Mourinho w Turcji jedzie po bandzie. Bardziej jak dyrektor cyrku niż trener. Oto najgrubsze momenty

Mourinho w Turcji jedzie po bandzie. Bardziej jak dyrektor cyrku niż trener. Oto najgrubsze momenty
ANP / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech Klimczyszyn17 Nov · 18:40
Nikt w piłce nożnej nie potrafi wywołać takiego zamieszania jak Jose Mourinho. Tego lata niespodziewanie przyleciał do Turcji, gdzie objął funkcję trenera Fenerbahce. I wygląda na to, że bawi się tu jak na własnym weselu.
- Gdyby mi wszystko powiedziano zgodnie z prawdą, nie przyjechałbym tu - to bardziej dyplomatyczna ocena Jose Mourinho po pierwszych miesiącach spędzonych w Turcji. Ale jest też ta mniej wybredna. - Szaro, ciemno i śmierdzi - odburknął na konferencji, gdy któryś z dziennikarzy zapytał go o pracę w tureckiej Super Lig. Może i śmierdzi, ale jemu to w niczym nie przeszkadza.
Dalsza część tekstu pod wideo

Największa atrakcja ligi

“The Special One” zawsze pozostanie największą indywidualnością spośród trenerów albo nawet i ogólnie ludzi futbolu. Kiedy nie zdobywa trofeów (a rzadko to ostatnio robi), nie wygrywa spotkań, próbuje kontrolować narrację w inny, osobliwy sposób. Przynajmniej tak, by nie dało się o nim zapomnieć. By nikt się nim nie znudził. To właśnie po zwycięstwie 3:2 nad Trabzonsporem Jose wygłosił długą tyradę na temat ciężkiej atmosfery wokół tureckiej piłki. Rzucał na lewo i prawo oskarżenia, dostało się wszystkim, począwszy od sędziów, obsługi VAR, a skończywszy na skorumpowanych, jak twierdzi, działaczach. Dokładne tłumaczenie słów i tak nie odda poziomu żółci, jaką wylał podczas ośmiominutowego monologu.
- Kto chce oglądać turecką ligę za granicą? Mamy Premier League, Ligue 1, Bundesligę, ligę portugalską i Eredivisie. Dlaczego ludzie mieliby to oglądać? Sam nie oglądałem tego wcześniej. Zacząłem zwracać uwagę, gdy zaproszono mnie do Turcji - akcentował co drugie słowo Mourinho, wyraźnie wzburzony. Portugalczyk uważał, że jego ekipa została skrzywdzona. Po meczu przypuścił frontalny atak na zespół sędziowski.
- Arbiter był był czujny i zdecydował o dwóch karnych dla Trabzonsporu. Potem, nie wiem, chyba pił herbatę, gdy nie podyktowano ewidentnej jedenastki dla nas. Widzę tylko dwie możliwości: albo pił herbatę, albo spał - pieklił się Mourinho. Oczywiście trafił na nagłówki lokalnych gazet i nie schodził z nich przez kilka kolejnych dni.

