Miał zjeść Ekstraklasę, póki co błaźni się w social mediach. A jego historia jest bogata
Po odejściu Jordiego Sancheza Widzew napastnika potrzebował i Widzew napastnika ściągnął. Problem w tym, że jego pierwszą ofiarą była nie defensywa rywali, ale własna ręka. A to dopiero początek przygody, o której w Łodzi - tak czy inaczej - będzie głośno.
Miał być odpowiedzią na transfer podstawowego napastnika. W Ekstraklasie zdążył już błyszczeć. Jednocześnie ma za sobą długą historię występków wstydliwych. Czy zatem można się dziwić, że swoją współpracę z Widzewem Łódź Said Hamulić zaczął od złamania ręki na drzwiach?
Można, to jest za grube, chociaż mówimy o standardach polskiej ligi. Żeby było ciekawiej, to Bośniak wszystkiego się wypiera, chociaż nasze ustalenia potwierdził nawet prezes Widzewa.
Cyrk przyjechał do miasta.
Jak cię złapią za rękę...
Nie wiem, czy Said Hamulić jest na tyle zaznajomiony z polską kulturą przełomu wieków, że został fanem "Młodych Wilków", ale radę "Cichego" na swój sposób zdążył sobie wziąć do serca. Sprawę nierównego pojedynku, jaki Bośniak stoczył z klubowymi drzwiami, opisał Samuel Szczygielski (nasz tekst znajdziecie TUTAJ). Nie trzeba było długo czekać, aby informacja obiegła większość portali sportowych, taka scenka rodzajowa idealnie wpisuje się w Uniwersum Ekstraklasy.
Sensu chowania głowy w piasek i udawania, że do niczego nie doszło, nie widział sam Widzew. Dość szybko głos zabrał prezes klubu. Michał Rydz potwierdził, że absurdalna kontuzja Hamulicia faktycznie miała miejsce, przy okazji zapowiedział, że na napastnika nałożona zostanie też dodatkowa kara, bo przecież sama konieczność dłuższego pauzowania już nią jest.
- Największą konsekwencję dla siebie na pewno poniesie - sfrustrowany brakiem obecności w kadrze, sam się z niej wyłączył. Resztę rozstrzygniemy wewnątrz, jak drużyna. Trzeba przyznać, że historia godna naszego uniwersum. Ale skoro klub porządny to i drzwi solidne - napisał działacz w mediach społecznościowych.
Na tym cała historia mogłaby się w dużym stopniu zakończyć. Główny zainteresowany postanowił jednak też zająć stanowisko w sprawie. Na Instagramie wrzucił relację z opisem i emotkami, które złudzeń nie pozostawiają. Oświadczam, że nie ma żadnego złamania ręki, złamanie ręki wymyśliliście wy, dziennikarze.
Być może ktoś by się na tę zagrywkę nabrał, gdyby nie fakt, że Hamulić opublikował swój komentarz długo po reakcji Rydza.
Albo gdyby nie fakt, że to nie pierwszy - i pewnie nie ostatni - odpał w karierze 23-latka.
Król strzelców, król odpałów
Pół roku, które Said Hamulić spędził w Stali Mielec, było zjawiskowe. Zawodnika wyciągnięto z niewielkiego litewskiego klubu, ale szybko okazało się, że był to transferowy strzał w dziesiątkę. W 17 ligowych meczach zdobył dziewięć bramek i zanotował cztery asysty. Trafiał przeciwko Pogoni Szczecin, Śląskowi Wrocław, Górnikowi Zabrze, przyczynił się do pokonania Rakowa Częstochowa. Z piłkarza anonimowego błyskawicznie przeistoczył się w realną gwiazdę mielczan, może nawet całej Ekstraklasy. Ktoś powie, że niewiele. Nieważne, wszak Hamulić poczuł się, jakby rzucił pół piłkarskiej Europy na kolana.
Dość powiedzieć, że na pewnym etapie swojej pierwszej przygody w Polsce kazał sobie otwierać drzwi. A właściwie zażyczył bez pokrycia, bo mogę tylko zgadywać, jaka była reakcja kolegów z szatni.
- W szatni wcale nie należał do najbardziej lubianych piłkarzy. O swoim trudnym charakterze dał znać bardzo szybko – spóźniał się na treningi, potem potrafił nie zjawiać się na nich wcale, lekceważył sobie odprawy przedmeczowe. Ale bronił się swoimi wyczynami na murawie. Po jednym ze spotkań, kiedy zdobył już swoją piątą bramkę w sezonie, zażyczył sobie, aby… ktoś z zespołu zawsze otwierał mu drzwi do szatni. Choć brzmi jak żart, to żartem nie było - opisywał Przegląd Sportowy Onet.
Ostatecznie Stal zainkasowała 2,5 mln euro, gdyż na Bośniaka skusiła się Tuluza. Francuzi jednak szybko pożałowali, bo związek nie był pielęgnowaniem pięknej łąki kwietnej, ale orką na ugorze. Przez półtora roku Hamulić nie strzelił oczywiście żadnego gola, a dla pierwszego zespołu wystąpił łącznie w dziewięciu meczach. Kibice zaś właściwie z miejsca narzekali na poziom sportowy nowego napastnika. To nie przeszkodziło mu w bezceremonialnym manifestowaniu swojego niezadowolenia ze statusu w drużynie.
