Muszą, ale tego nie zrobią. Perez wie swoje, Real Madryt uruchomił plan C

Muszą, ale tego nie zrobią. Perez wie swoje, Real Madryt uruchomił plan C
Legan P. Mace / Sipa / PressFocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech KlimczyszynWczoraj · 16:10
Mogliby stracić pół kadry, jednak pewnych przyzwyczajeń nie zmienią. Real Madryt umiarkowanie rozpieszcza swoich fanów transferami, ale nawet gdy potrzeba jest większa niż zazwyczaj, pozostaje w uśpieniu. Dlaczego?
Dzień świstaka w stolicy Hiszpanii dzieje się na okrągło. Książka o kontuzjach piłkarzy Realu miałaby już kilkaset stron, a wciąż zapełnia kolejne karty. Najnowszą ofiarą jest Eder Militao, który zresztą dopiero pół roku temu wrócił do gry po pierwszym zerwaniu więzadeł krzyżowych. W jego przypadku historia zatoczyła koło i Brazylijczyk znów został położony na operacyjny stół.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ciekawostką jest fakt, że problemy z ACL dotyczą praktycznie wyłącznie defensywnych graczy “Królewskich”. W zeszłym roku “kolana” puszczały wspomnianemu Militao, Davidowi Alabie (dopiero zaczyna treningi z piłką), bramkarzowi Thibaut Courtois, a w tym wchodzącemu do seniorskiej kadry Joanowi Martinezowi oraz Daniemu Carvajalowi i znowu Militao. Łączna przerażająca liczba pokazuje już dziesięć zerwanych więzadeł (wliczono tu wszystkie piłkarskie drużyny Realu) w 14 miesięcy.

Pogorzelisko w tyłach

Obrona Realu wygląda dziś następująco. Ze środkowych obrońców zdrowy ostał się jedynie Antonio Ruediger, o którym od tygodni mówi się, że jest przeciążony ze względu na liczbę gier, oraz Jesus Vallejo (o nim później). W poprzedniej kampanii awaryjnie na stoperze grali jeszcze Aurelien Tchouameni i Carvajal, ale z wiadomych względów Carlo Ancelotti nie będzie mógł z nich skorzystać krótko- i długoterminowo. Na lewej obronie mamy komplet “nieruszonych” graczy: Ferlanda Mendy’ego, a także Frana Garcię, za to po drugiej stronie boiska kontuzjowani są i rzeczony “Carva”, i Lucas Vazquez. Sytuacja wygląda więc dramatycznie.
Jeszcze przed fatalnym urazem nowego kapitana Realu (Carvajal przejął opaskę po Nacho), skład wręcz błagał o uzupełnienie, jako że “Los Blancos” przystąpili do sezonu, w którym teoretycznie mogą zagrać 72 spotkania, z 22 zawodnikami kadry A. Przypomnijmy tylko, że przepisy La Liga mówią o możliwości rejestracji 25 piłkarzy. W tym gronie znalazł się niedostępny przez kolejne miesiące Alaba oraz problematyczny Jesus Vallejo, obrońca całkowicie nieprzydatny, o czym przekonali się wszyscy w starciu Realu z Deportivo Alaves. Hiszpan przy stanie 3:0 wszedł na ostatnich kilkanaście minut i mocno przysłużył się do straty dwóch goli i nerwowej końcówki z Baskami. Od tamtego czasu nie powąchał murawy i można uznać za pewnik, że to będą jego ostatnie miesiące na Santiago Bernabeu.
Carvajal się połamał, będzie pauzował przynajmniej przez rok, zatem potrzeba wzmocnienia obrony stała się oczywista i priorytetowa, bardziej niż zastąpienie Toniego Kroosa, za którym płacze się od pierwszego gwizdka nowego sezonu. Dani był bowiem jedynym wyszkolonym prawym obrońcą. Wszyscy inni, od Vazqueza poprzez Militao i Fede Valverde, są rozwiązaniami awaryjnymi. A teraz, po stracie Brazylijczyka, Real doszedł do ściany.

