W Realu Madryt go nie chcieli, w Barcelonie zakochali od pierwszego wejrzenia. "Królewscy" mają czego żałować
W rodzinnym klubie na Teneryfie usłyszał, że jest za niski, zbyt wątły i najlepiej, żeby szybko znalazł inny zawód, bo z pewnością nie zostanie piłkarzem. A dzisiaj, jeszcze przed 18. urodzinami, przebojem wdarł się do składu FC Barcelony i nie zamierza spuszczać z tonu. Pedri, bo o nim mowa, to wyjątkowy talent. Z wyjątkowo pokręconym futbolowym życiorysem.
“Barca” nadal znajduje się w sporym kryzysie, jednak wychowanek Las Palmas jako jeden z niewielu może uznać początek sezonu za udany. Przeskok na poziom La Liga nie zrobił na Pedrim żadnego wrażenia. Obserwując jego poczynania, aż trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z absolutnym młokosem, który dopiero pod koniec listopada osiągnie pełnoletność. Ostatnie tygodnie udowodniły piłkarską dojrzałość nowego nabytku Katalończyków. Metryka nie przeszkadza mu błyszczeć pośród mniej lub bardziej wyblakłych gwiazd.
Lśnienie
Pomocnik “Blaugrany” tak naprawdę nazywa się Pedro Gonzalez Lopez, ale sam przyznał, że wszyscy w rodzinie nazywali go “Pedri” właśnie ze względu na niski wzrost i bardzo szczupłą sylwetkę. Te niewystarczające warunki fizyczne sprawiły, że w rodzinnym klubie CD Tenerife pokazano mu drzwi i zakwestionowano jego przydatność do gry na profesjonalnym poziomie. Wtedy nikt nie spodziewał się, że sufit małego chłopaka zawieszony jest aż tak wysoko. Co ciekawe, na jego talencie nie poznali się też w Realu Madryt. 17-latek naprawdę mógł znaleźć się po przeciwnej stronie barykady. W lutym 2018 r. przyjechał do ośrodka w Valdebebas z nadzieją, że wreszcie otrzyma upragnioną szansę. Na drodze do podpisania kontraktu stanęły jednak opieszałość skautów i… pogoda. Testy opóźniła zamieć śnieżna, a potem Pedri usłyszał, że nie ma co liczyć na angaż u “Królewskich”.
- Spędziłem tydzień w Madrycie i powiedziano mi, że powinienem dalej pracować, ale tutaj nie dostanę kontraktu - wyznał zawodnik.,
W końcu nastolatek zgłosił się do Las Palmas, gdzie po raz pierwszy w niego uwierzono. Rok temu stery ekipy z Wysp Kanaryjskich objął trener Pepe Mel, który od razu zagwarantował Pedriemu awans do pierwszej drużyny. Gdy dzieciak zaczął regularnie grać, szefowie Tenerife i Realu Madryt musieli zacząć pluć sobie w brodę. Na własne życzenie przegapili tak spektakularny talent.
Oda do młodości
- Wystarczy spojrzeć na tego chłopaka, to gracz jeden na milion. Trzeba pozwolić mu się dobrze bawić na boisku. On zdefiniuje nową erę hiszpańskiego futbolu. Wkrótce zobaczymy go w reprezentacji - mówił trener Las Palmas w rozmowie z “Catalunya Radio”.
Jeden sezon w Segunda Division wystarczył, aby Pedri przykuł uwagę Barcelony. Widać było, że przerasta drugoligowych rywali o kilka klas. “Duma Katalonii” nie zamierzała czekać. Jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu doszła do porozumienia w sprawie zakupu zjawiskowego nastolatka. Podstawowa kwota transakcji wyniosła pięć milionów euro, ale może ona wzrosnąć nawet pięciokrotnie po spełnieniu odpowiednich zmiennych. Wydaje się, że “Barca” zapłaciła za 17-latka promocyjną cenę. Jak widać, lepiej czasem zainwestować w młodzież, niż wydawać majątek na transferowe niewypały.
