Michniewicz wylatuje z Legii Warszawa, a jego asystent skacze z radości. Emreli wpadł w złe towarzystwo
Czesław Michniewicz nie poprowadzi dzisiejszego treningu Legii Warszawa. Ani już żadnego kolejnego. Nie będziemy w tym tekście skupiać się na tym, jak to świetne wyniki zapewniał Michniewicz, ile wniósł do klubu. Skupiliśmy się na, że to tak ujmiemy, ciemniejszych stronach tej zmiany.
Wypowiedź Czesława Michniewicza. Czerwiec 2021.
- Czy będę trenerem Legii za 2 miesiące? Sam chciałbym to wiedzieć. Trenera się zmienia, kiedy nie ma wyników. Ale nie ma sensu budzić się rano z myślą, że kiedyś się umrze.
Ogłoszono już oficjalnie, że jego następcą został Marek Gołębiewski. Dotychczas pracował on z rezerwami stołecznego klubu, wcześniej wprowadził Skrę Częstochowa do pierwszej ligi. Marek Gołębiewski latem rozmawiał z dwoma łódzkimi klubami, czyli ŁKS-em oraz z Widzewem. Ostatecznie się na niego nie zdecydowano i przyszedł do trzecioligowej Legii II. W komunikacie klubu nie widać słowa "tymczasowy", więc można się szykować na to, że Gołębiewski pozostanie minimum do zimy. Celem numer jeden jest wyciągnięcie z Rakowa Marka Papszuna. Będzie jeszcze czas szerzej pisać o nowym trenerze mistrzów Polski, my tymczasem chcemy rozliczyć się jeszcze z tym, co działo się w klubie w końcówce ery Michniewicza.
’’Ucho prezesa”
Od rana czytaliśmy, że zespół tymczasowo obejmuje Przemysław Małecki. Być może właśnie to nie spodobało się prezesowi Dariuszowi Mioduskiemu. Opinie dziennikarzy i kibiców, że to błąd. Kto to wie, piszemy to zupełnie serio, w końcu prezes różne decyzje ma już na swoim koncie. Podyktowane zresztą różnymi powodami.
A podobno prezes i właściciel Legii bardzo polubił trenera Przemka Małeckiego. Słyszymy o nim, że jest ’’Uchem prezesa”. Brzmi złośliwie, ale jego zachowanie względem swojego przełożonego było jakie było. W klubie twierdzą, że asystent Czesława Michniewicza sprawiał coraz większe problemy ’’wychowawcze”, za to coraz częściej był w kontakcie z prezesem.
Michniewicz ściągnął Małeckiego z Akademii Lecha Poznań. Co ciekawe, Małecki był asystentem Rafała Ulatowskiego, który z kolei będąc asystentem Michniewicza zastąpił go lata temu w roli trenera Zagłębia Lubin.
Ale trener Czesław zaczął zauważać, że jego współpracownik idzie własną ścieżką. W kwietniu po zawieszeniu Michniewicza przez Komisję Ligi, jako pierwszy szkoleniowiec Legię poprowadził w meczu z Piastem właśnie Przemysław Małecki. Jednak z czasem został odsunięty na boczny tor. Coraz częściej podważał trenera Michniewicza. Gdy ten został zawieszony po raz drugi, drużyną zajął się już inny asystent - Alessio De Petrillo.
Przychodzi nam do głowy przykład kadencji Jana Urbana. Gdy ten został zwolniony, propozycję zastąpienia go w roli pierwszego trenera (i to nie tymczasowego, a raczej na stałe) dostał jego asystent Kibu Vicuna, obecnie prowadzący ŁKS. Odmówił ze względu na lojalność i… logikę. No skoro zespołowi nie idzie, to nie znaczy, że jedynym wykonującym złą pracę był pierwszy szkoleniowiec. A to przecież wielka szansa, świetny wpis w CV, zdecydowanie lepsze pieniądze.
Czesław Michniewicz starannie dobierał współpracowników. Bardziej wręcz pasuje tu słowo: selekcjonował. Podziękował za współpracę Markowi Saganowskiemu, który otwarcie mówił, że trenerem Legii dalej powinien być Aleksandar Vuković i podobno nie przykładał się do pracy.
Pożegnano też Łukasza Bortnika od przygotowania fizycznego czy Jana Muchę. Ten drugi podobno nie pasował do stylu pracy i nie prowadził się najlepiej poza boiskiem treningowym. Za niego ściągnięto Ricardo, trenera bramkarzy z Portugalii, dokładnie tego z zaciągu Ricardo Sa Pinto. Z tym, że ten fachowiec podobno wykazywał się zarówno ciężką pracą jak i jest sympatycznym, pozytywnym człowiekiem, czego nie można było powiedzieć o Sa Pinto.
