Mila wskazał największy problem kadry. Mocny apel o zmianę. "Ja już nie mogę tego słuchać"

- Większej klęski za mojego życia nie widziałem. W drugiej połowie absolutnie każdy bał się piłki. Ta drużyna jest dla mnie za grzeczna. Brakuje piłkarskiego charakteru - wprost mówi ekspert Meczyki.pl, Sebastian Mila. Po klęsce w Mołdawii były reprezentant Polski nie przebiera w słowach.
Sebastian Mila przyznaje, że to, co zobaczył na stadionie w Kiszyniowie, mocno go zszokowało. Jego zdaniem Polska przegrała, rozgrywając drugą połowę “na stojąco”.
- W drugiej połowie zabrakło piłkarskiego charakteru, zaangażowania. Wszystko było na stojąco. Umówmy się, Mołdawianie nie potrafią zbyt dobrze grać w piłkę. Nie mają takich umiejętności, to jedna z najsłabszych ekip w Europie. Piłkarsko - przepaść. Ale był to zespół bardziej zdeterminowany, zaangażowany. Nasza drużyna wydawała się tym zaskoczona. Karmiliśmy Mołdawię nadzieją, złudzeniem. I te błędy nakarmiły ją i pozwoliły uwierzyć, że cokolwiek są w stanie tutaj ugrać - twierdzi były piłkarz m.in. Śląska Wrocław czy Lechii Gdańsk.
- Większej klęski za mojego życia nie widziałem. Drużyna, która była totalnym, murowanym faworytem, także bukmacherów, prowadziła do przerwy 2:0. I przegrała z outsiderem 2:3. Nie przypominam sobie na profesjonalnym poziomie aż takiej sytuacji. Może komuś się uda odkopać, ale nigdy w historii czegoś takiego nie widziałem - dodaje.
“Milowy” zauważa, że u reprezentantów Polski widoczny był przede wszystkim wielki strach.
- Widziałem drużynę statyczną, niezdeterminowaną, przestraszoną. Było to dla mnie wielkim szokiem. Na stratę bramki zareagowaliśmy tak, że każdy się bał. Absolutnie każdy bał się piłki, grał bardzo pasywnie, asekuracyjnie, "pan do pana". Nie wykorzystywaliśmy wolnych stref, nikt nie chciał wchodzić w pojedynki. Posiłkowaliśmy się dłuższymi piłkami, mimo niespecjalnie mocnego pressingu Mołdawii. A w powietrzu piłka jest przecież 50-50. Nie zdążyliśmy się właściwe ustawiać, podchodzić, zaś zdeterminowani gospodarze wygrywali te piłki i odbierali nam wszystkie atuty - podkreśla.
Ekspert Meczyków uważa, że polska drużyna jest “za grzeczna” i brakuje jej piłkarskiego charakteru - to jej największy i najważniejszy problem.
- Umiejętności to jedno, ale dopasowanie zawodników charakterologicznie do zespołu to drugie. Dlatego byli piłkarze często kłócą się z dziennikarzami, że powinni być Glik, Krychowiak czy Grosicki. I to są takie momenty, w których oni, odpowiedzialni za to co robią, by się przydali. A w drugiej połowie w Kiszynowie takich odpowiedzialnych piłkarzy nie widziałem - mówi Mila, który twierdzi, że brak stabilizacji np. trenerskiej nie powinien stanowić kłopotu dla kadrowiczów.
- Nie szedłbym w tym kierunku. Nie powinno to być żadnym problemem dla tej klasy piłkarzy. A te zmiany, systemy, ustawienia, hybrydy, płynność gry - ja już nie mogę tego słuchać, tak długo, jak w tym zespole nie będzie piłkarskiego charakteru. Ta drużyna jest dla mnie za grzeczna. Skrojona pod grzeczność Roberta Lewandowskiego. Bardzo dobrze, że on w wielu aspektach jest jej liderem, drogowskazem dla wszystkich polskich piłkarzy, ale brakuje mi tu "niegrzecznych chłopców". Tu widzę największy, fundamentalny problem.
Zdaniem byłego reprezentanta to właśnie odpowiednia determinacja i ten piłkarski charakter w zespole musi stanowić paliwo do kolejnych zmian czy drogi po sukces.