Ma się ten charakterek

Nie ma wątpliwości, że Mourinho ma zbyt wysokie kwalifikacje do prowadzenia drużyny tureckiej ekstraklasy. To dwukrotny triumfator Ligi Mistrzów, wygrał również wszystko, co było do wygrania w klubowej piłce. Nigdy nie pozostawił wątpliwości co do swoich kompetencji zawodowych. Jego CV zdobią renomowane kluby: Inter, Real, Chelsea i Manchester United, ale choć bezsprzecznie należy do największych innowatorów swojej dyscypliny, kariera od lat chyli się ku upadkowi. Nie może odwrócić, ani nawet chwilowo zastopować tej tendencji.
Przyczyny tego stanu rzeczy nie należy szukać w naturze sportowej. Być może 61-latek nie ma już takiego trenerskiego nosa jak 20 lat temu, gdy wszystko, czego się dotykał, zamieniało się w złoto. Ale wciąż zna się na piłkarskiej taktyce jak mało kto na tej planecie. Nadal potrafi motywować swoich graczy. Problem oczywiście leży w trudnym charakterze, który z upływem lat staje się jeszcze bardziej nie do zniesienia. Trenerski geniusz to również uparty, kłótliwy i prowokujący człowiek. Po prostu toksyczny gość.
Portugalczyk wielokrotnie podkopywał relacje ze swoimi pracodawcami i zawodnikami. Do historii przejdzie jego kadencja w Manchesterze United, gdzie kilkoma decyzjami podburzył szatnię. To właśnie już jako trener Fenerbahce pierwszą czerwoną kartkę otrzymał w starciu z “Czerwonymi Diabłami”. Od momentu wylosowania tych dwóch drużyn w fazie ligowej Ligi Europy można było spodziewać się fajerwerków.
Dysfunkcyjna drużyna Erika ten Haga prowadziła w Stambule, ale nie mogła być pewna wyniku. Turcy wywierali presję na dawnych pracodawców Mourinho, aż w końcu pękli, otrzymując cios w postaci wyrównującego gola. Sam trener nie dotrwał do końca spotkania. Główny arbiter odesłał go na trybuny za serię niepochlebnych opinii w kierunku czwartego sędziego. Klasyka w repertuarze “Special One”.

Chodzi o sport czy rozrywkę?

Nie zadowalał się zwykłymi kartkami za dyskusje i narzekanie, więc wykazał się kreatywnością i otrzymał ostrzeżenie od tureckiej federacji. Jako absolutny mistrz w kwestii grania na nerwach i bycia wrzodem na tyłku, odmówił udziału w obowiązkowej konferencji prasowej po domowym meczu z Galatasaray.
Mourinho manipulował, kombinował, aż w końcu stwierdził, że musiał czekać ponad 70 minut na rozmowę z mediami, ponieważ szkoleniowiec Galaty Okan Buruk zbyt długo zwlekał na swoją kolej.
- Trener, który gra na wyjeździe, przychodzi pierwszy, żeby mieć więcej czasu na opuszczenie budynku, to normalne. Ale są pewne granice! - denerwował się przed kamerami. - Nie mogę czekać dwie godziny na konferencję, to chore - zakończył swój wywód.
Między innymi przez takie wydarzenia, ale też bardziej poważne, jak opóźnienia w wypłatach pensji, za transfery, skandale z ustawianiem meczów, futbol znad Bosforu często postrzega się jako uosobienie chaosu. W najgorszej postaci. W samym środku tego wszystkiego znajduje się on. Jose radzi sobie w tym kraju nie tylko jako trener, ale też artysta, chętnie również reaguje na urażone poczucie sprawiedliwości u kibiców swojego klubu. Gdy coś nie idzie po ich myśli, zaraz ripostuje: “Gramy przeciwko systemowi!”. To system jest zły, on zaś ustawia się w roli tego dobrego.
Kontrowersyjne wypowiedzi nie kosztują go zbyt wiele. Za ostatnią tyradę został zawieszony przez federację na tylko jeden mecz i ukarany grzywną w wysokości około 1300 euro. Nie mają serca, żeby wlepiać mu większe sumy. Działacze za dobrze wiedzą, że Mourinho jest jedną z ważniejszych wartości tej ligi i będą próbować nakłonić go do pozostania w Turcji jak długo się da.
Z pewnego rodzaju immunitetu “Mou” z lubością korzysta. Chcąc publicznie odeprzeć rzekomo błędną decyzję podczas meczu z Antalyasporem, umieścił laptopa z odpowiednimi ujęciami przed kamerami telewizyjnymi. Scena stała się internetowym viralem i nie było sportowej redakcji, która by o tym nie napisała.
Kiedyś demonstracyjnie wykazał się powściągliwością, wydając słynne zdania typu “Jeśli coś powiem, będę miał duże kłopoty”, teraz jeździ po Turcji bez zaciągniętego hamulca ręcznego, zapewniając wspaniałą rozrywkę. W ten sposób, mimowolnie, pomaga Turkom zdobyć większe zainteresowanie. Prawdopodobnie też o to w tym wszystkim chodziło.

Przeczytaj również