Zamiast Neymara i Hazarda - Pope i Botman. Newcastle pokazuje Europie siłę. "Projektują przyszłość"
Po latach oglądania każdego funta ze wszystkich stron, Newcastle United otrzymało w końcu szansę na poważną zabawę na rynku transferowym. Zamiast jednak pójść w stronę Neymara, Isco, Garetha Bale'a lub Edena Hazarda, nowi włodarze postawili na mniej spektakularne ruchy, przynajmniej pod względem medialnym. I wyszli na tym na dobre, bo w konstruowaniu nowego Newcastle nie widać zgubnego pośpiechu.
Gdy Mike Ashley kończył swoje wieloletnie rządy w Newcastle United, kibice angielskiego klubu nie posiadali się z radości. Ich euforia wynikała nie tylko ze względu na zerwanie współpracy ze znienawidzonym właścicielem, ale też była silnie połączona z grupą, która przejmowała władzę. Ashleya zastąpili bowiem ludzie, którzy z miejsca uczynili "Sroki" jednym z najbogatszych klubów na świecie.
Wobec takiego obrotu wydarzeń, sympatycy byli w stanie przymknąć oko na wszystkie niedogodności i mankamenty, a tych przecież nie brakowało. Nowa ekipa właścicieli, pochodząca z Arabii Saudyjskiej, swoich pieniędzy nie dorobiła się w sposób, który nie urągałby prawom człowieka. Sportwashing w tym przypadku podziałał jednak bardzo skutecznie - włodarze szybko usunęli się w cień i pozwolili działać ludziom, co do których nie było wątpliwości pod względem moralnym.
Głównym architektem nowego Newcastle United został Dan Ashworth, który objął stanowisko dyrektora sportowego "Srok" (więcej o tym niezwykłym fachowcu możecie przeczytać TUTAJ). Jednakże uwaga powinna skupiać się nie tylko na dokonaniach doświadczonego Anglika, ale też na pracy, którą wykonywano przez oficjalną nominacją dla 51-latka. Klub z Premier League mógł bowiem iść w stronę Neymara, Garetha Bale'a lub Edena Hazarda. Tak się jednak nie stało, bowiem główną myślą nowego zarządu stało się nie stworzenie chwilowej bańki, która jest tak piękna, jaki krótkotrwała, ale postawienie na nogi projektu, który będzie stopniowo budował swoją pozycję na Wyspach.
Póki co, wychodzi do perfekcyjnie. Newcastle United w ostatnich miesiącach właściwie nie popełnia błędów na rynku transferowym, a i pod pozostałym względami "'Sroki' robią imponujące wrażenie.
Właściwy człowiek
Pierwszym zadaniem, przed którym stanęli nowi włodarze Newcastle, było znalezienie odpowiedniego szkoleniowca. Wiadomo było, że dotychczasowy trener - Steve Bruce nie wytrwa na stanowisku zbyt długo. Anglik nie prezentował niczego, co dawało podstawę ku temu, aby to właśnie on odpowiadał za tworzenie zespołu mogącego realnie rywalizować z najlepszymi. Oczywiście, przez lata szył z niezbyt atrakcyjnego materiału ekipę na tyle dobrą, aby była ona w stanie utrzymywać się w Premier League, lecz aspiracje "Srok" zaczęły sięgać znacznie wyżej.
Kandydatów na przejęcie schedy po byłym zawodniku Manchesteru United było sporo, głośnych nazwisk nie brakowało. Spekulowano nawet, że nowi włodarze sięgną po kogoś, kto prowadzi jeden z czołowych klubów na Starym Kontynencie. Ostatecznie postawiono jednak na szkoleniowca, który z pozycji europejskiego widza niekoniecznie wzbudzał szczególne poruszenie. Pracę na St James' Park otrzymał Eddie Howe, który w tamtym momencie od ponad roku przebywał na trenerskim urlopie.
Narzekać na wybór Anglika było względnie łatwo - pozbawiony większych sukcesów, zwolniony przez drugoligowe Bournemouth, wyrzucony z trenerskiej karuzeli. Nawet jego dorobek w barwach "Wisienek" nie przemawiał w 100%, gdyż podkreślano, że w tamtym klubie Howe cieszył się nie tylko powszechnym uznaniem, ale też stawiano przed nim znacznie mniej wymagające zadania. Bournemouth chciało głównie przetrwać, budowanie długofalowego projektu nie było głównym zadaniem trenera.