- Od poprawy tego powinniśmy szukać dążenia do jakiegokolwiek celu, zmiany na lepsze. Potrzebujemy piłkarskiego charakteru, determinacji. To powinien być punkt wyjścia. Później dokładamy do tego umiejętności, taktykę itd. Ale nie można w ten sposób przegrywać meczów i się prezentować tak, jak w drugiej połowie w Kiszyniowie! - tłumaczy “Milowy”.
Mila porusza też temat liderów kadry. I przyznaje, że “Biało-czerwonym” trudno wykreować nowych przywódców, a ci obecni nie do końca się sprawdzają.
- Liderem tej kadry do końca swojej kariery będzie Robert Lewandowski. Z urzędu wiemy, że tak właśnie jest. A czy on ma do tego predyspozycje, czy nie, niech każdy sam sobie odpowie. Drugim liderem mógłby być Piotrek Zieliński, ale jak widzimy, on nie weźmie tego na siebie. Ma największe umiejętności, lecz nie jest w stanie z boku pociągnąć za uszy kolejnych zawodników. Trzecia osoba to Wojtek Szczęsny. Ale on jest na bramce. Zawsze to mówiłem, jeszcze na boisku - bramkarz nigdy nie będzie miał takiego wpływu na zespół, na kolegów będących od niego 30, 50, 70 m dalej. Inaczej patrzy na futbol niż patrzą piłkarze z pola. Poza tą trójką na dzisiaj nikogo nie dostrzegam - puentuje ekspert Meczyki.pl.
Mila, pytany przez nas o pozytywy, doszukuje się ich w całej pierwszej połowie.
- Robiliśmy, co chcieliśmy. Graliśmy od boku, wygrywaliśmy pojedynki w bocznych sektorach, graliśmy piłki między linie, gdy gospodarze robili miejsce. Świetnie wyglądała współpraca Milik-Lewandowski, przy rozegraniu dobrze się podłączali i Kiwior, i Kędziora. To mi się bardzo podobało. Narzuciliśmy swój styl grania, potrafiliśmy być elastyczni przy rozegraniu piłki, graliśmy kreatywnie, środkiem, bokami. Strzeliliśmy dwie bramki - mówi, ale błyskawicznie tonuje optymistyczny nastrój.
- Tyle że trzeba zaznaczyć, że to była Mołdawia, naprawdę słaba drużyna. Tu nie ma co pokrzepiać serc. Wystarczy raz jeszcze obejrzeć drugą połowę, która jest przykładem tego, jak przejść koło meczu. Jak się jest bojaźliwym, gdy nie idzie. To świetna lekcja, by drużyna, gdy nie idzie, potrafiła zrobić krok naprzód. I tego selekcjoner musi od tych piłkarzy wymagać. Albo dobrać innych piłkarzy - sądzi były kadrowicz.
Sebastian Mila jednocześnie uważa, że Fernando Santos powinien kontynuować pracę, a Polakom uda się wywalczyć awans na mistrzostwa Europy.
- Jeśli chodzi o eliminacje, jestem przekonany, że awansujemy na EURO. Nie mam co do tego wątpliwości. Jasne, dziś każdy może powiedzieć: ale przecież przegraliśmy z bardzo słabą Mołdawią. Pamiętajmy jednak, że ta grupa jest naprawdę słaba. Nie wycofuję się z twierdzenia, że zdobędziemy wystarczającą liczbę punktów, by awansować - mówi.
- I myślę, że nie ma szans na rezygnację, zmianę selekcjonera. To są poważni ludzie, poważne stanowiska, poważne rozgrywki. Nie jest tak, że "zabawka" się nudzi i można ją wyrzucić. To tak nie działa. W ogóle nie biorę pod uwagę scenariusza rezygnacji ani nie chcę nic słyszeć o zmianie selekcjonera, bo to, bo tamto. Nie róbmy cyrku. Jest pole do popisu dla Fernando Santosa i jego sztabu - ponosi on taką samą odpowiedzialność za wyniki jak drużyna. Nie mniejszą, nie większą. Wszyscy zawiedli, wszyscy jadą na jednej taczce. I koniec kropka - kończy.