Juniorzy na start

“Królewscy” już korzystają z planu C, którego nie wdrażali od czasu Zinedine Zidane’a i pamiętnego sezonu z 60 kontuzjami i absencjami z powodu koronawirusa. Planem B w Madrycie była zazwyczaj zmiana pozycji zdrowego piłkarza i łatanie nim dziury. Tak Eduardo Camavinga rósł na lewej obronie, Tchouameni na stoperze i Lucas Vazquez na prawej stronie defensywny, gdzie ostatecznie został. Ale opcje kończą się, gdy kolejni zawodnicy odnoszą kontuzje. Plan C zakłada już dobieranie juniorów z Realu Castilla. Za Militao z Osasuną wszedł, z powodzeniem, 21-letni Raul Asencio i prawdopodobnie nie będzie to jego ostatni występ.
Na pytanie więc “czy Real powinien kogoś pozyskać” trzeba odpowiedzieć “oczywiście!”. Ale czy to zrobi? Wątpliwe. Głównie dlatego, że Madryt, w tym głównie zarządzający, Florentino Perez i sztab sportowy skupiony wokół Jose Angela Sancheza, nie myślą krótkoterminowo. Owszem, interesują ich trofea, ale nie zejdą z dawno wytyczonej drogi dla ratowania jednego mistrzostwa czy innego pucharu. Zawsze skupiają się na długoterminowych celach. Zakup jednego defensora do środka i dwóch na prawą stronę nie mieści się w ich rozumowaniu. I trzeba to zrozumieć. Bo na liście płac nadal będą widnieli i Alaba, i Militao, i Carvajal. Ich powrót jest oczekiwany, a zaufanie nie spada.
Stąd nie ma co liczyć na zimowe transfery, a w styczniu najprawdopodobniej na okładce Marki zobaczymy Alabę z podpisem “Nowy nabytek”. Być może wspomniany Raul Asencio okaże się rewelacją jak latem Joan Martinez, a może do rozwiązań planu C dojdą inni piłkarze z cantery. Do pracy powinien niedługo wrócić utalentowany Jacobo Ramon, a niewykluczone też, że Ancelotti zaryzykuje i powoła 17-letniego Jesusa Forteę, robiącego świetne liczby jak na prawego obrońcę w Młodzieżowej Lidze Mistrzów (cztery występy, gol i dwie asysty).
To jest tok myślenia typowy dla Realu Madryt. Działało to w przeszłości i pozwalało rozwijać tym graczom, którzy w normalnej sytuacji mieliby ograniczone wejścia na boisko. Wyjątkiem było sprowadzenie Kepy po kontuzji Courtois, ale pozycja bramkarza jest zbyt wrażliwa, aby ryzykować utrzymywanie statusu quo. Ostatecznie i tak obecny golkiper Bournemouth okazał się słabszy w rywalizacji z rezerwowym Andrijem Łuninem.

Nieaktywni od września do czerwca

Osobną kwestią jest to, że Real planuje kadrę cały rok, ale przyjęło się, że kompletuje ją tylko przy okazji letnich okienek transferowych. Zimą pozostaje w hibernacji. Ostatnim prawdziwym zimowym zakupem był Brahim Diaz w 2019 roku, gdy robił pierwsze, średnio udane kółko w Realu Madryt. Wcześniej, bo w 2015, w styczniu przyszedł Lucas Silva, jeden z niewielu nieudanych transferów z Brazylii. Ostatnia historia pokazuje więc, że łatanie dziur w środku sezonu nie jest rozwiązaniem.
To również sekret sukcesów “Królewskich”. Pewność siebie i brak paniki. Nie zawsze jednak wychodzi na tym obronną ręką. W sezonie 2018/19, pierwszym po odejściu Cristiano Ronaldo, szybko okazało się, że Portugalczyka nie zastąpi się Mariano Diazem, kadra chybotała się cały rok, a kolejni trenerzy (Julen Lopetegui i Santiago Solari) wołali o wzmocnienia. Nie można wykluczyć, że zarząd Realu w końcu się przełamie i przynajmniej wyśle zapytanie o choćby Aymerica Laporte’a, hiszpańskiego kadrowicza pozostającego na liście płac Al-Nassr. Chociaż i nad tą operacją łopocze mnóstwo czerwonych flag (wiek piłkarza, cena i sportowa jakość).
O innych wynalazkach, nazwiskach krążących w mediach, Castello Lukebie z RB Lipsk czy Jorrelu Hato z Ajaksu, należy zapomnieć. To się nie wydarzy. Kibice mistrzów Hiszpanii powinni porzucić fałszywe nadzieje i przyjąć stoicką pozę: oczekuj niewiele, ewentualnie daj się mile zaskoczyć. Real Madryt raczej zaskakiwał na murawie, na rynku transferowym zwykle był do bólu przewidywalny i nudny. Nawet skrajne sytuacje tego nie zmienią.

Przeczytaj również