W Newcastle United Howe odnalazł się jednak doskonale. Niemal z miejsca pokazał, że jest właściwym człowiekiem do poprowadzenia "Srok" na początku ich spektakularnej przemiany. Nie tylko zbudował zespół, który stał się znacznie łatwiejszy w naocznej konsumpcji, ale też stworzył drużynę, która wymykała się schematom, tak chętnie stosowanym przez Bruce'a.
Oczywiście, 44-letni Anglik szybko dostał posiłki w postaci cenionych zawodników, lecz nie koncentrował się jedynie na stawianiu kolejnych wymagań względem swojego zarządu. Potrafił bowiem dotrzeć do tych graczy, którzy wydawali się już skreśleni. Najlepszym przykładem na potwierdzenie tej tezy jest Joelinton, który z piłkarza będącego na wylocie z Newcastle, przerodził się w jednego z najlepszych środkowych pomocników Premier League. Więcej na temat transformacji Brazylijczyka pisaliśmy TUTAJ.
Wreszcie Eddie Howe sprawił, że Newcastle United odbiło się od strefy spadkowej. Młody szkoleniowiec wcale nie przejmował "Srok", gdy te były w komfortowym położeniu. Anglik zdołał jednak w ciągu kilku miesięcy kompleksowo przebić dokonania swojego poprzednika i wywindował zasłużony klub na jedenaste miejsce w tabeli. Do ósmego Leicester City zabrakło jedynie trzech punktów.
Przewaga nad strefą spadkową wynosiła natomiast pokaźne 14. "oczek". Gdy u sterów Newcastle znajdował się Steve Bruce, sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Gdy odchodził z pracy, jego klub był na przedostatnim miejscu w tabeli Premier League.
Brak pustych przelotów
W imponującej poprawie wyników pomagały oczywiście bardzo udane transfery. Nowi włodarze nie szczędzili środków, aby "Sroki" stały się po prostu lepszym zespołem. Jednocześnie jednak nie powtarzano błędów starego zarządu, który kasę potrafił wyrzucić w błoto. Za kadencji Eddiego Howe'a pieniądze zaczęto rozdysponowywać po prostu mądrzej, co miało swoje konkretne efekty.
Steve Bruce starał się zakłamywać rzeczywistość, mówiąc, że gdyby miał porównywalne środki, byłby w stanie wykręcać wyniki zbliżone do swojego młodszego kolegi po fachu. Prawda jest jednak bolesna dla bardziej doświadczonego z Anglików. Chociaż Mike Ashley stał się synonimem właściciela, który ma węża w kieszeni, to pod jego rządami Newcastle wydało niemal 100 milionów funtów na takich piłkarzy jak Joelinton, Wilson, Lewis, Krafth i Saint-Maximin.
Nie były to transfery nietrafione, lecz większość z tych zawodników zyskała na współpracy z Howem. To właśnie on uwolnił ich potencjał, zmieniał pozycję, dawał większą swobodę na boisku. Swojego trenerskiego nosa 44-latek potwierdził również w wypadku transakcji tych graczy, których sam aktywnie obserwował. Właściwie każdy ruch "Srok", wykonany od stycznie 2022 roku, był ruchem, który popychał klub z St. James' Park do przodu. To statystyka, której mogą zazdrościć nawet najwięksi w Premier League.
Kieran Trippier z miejsca stał się podstawowym prawym obrońcą; Dan Burn znacząco wzmocnił linię defensywy, a Howe może czerpać z jego uniwersalności, która widoczna była jeszcze za czasów Brighton. Matt Targett z powodzeniem zastąpił Jamala Lewisa mającego problemy ze zdrowiem, natomiast Bruno Guimaraes jeszcze przed transferem cieszył się popularnością i uznaniem tak dużym, że o jego usługi Newcastle rywalizowało z klubami TOP5 Premier League. Walkę tę wygrało, co zaowocowało sprowadzeniem klasowego pomocnika.
Właściwie jedynym mankamentem pozostaje Chris Wood, na którego wyłożono 20 milionów funtów. Były napastnik Burnley nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, strzelając tylko dwa gole, lecz i tak ogólny dorobek transferowy "Srok" zasługuje na pełne uznanie. Wykonywane przez nie ruchy faktycznie znajdują swoje uzasadnienie - tutaj nie ma przypadku. Włodarze projektują przyszłość w taki sposób, aby była ona jak najbardziej przyjazna dla Newcastle.