Początkowo zakładano, że Pedri zacznie od gry w rezerwach, jednak Ronald Koeman zakochał się w jego zdolnościach już na pierwszym treningu. Nie było mowy, aby Pedri nie znalazł miejsca w seniorskiej drużynie. Rozgrywający z przytupem rozpoczął nowy sezon. Cały świat zachwyca się Ansu Fatim, a tymczasem na Camp Nou rodzi się kolejna gwiazda. O skali zaufania do nastolatka wiele mówi jego klauzula wykupu, która wynosi aż 400 mln.
- Jestem zawodnikiem, który lubi być często przy piłce, ale muszę poprawić wykończenie. Często drybluję, nawet jeśli nie zawsze mi to wychodzi. Przede wszystkim w każdym meczu staram się bawić futbolem - zapowiedział w pierwszym wywiadzie po dołączeniu do “Blaugrany”.
Zachować spokój
Pedri wystąpił jak na razie we wszystkich spotkaniach Barcelony. Początkowo pełnił funkcję rezerwowego, ale prezentował się tak dobrze, że Koeman nie bał się wystawić go od pierwszej minuty przeciwko Realowi czy Juventusowi. I o ile w El Clasico zanotował raczej cichy występ, o tyle w Turynie zagrał koncertowo. Miał 4 udane dryblingi, skuteczność podań na poziomie 90%, do tego zaliczył 6 przechwytów. Juan Cuadrado zapewne do teraz ma zawroty głowy po akcjach, w których 17-latek po prostu go ośmieszał.
Tydzień wcześniej Pedri zanotował debiutanckie trafienie przeciwko Ferencvarosowi. Przy okazji ujął kibiców skromnością. W pomeczowym wywiadzie zaznaczył, że trafił wyłącznie dzięki asystującemu Ousmane Dembele. Do domu wrócił nie w nowiutkim Porsche czy Bugatti, ale taksówką. Swoje rzeczy zapakował w foliową reklamówkę. Zachowywał się jak dziecko, które po zajęciach idzie na SKS, chociaż przecież właśnie otworzył bramkowy dorobek na Camp Nou.
Pedri chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z błyskawicznego tempa, którego nabrała jego kariera. Wieczorami grywa na jednym boisku z Leo Messim, a potem wraca do domu, gdzie mieszka z bratem, który pracuje w gastronomii i ustala dietę pomocnika “Barcy”. Katalońskie “Mundo Deportivo” informowało o specjalnym planie treningowym, powstałym w celu zwiększenia masy mięśniowej chudziutkiego rozgrywającego. Sam zainteresowany podchodzi do całej sprawy zupełnie inaczej.
- W piłce ważne jest to, jak szybko myślisz. Na murawie wolę lepiej używać swojego mózgu niż mięśni - zaznaczył.
Dzięki niemu Barcelona wraca do korzeni w środkowej strefie. W ostatnich latach zaprzeczała własnej filozofii, kupując rosłych zawodników pokroju Paulinho czy Arturo Vidala. Oczywiście, obaj się przydawali, jednak w centrum boiska brakowało wirtuoza z prawdziwego zdarzenia. Kogoś, kto wyróżnia się techniką, a nie muskułami.
Transfer Pedriego to jedna z niewielu decyzji, za którą ostatnimi czasy trzeba pochwalić pion sportowy Barcelony. Niemal za bezcen ściągnięto gracza, który wygląda, jakby urodził się po to, by brylować w koszulce “Blaugrany”. Ze względu na styl poruszania się i walory techniczne, coraz częściej pojawiają się porównania 17-latka do Andresa Iniesty. Pedri powoli, powoli, ale śmiało wchodzi w buty legendy. Oby tylko poszedł właściwą drogą, bo dość już było Bojanów Krkiciów.