Miejsce żenującej FC Barcelony jest w Lidze Europy, kolejna brutalna weryfikacja. "Hegemon stał się pariasem"

Miejsce żenującej Barcelony jest w Lidze Europy, kolejna brutalna weryfikacja. "Hegemon stał się pariasem"
Nicolo Campo/Pressfocus
Za FC Barceloną kolejny kompromitujący wieczór na arenie europejskiej. Kiedyś “Duma Katalonii” w cuglach przechodziła przez fazę grupową Ligi Mistrzów, wypatrując ważniejszych wyzwań. Te czasy jednak bezpowrotnie minęły i dziś klub musi zaakceptować, że jego miejsce jest w Lidze Europy.
Katalończycy przegrali z Bayernem Monachium, co właściwie można uznać za całkowitą normalność. “Die Roten” przecież po raz szósty z rzędu pokonali rywali z Camp Nou. Poza słynnym meczem z 2015 roku, kiedy Leo Messi położył do snu Jerome’a Boatenga, “Barca” jest dla Bawarczyków chłopcem do bicia, podnóżkiem, okazją na podreperowanie statystyk. Po losowaniu grup można było przypuszczać, że Barcelona stoi przed idealną szansą na zrewanżowanie się monachijczykom. Zamiast wendety nastąpiła kolejna kompromitacja, zderzenie z rzeczywistością, lekcja futbolu wykładana przez profesorów uczniakom, których niespełnionym marzeniem jest dwója na szynach.
Dalsza część tekstu pod wideo

Hello, darkness, my old friend

Wieczór z Ligą Mistrzów dla Barcelony rozpoczął się niezwykle wcześnie, bowiem jej przyszłość zależała od poczynań Viktorii Pilzno na Giuseppe Meazza. Już sama konieczność pomocy ze strony czeskiej ekipy pokazuje, w jak tragicznej sytuacji znalazła się “Duma Katalonii”. Jeszcze kilka lat temu w okolicach piątej kolejki fazy grupowej piłkarze z Camp Nou pieczętowali awans do fazy pucharowej, teraz musieli modlić się o korzystny rezultat w innym spotkaniu.
Cudu jednak nie było, a Inter pokonał Viktorię, zapewniając sobie upragniony awans. Trzeba otwarcie powiedzieć, że w stolicy Lombardii Czesi przez pewien fragment zaprezentowali się znacznie lepiej niż Barcelona na tle Bayernu. W końcu jednak podopieczni Simone Inzaghiego zrobili, co do nich należało. “Nerazzurri” wygrali i po raz kolejny udowodnili, że w przeciwieństwie do Barcelony zasługują na przepustkę do fazy pucharowej.
Barcelona jeszcze przed pierwszym gwizdkiem na Camp Nou wiedziała zatem, że jej los w postaci spadku do Ligi Europy został przypieczętowany. Mimo wszystko Katalończycy mieli o co grać, ponieważ na szali wciąż leżał honor, prestiż tego meczu, a także okazja, aby zrewanżować się Bayernowi za minione klęski. “Blaugrana” jednak udowodniła, że na tę chwilę znajduje się na zupełnie innej półce w światowym futbolu. Liga Europy to jedyne miejsce, na jakie zasługuje.

