Miał być przyszłością Wisły Kraków, Smuda wróżył mu wielką karierę. Trudno uwierzyć, gdzie gra obecnie

Miał być przyszłością Wisły, Smuda wróżył mu wielką karierę. Trudno uwierzyć, gdzie gra obecnie
NORBERT BARCZYK / pressfocus
Dominik - Budziński
Dominik Budziński05 Jan · 11:30
Zachwycał w juniorskich zespołach Wisły Kraków, a potem jako 18-latek dostawał pierwsze szanse na boiskach Ekstraklasy. Nigdy nie zrobił jednak wielkiej kariery, którą przepowiadał mu sam Franciszek Smuda. Tomasz Zając w 2025 roku skończy 30 lat. Co robi aktualnie? Jest zawodnikiem i trenerem zespołu z… ligi okręgowej.
Gdyby dokonania w piłce juniorskiej miały przełożenie na zmagania seniorskie, Tomasz Zając byłby królem zielonych muraw. Chociaż urodził się we Wiedniu, szybko wrócił wraz z rodzicami do Polski, a potem świetnie rozwijał się w małopolskich klubach - Akademii Piłkarskiej 2011 Zabierzów i Wiśle Kraków.
Dalsza część tekstu pod wideo

Król juniorów z szansą w Ekstraklasie

Zawodnikiem “Białej Gwiazdy” został dokładnie w dniu swoich 16. urodzin. Reprezentował potem zespoły juniorskie i drużynę rezerw, ale jego nazwisko mocniej wybrzmiało dopiero wówczas, gdy w finale Centralnej Ligi Juniorów, mającej wyłonić mistrza Polski juniorów starszych, drużyna z Reymonta rozbiła Cracovię, rywala zza miedzy, aż 10:0.
Zając grał w tamtym zespole pierwsze skrzypce. W rewanżowym meczu o złoto ustrzelił hat-tricka, ale była to tylko wisienka na torcie, bo formą zachwycał w całym turnieju finałowym. W sześciu spotkaniach zdobył aż 11 bramek. Na listę strzelców wpisywał się co mecz. Karcił nie tylko “Pasy”, ale też Zagłębie Lubin i Lecha Poznań, czyli kluby znane z naprawdę solidnego szkolenia młodzieży.
Tomasz Zając
Transfermarkt
Zając, mogący wówczas z powodzeniem występować na kilku różnych pozycjach w ofensywie, debiutu w seniorskiej Wiśle doczekał się jeszcze przed wspomnianym finałem CLJ. Najpierw spędził na murawie kilka minut podczas ekstraklasowego meczu z Pogonią Szczecin, a w ostatniej kolejce sezonu zaliczył też epizod podczas rywalizacji z Zawiszą Bydgoszcz.

Smuda go cenił

Przełomowy miał być jednak dopiero kolejny sezon. Optymizmem napawały wówczas letnie sparingi, podczas których prowadzący wtedy zespół Franciszek Smuda dawał szanse kilku młodym chłopakom. W ostatnim meczu kontrolnym przed startem ligi Wisła pokonała wówczas Zagłębie Sosnowiec aż 6:0. Jedną z bramek zdobył grający w pierwszym składzie Zając, dwie inny młokos - Adrian Wójcik.
- To bardzo utalentowani zawodnicy. Moim zdaniem oni zrobią dużą karierę - mówił po ostatnim gwizdku Smuda.
Jak pokazała przyszłość, legendarny szkoleniowiec tym razem nie miał nosa. Wspomniany Wójcik nie zaliczył nawet w Wiśle oficjalnego debiutu i grał potem najwyżej w drugiej lidze, a dziś jako 28-latek reprezentuje klub z piątego poziomu rozgrywkowego.
Historia Zająca jest zresztą podobna, choć on dostał w ekipie “Białej Gwiazdy” nieco większy kredyt zaufania. Na początku sezonu 2014/15 jako zmiennik regularnie występował w meczach Ekstraklasy. Czasami było to 15 czy 20 minut, innym razem tylko kilkadziesiąt sekund. Po niektórych występach zbierał naprawdę dobre recenzje. Brakowało mu doświadczenia, czasami chłodnej głowy, ale grał odważnie. Robił sporo wiatru, głównie na skrzydle, bo to przede wszystkim tam dostawał swoje szanse.
Tamtego lata o Zająca miały pytać nawet kluby z Anglii i Niemiec. On został jednak w Krakowie, a niedługo później spadł w hierarchii szkoleniowca Wisły.
- Na początku sezonu trener dawał mi szanse i wchodziłem na boisko. Tak było, kiedy Wisła miała dobre wyniki. Później, kiedy pojawił się lekki „dołek”, nie było już tak kolorowo. Cele drużyny trochę się zmieniły. Trener nie chciał stawiać na młodych. Wcale mu się nie dziwię. Po jakimś czasie znów nastał dobry czas i w planach była walka o miejsce na podium ekstraklasy. Inna sprawa, że do Wisły przyszedł Mariusz Stępiński, który również jest młodym zawodnikiem i trener Smuda postawił właśnie na niego - tłumaczył potem młody piłkarz w rozmowie z Dziennikiem Polskim.