Cóż, teraz Dariusz Mioduski będzie mógł liczyć na jeszcze szybszy przepływ informacji z szatni. W sumie szkoda, że nie skorzystał ze swojej wiedzy i w żaden sposób nie wsparł Michniewicza w ukaraniu ekipy imprezowej. Natomiast trener musiał działać sam i mieć świadomość ewentualnych konsekwencji.
Zostawił w Warszawie czwórkę: Mattias Johansson, Lindsay Rose, Lirim Kastrati i Juergen Celhaka. Trzech pierwszych za balangi, a tego ostatniego za odmówienie występu w rezerwach. Do Gliwic zabrał natomiast gagatka, o którym aż musimy napisać szerzej.
Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka
Co więcej, podobno wśród swoich krajan w Warszawie świetnie bawi się Mahir Emreli. Uchodził za wzór profesjonalizmu i nie odbieramy mu, że przykłada się do sportu, daje z siebie wszystko na treningu. Może tak być, ale sposób spędzania wieczorów też jest istotny.
Emreli zaczął chodzić do knajpy z azerskim jedzeniem, a przy piłkarzu Legii zaczęło pojawiać się coraz więcej nowych ’’przyjaciół”. Podobno ma on problem z odmawianiem ludziom, bywa nieasertywny, dlatego nowi koledzy szybko weszli mu na głowę.
Zresztą ten właśnie Emreli w najważniejszych momentach trafiał piłką w słupek. Gdyby strzelił gola na 1:0 w Gliwicach, być może Michniewicz dalej byłby trenerem zespołu.
Swoją drogą, doszło niedawno do niespotykanej sytuacji, o której było dość cicho. Emreli udzielił wywiadu Tygodnikowi Piłka Nożna, oto jego fragment:
- Czyli opinie, że liga polska jest dla ciebie tylko przystankiem w karierze są prawdziwe?
- Tak, nie ukrywam tego.
- Na jak długo?
- Nie wiem, po prostu na tak długo, jak będzie potrzeba. Mam ambicje, które chcę realizować. Chciałbym być pierwszym Azerem w lidze z europejskiego topu. Codziennie ciężko na to pracuję.
Co wydarzyło się później? Napastnik Legii udzielił wywiadu dla oficjalnej strony klubu i… sam go zaczął. Umówmy się, że takie sytuacje to rzadkość. Też zamieszczamy Wam fragment, żebyście sami wyrobili sobie zdanie na ten temat. Jednak to dość dziwne, brzmi bardziej jak zabieg PR-owy niż faktyczna refleksja zawodnika.
- Słuchaj, zanim zaczniemy rozmawiać, to miałbym do ciebie prośbę – chciałbym poruszyć jeden ważny temat.
- Zwykle początkiem wywiadu są moje pytania, ale brzmi ciekawie, dawaj.
- Nie no, to nic aż tak specjalnego, po prostu nie lubię niedopowiedzeń, a ostatnio jedno z nich ciągnie się za mną od dłuższego czasu. Udzielałem niedawno jakiegoś wywiadu, w którym zapytano mnie o moje cele na przyszłość. Powiedziałem, że mam swoje marzenia, że traktuję Legię jako pewien ważny etap, ale kiedyś chciałbym zagrać jeszcze wyżej. Przekaz poszedł był taki, że Emreli to w Legii jest na chwilę, a za kolejną już go nie będzie. Przeczytałem to i się wkurzyłem, bo to jakaś bzdura.
Cóż, w tym wszystkim zapominamy trochę o piłkarzach. Teraz wyszła na jaw kwestia ekipy imprezowej, ale generalnie pierwsze symptomy pojawiały się na boisku już długie tygodnie temu. Coś nie szło. Fakt faktem, Czesław Michniewicz dostał trochę czasu na poprawę stanu rzeczy. Chociaż sesji treningowych wiele nie miał, bo grał co trzy dni.
Co teraz przed Legią? Czas na pracę Marka Gołębiewskiego. Na nim ogromna presja, ale i tak jakby... zero oczekiwań względem jego osoby. Każdy spodziewał się mocnego, zagranicznego nazwiska. Jego pierwszym zadaniem powinien być sygnał: koniec chlania. Bo Michniewicz teraz, jeśli będzie chciał, to pojedzie na urlop, by oczyścić głowę. A piłkarze ciężką pracą muszą wyprowadzić Legię z dołu tabeli.