Deklasacja

Barcelona miała szansę na pokazanie, że stać ją na rywalizację z topowym rywalem, ale kompletnie jej nie wykorzystała. Po raz kolejny na Camp Nou wyszło jedenastu przestraszonych zawodników, którzy w rozgrywkach europejskich nie potrafią stworzyć nic konstruktywnego i zasłużenie ponoszą kolejne porażki. Przecież wpadki i klęski stały się już w Katalonii tradycją, niemal codziennością.
Barcelona zanotowała dziś kolejny skandaliczny występ. Podopieczni Xaviego nie zbliżyli się nawet pod bramkę Svena Ulreicha, kiedy Bayern prowadził już 2:0. Przez 90 minut gospodarze nie oddali ani jednego celnego strzału. Gra ofensywna i pomysł trenera "Barcy" na zagrożenie mistrzom Niemiec istniały tylko w sensie teoretycznym. Obserwując to spotkanie, czuć było, że monachijczykom właściwie nic nie grozi. Kiedy goście chcieli, oddawali piłkę i inteligentnie się bronili, a kiedy naszła ich ochota na ofensywny wypad, to wykorzystywali błędy rywali z fatalnym Hectorem Bellerinem na czele i strzelali kolejne gole. Problem "Barcy” polega na tym, że gdyby przeciwnicy musieli dziś wygrać różnicą na przykład pięciu goli, to z przekonaniem graniczącym z pewnością można założyć, że dokonaliby tego.
Barcelonę i Bayern dzieli obecnie przepaść i w najbliższym czasie nie zostanie ona zasypana jakimikolwiek ruchami klubu z Camp Nou. Przecież nie da się bardziej wzmocnić składu przy jednoczesnym osłabieniu rywala, niż poprzez transfer Roberta Lewandowskiego. Tylko, że ekipa Juliana Nagelsmanna pokazała Katalończykom miejsce w szeregu z Erikiem Choupo-Motingiem w linii ataku.
- Lewy, nadchodzimy - mówił Thomas Mueller jeszcze przed meczem.
Kiedy nadeszli, to po Lewandowskim i spółce nie było już, czego zbierać. W szeregach Bawarczyków czuć było pewność siebie, słuszne przekonanie o własnej wyższości. Bayern przyjechał po swoje, zdeklasował przeciwnika i teraz może wrócić do domu z poczuciem dobrze wykonanego zadania. Tymczasem kłopoty Barcelony jedynie będą się piętrzyły.

Klapa finansowa i wizerunkowa

- W poprzednim sezonie odpadnięcie z grupy Ligi Mistrzów wpłynęło negatywnie na nasz bilans, zyskaliśmy 12 mln euro mniej niż oczekiwaliśmy. Tegoroczny budżet finansowy zakłada dotarcie do ćwierćfinału Ligi Mistrzów oraz wygranie ligi hiszpańskiej - zdradził kilka tygodni temu Eduard Romeu, wiceprezes Barcelony ds. finansów.
Czas pokazał, że historia lubi się powtarzać, przez co “Duma Katalonii” drugi raz z rzędu nie awansowała do fazy 1/8 finału Ligi Mistrzów. W efekcie zarząd klubu po raz kolejny stanie przed trudnym zadaniem łatania budżetu w sytuacji, gdzie niemal wszystkie możliwe sztuczki zostały już wykorzystane w poprzednim okienku transferowym. Czy włodarzom uda się to dźwignąć?
Co więcej, “Barca” będzie musiała jak najlepiej zaprezentować się w Lidze Europy, aby jej położenie ze złego nie zmieniło się w tragiczne. Z perspektywy kibiców przyzwyczajonych do sukcesów konieczność rywalizacji w mniej prestiżowych rozgrywkach można uznać za swego rodzaju ujmę na sportowym honorze. Fakty są jednak takie, że ekipa Xaviego nie ma prawa traktować LE po macoszemu tylko dlatego, że to nie Liga Mistrzów i lepiej skupić się na rozgrywkach ligowych. Robert Lewandowski i spółka będą musieli dawać z siebie absolutnie wszystko, aby dojść jak najdalej, a najlepiej dla budżetu wygrać cały turniej.
Problemy finansowe to jedno, ale kolejna klęska w Europie jest również niespieralną plamą wizerunkową. Drugi tak fatalny sezon tylko naruszył już i tak chwiejną markę Barcelony. Oczywiście, poprzednie okienko pokazało, że nawet klub pogrążony w sportowym kryzysie dzięki historycznej renomie może kusić znakomitych piłkarzy. Ale już w przyszłości pewnie kilku zawodników poważnie zastanowi się, czy na pewno warto podążać za marzeniami i poświęcać wszystko, aby tylko zdobyć angaż na Camp Nou. Ryzyko jest spore, bo każdy kolejny cel transferowy będzie zdawał sobie sprawę, że może skończyć jak Jules Kounde, Robert Lewandowski czy Raphinha. Każdy z nich spokojnie mógł zostać lub dopiero przenieść się do klubów, które zagrają na wiosnę w Champions League. Ulegli jednak prestiżowi nazwy “FC Barcelona” i dziś przyszło im przełknąć gorycz porażki.