Nikt nie zamierza porywać się z motyką na słońce, transfery wypalonych gwiazd europejskiej piłki nie przyniosłyby niczego dobrego w dłuższej perspektywie. A klub z St James' Park nie chce błyszczeć tylko przez chwilę, chce ugruntować swoją pozycję na krajowym podwórku. Ostatnie dokonania pokazują, że tendencja ta nie ulegnie zmianie w najbliższej przyszłości.
Na lata, a nie do lata
W trwające okienko transferowe Newcastle nie weszło z przytupem. Potrzebowało trochę czasu, aby się rozpędzić, bo gdy kolejne kluby ogłaszały swoje wzmocnienia "Sroki" wciąż tkwiły w martwym punkcie rozpoczętych wcześniej negocjacji. Anglicy postawili sobie jednak za punkt honoru podpisanie tych zawodników, którzy stanowili dla nich priorytet. Niemal cała uwaga została zatem skoncentrowana na Stevenie Botmanie.
O obrońcę Lille Newcastle zabiegało jeszcze w styczniu. Wówczas jednak porozumienie z Francuzami było wyjątkowo utrudnione, a co więcej, swoje pretensje do zawodnika zgłaszał także AC Milan. Kolejną rundę rozmów zaplanowano na lato i tym razem przedstawiciele Premier League nie pozostawili przypadkowi czegokolwiek. Oferta mistrzów Włoch została przebita pod każdym względem - to na St James' Park Botman mógł liczyć na lepsze zarobki, lepszy przelew otrzymało również Lille.
Przybycie Holendra jest dla "Srok" nie tylko wielkim wzmocnieniem na boisku, ale też pokazaniem całej Europie, że od teraz musi liczyć się z kolejną drużyną z Anglii. Jednocześnie wartość marketingowa tego transferu nie powinna przebić umiejętnościom piłkarskim zawodnika, którego niegdyś przymierzano do Liverpoolu. 22-letni Botman stał się we Francji rewelacją, jednym z najlepszych obrońców. Newcastle, za relatywnie niską kwotę, zyskało kolejnego lidera defensywy.
Podobnie zresztą można określić sprowadzenie Nicka Pope'a. Chociaż bramkarz pożegnał się z Premier League w poprzednim sezonie, to nie stracił swojego statusu, który przez lata wypracowywał na Wyspach. Bywały bowiem mecze, w których golkiper właściwie w pojedynkę trzymał przy życiu Burnley.
Nic więc dziwnego, że wyłożenie zaledwie 10 milionów funtów jest przyjmowane w Anglii z pełnym uznaniem. Tym bardziej, że Pope jawi się jako zawodnik lepszy niż Martin Dubravka, jego główny konkurent między słupkami "Srok". Słowak ma gorszy nie tylko współczynnik skutecznych interwencji, ale też słabiej wypada pod względem przechwytywanych dośrodkowań oraz akcji przerywanych jeszcze przed polem karnym. W tej ostatniej statystyce Pope był zresztą najlepszy w całej Premier League.
To informacja przydatna z perspektywy Eddiego Howe'a. Jego Newcastle nie gra futbolu tak skoncentrowanego na defensywie, jak miało to miejsce za kadencji Burce'a, dlatego siłą rzeczy wspomniane umiejętności Anglika jawią się jako cenne. Swoje robi też wiek, bo Pope - zważywszy na specyfikę zawodu bramkarza - ma przed sobą jakieś cztery lata gry na niezmiennie wysokim poziomie.
Cała kadra Newcastle została zresztą skonstruowana w taki sposób, aby mogła posłużyć angielskiemu szkoleniowcowi nie tylko do najbliższego lata, ale też w następnych sezonach. Niemal każda formacja ma swojego lidera, na którym łatwo będzie oprzeć szkielet drużyny, która w perspektywie kolejnych rozgrywek może zagrozić największym. Można nie ekscytować się "Srokami" ze względów moralnych, lecz jednocześnie można docenić to, jak wiele starań włożono w przygotowanie stopniowej ewolucji, a nie organizowanie pospiesznej rewolucji, która w takich wypadkach najczęściej kończy się hucpą.
Newcastle United nie ma aspiracji, aby sięgnąć po Ligę Mistrzów w ciągu dwóch następnych lat. Nie oznacza to jednak, że nie będzie robiło wszystkiego, aby się do tego celu stopniowo przybliżać.