o zawodniku, który w poprzednim sezonie zaliczył ponad 20 bramek i 20 asyst we wszystkich rozgrywkach. Aby zrozumieć, jak wielki jest to wyczyn, należy zaznaczyć, że w ostatnich latach udawało się to jedynie żywym legendom pokroju Leo Messiego czy Thierry’ego Henry. Vini osiągnął niesamowite liczby, był filarem utytułowanego Realu i w ostatecznym rozrachunku na niewiele się to zdało.
Właściwie nie wiadomo, czego Vinicius miał jeszcze dokonać, aby przekonać do siebie grono elektorów. 22-latek w żadnym momencie sezonu nie mógł zostać uznany za słabszego piłkarza niż Kylian Mbappe czy Mohamed Salah, którzy uplasowali się wyżej. Brazylijczyk był idealnym dopełnieniem najlepszego na świecie Karima Benzemy. Dodatkowo w najważniejszym meczu, czyli finale Ligi Mistrzów to właśnie on strzelił decydującego gola. Ósma lokata po takim sezonie to prawdziwy le cabaret.

Przeczytaj również