Bywało tak, że piłkarz postanowił nie przyjść na trening przed rozpoczęciem nowego sezonu. Bywało też tak, że gdy zaczęto go łączyć z transferem do Celticu, to Hamulić bez cienia zawahania wrzucił na Instagrama relację dobitnie sugerującą, że on tej Szkocji po prostu pragnie, już się doczekać nie może.
Los zdążył ze snajpera zakpić, bo do Glasgow nigdy nie trafił. Francuzi wypożyczali go do Vitesse i, o zgrozo, Lokomotiwu Moskwa. Żadnego szału nie było, łącznie 15 spotkań i zero trafień. Trochę słabo jak na kogoś, kto uważał się za absolutnie najlepszego gracza w swoim roczniku.
- Jeśli byłbym po prostu lepszym piłkarzem od moich rówieśników z Holandii, schowałbym dumę do kieszeni i poszedłbym do szkoły z myślą, że poważna kariera nie jest mi pisana. Ale patrzyłem na sprawę logicznie: nie byłem po prostu lepszym piłkarzem od moich rówieśników z Holandii. Byłem znacznie, znacznie lepszym piłkarzem od moich rówieśników z Holandii. Może nawet dziesięć razy lepszym, a oni wciąż tego nie dostrzegali, więc wpieniało mnie to niemiłosiernie - opowiadał Hamulić w rozmowie z Weszło.com.
Z kwiatka na kwiatek
Generalnie z tą Holandią w karierze Hamulicia to jest ciekawa sprawa. Zawodnik Widzewa urodził się w Leiderdorp, a z Bośnią wiążą go przodkowie. Pierwsze kroki w karierze stawiał w młodzieżowych zespołach Alphense Boys, Go Ahead Eagles, było też Quick Boys. Generalnie radził sobie nieźle, ale na poziomie Eredivisie nikt nie chciał mu dać szansy. Jako 20-latek wyjechał więc na Litwę, co było ruchem tyleż odważnym, co ostatecznie skutecznym. Jednocześnie napastnik pierwszy raz obraził się na Holandię, gdyż ta nie poznała się na talencie.
- Kiedy opuściłem Holandię, przestałem oglądać mecze holenderskich klubów i holenderskiej reprezentacji. Bo mnie nie lubili, bo mnie odrzucili, więc nie jestem nimi już zainteresowany. Nie tak dawno, już po występach w lidze litewskiej, miałem propozycje od jednego z mniejszych klubów z Eredivisie, ale odmówiłem, choć agent nazwał moją decyzję szaloną i przekonywał, że to świetna oferta - przyznał dla Weszło.com.
Obrażenie się długo nie trwało. Gdy Hamulić strzelił w Ekstraklasie dziewięć goli, był przekonany, że to otworzy mu drogę do reprezentacji Bośni i Hercegowiny. Powołania jednak nie było, więc zawodnik zadeklarował, że... grać dla Bośni nie będzie. Zamiast tego miał walczyć o powołanie do kadry Holandii. Ze Stali Mielec. Do kadry Holandii. Po pół roku w Ekstraklasie.
- Chciałbym bardzo podziękować za wsparcie płynące z Bośni. Jednocześnie chcę poinformować, że nie jestem już zainteresowany grą dla mojego kraju. W przyszłości będę walczyć o miejsce w reprezentacji Holandii - napisał na Instagramie (cytat za Transfery.info), a następnie usunął post.
Brak zainteresowania występami dla Bośni utrzymał się przez trzy miesiące. W czerwcu 2023 roku znalazł się na liście graczy dodatkowo (!) powołanych przez Faruka Hadzibegicia. To wystarczyło, aby napastnik znów zmienił zdanie.
Widzew ma problem?
Nie ma wątpliwości, że Widzew na Hamulicia mocno liczył, pewnie nawet liczy. Na tym etapie nie ma sensu stwierdzać z pełnym przekonaniem, że Bośniak nic nie da łodzianom na boisku. Jednocześnie historia jego postaw to wielka syrena alarmowa, która po powrocie do Polski zabrzmiała na długo przed tym, zanim 23-latek znów zameldował się na murawie.
Jego rozmowa z prezesem klubu raczej nie będzie należała do najbardziej łagodnych. Młody przecież zawodnik jawi się jako ktoś, kogo trzeba cały czas pilnować i temperować. To zadanie wykonalne - w Stali częściowo pokazał to Adam Majewski - ale z pewnością trudne. A przy tym szalenie problematyczne.
Złamanie ręki to nie jest uraz, który sprawia, że nie ma cię na jednym meczu, góra dwóch. To kontuzja wykluczająca na dłuższy okres, a kadra Widzewa to nie róg obfitości. Poza Hamuliciem jedyną nominalną "dziewiątką" w kadrze seniorów jest Imad Rondić, swoją drogą spisujący się powyżej oczekiwań. Próżno jednak liczyć na to, że 25-latek będzie w każdym meczu grał od deski do deski. Potrzebuje przynajmniej zmiennika, najlepiej nominalnego, znając preferencje taktyczne Daniela Myśliwca.
Hamulić zaś, przynajmniej na ten moment, koncertowo się z tej roli wypisał. Miał być spektakularny powrót do Ekstraklasy, no i był.