Posada Xaviego na włosku

Transfery czy ogólny wygląd kadry to jedno, ale nadchodzące miesiące można uznać za ostatnią szansę dla Xaviego Hernandeza. Naturalnie, mimo dzisiejszej porażki pewnie nikt nie wyobraża sobie, aby Joan Laporta już teraz pod wpływem emocji zwolnił trenera, którego sam namaścił na lidera projektu. Jeśli jednak “Barca” nie zdoła wygrać krajowego mistrzostwa, a w Lidze Europy znów odpadnie w kompromitującym stylu, jak przy okazji dwumeczu z Eintrachtem Frankfurt, to raczej nic nie uratuje obecnego szkoleniowca. Kredyt zaufania już i tak został wykorzystany, a debet rośnie z każdym występem podobnym do tego dzisiejszego.
Oczywiście, że Xaviemu trzeba oddać wyprowadzenie drużyny z głębokiego dołka, będącego spuścizną Ronalda Koemana. Nie można jednak w nieskończoność bronić trenera, który na arenie międzynarodowej osiąga wyniki na miarę średniaka. Wystarczy spojrzeć na rezultaty osiągane przez Barcelonę na Camp Nou w rozgrywkach europejskich pod wodzą 42-latka.
  • 0:0 z Benfiką
  • 1:1 z Napoli
  • 0:0 z Galatasaray
  • 2:3 z Eintrachtem
  • 5:1 z Viktorią Pilzno
  • 0:3 z Bayernem
Nikogo raczej nie zdziwiłoby, gdyby tego typu wyniki zaliczał zespół pokroju Betisu, Villarrealu czy Sevilli. Tymczasem mówimy o Barcelonie, która teoretycznie powinna znajdować się o klasę wyżej. Ostatnie miesiące stanowią jednak brutalną weryfikację faktycznej siły Katalończyków, a konkretnie jej braku. Dawny hegemon stał się europejskim pariasem, którego nie dopuszcza się dalej niż do przedsionka na salonach. Teraz śledzimy Ligę Mistrzów, ale przecież każdy z nas podświadomie czuje, że prawdziwa zabawa zacznie się na wiosnę. Barcelonie fazę pucharową przyjdzie jednak śledzić z perspektywy telewizora, mając przed sobą smutną powinność czwartkowej rywalizacji w turnieju drugiej kategorii. Ale czego więcej oczekiwać od drużyny, która od 28 października 2020 roku pokonała w Lidze Mistrzów jedynie Dynamo Kijów, Ferencvaros i Viktorię Pilzno.
Kiedyś symbolem “Barcy” był przebój “Viva La Vida” zespołu Coldplay. Ten utwór kojarzył się z największymi sukcesami magicznej układanki Pepa Guardioli, która w koncertowym stylu wyznaczała rytm europejskiego futbolu. Przewrotność losu polega na tym, że dawny symbol zwycięstw dopiero teraz faktycznie oddaje barcelońskie realia. Słowa pierwszej zwrotki tej piosenki idealnie obrazują historię “Blaugrany”. Byłemu potentatowi pozostało zamiatanie ulic, którymi niegdyś rządził.
I used to rule the world

Seas would rise when I gave the word

Now in the morning I sleep alone

Sweep the streets I used to own

Przeczytaj również