Niespodziewane pożegnanie

Zając w poszukiwaniu bardziej regularnych występów udał się wówczas, jeszcze w środku sezonu, na wypożyczenie do Chrobrego Głogów. Tam zaliczył wręcz wymarzony start. W dwóch pierwszych meczach rozegranych na zapleczu Ekstraklasy zdobył dwie bramki, ale niedługo później doznał urazu stawu skokowego, po którym nie wrócił już do tak wysokiej dyspozycji.
Wydawało się wtedy, że Zając, z którym Wisła wciąż wiązała przyszłość, wróci na Reymonta i podpisze nowy kontrakt. Doszło jednak do konfliktu interesów. “Biała Gwiazda” proponowała roczną umowę z opcją przedłużenia na określonych warunkach, tymczasem Zając odebrał to jako przejaw braku zaufania i… przyjął ofertę Korony Kielce. Ta chciała go bowiem od razu na dwa lata.
Dość nieoczekiwanie zatem piłkarz nazywany w Krakowie - choć głównie ze względu na podobne warunki fizyczne - nowym Tomaszem Frankowskim, szybko wyfrunął z Wisły. Liczył pewnie, że w nieco mniej wymagającym środowisku, gdzie o grę powinno być w teorii znacznie łatwiej, wskoczy na wyższy pułap. I owszem, w złocisto-krwistych barwach dostawał więcej szans, ale rzadko kiedy potrafił z nich odpowiednio korzystać. W 26 meczach nie strzelił żadnego gola. Zanotował tylko jedną asystę.
W taki oto sposób Zając, w wieku zaledwie 21 lat, zaliczył - jak się potem okazało - swój ostatni występ na ekstraklasowych boiskach. Korona, która w końcu całkowicie przestała na niego liczyć, najpierw wypożyczyła go do Sandecji Nowy Sącz, a potem już definitywnie oddała Stomilowi Olsztyn. W tym drugim klubie skrzydłowy radził sobie już nieco lepiej. W 30 spotkaniach zdobył trzy bramki i zanotował cztery decydujące podania przy golach kolegów. Przebłyski miał jednak głównie w Pucharze Polski. W pierwszej lidze szło mu już wyraźnie gorzej. Dopiero w pożegnalnym meczu na tym gruncie dał się we znaki ŁKS-owi Łódź, strzelając gola na wagę remisu.
Kolejne lata to już natomiast wyraźny zjazd i obniżanie poprzeczki. Najpierw kompletnie nieudany epizod w drugoligowej Pogoni Siedlce, potem zejście jeszcze o szczebel niżej, do trzeciej ligi, gdzie Zając reprezentował kolejno Bałtyk Gdynia, Wisłę Puławy i Avię Świdnik. Zdecydowanie najlepiej wiodło mu się w barwach tego ostatniego klubu. Spędził tam trzy sezony. Dwa pierwsze naprawdę udane (sześć goli i aż 18 asyst), ten ostatni w zasadzie do zapomnienia.

Strzela w okręgówce

Latem 2024 roku gruchnęła natomiast niespodziewana wiadomość. 29-letni Zając, piłkarz z 35 występami na poziomie Ekstraklasy, związał się z Turem Milejów, a więc klubem, który na co dzień występuje w lidze okręgowej. Były piłkarz Wisły i Korony zszedł zatem na szósty poziom rozgrywkowy. Tam zdecydowanie wyróżnia się na tle rywali. W rundzie jesiennej zdobył aż 19 bramek.
Co ciekawe, na wiosnę Zając będzie musiał łączyć funkcję zawodnika i trenera, bo to właśnie jemu zarząd Tura powierzył ostatnio obowiązki prowadzenia zespołu. Trzeci strzelec rozgrywek ligowych ma być głównodowodzącym, ale szkoleniowy duet stworzy z innym zawodnikiem, Karolem Kowalskim.
Zając, który ponad dekadę pięciokrotnie wystąpił też w reprezentacji Polski do lat 20, strzelając nawet gola Włochom, nie zrobił więc kariery, którą mu wróżono. Nie jest w tym jednak odosobniony. W zasadzie nikt ze złotej Wisły, która w imponującym stylu sięgała po mistrzostwo Polski juniorów starszych, nie podbił świata futbolu. I to delikatnie ujmując. O skali dramatu świadczyć może fakt, że najlepiej w seniorskiej piłce odnalazł się wtedy rezerwowy Jakub Bartosz. 90 razy wystąpił on na boiskach Ekstraklasy. Inni albo całkowicie przepadli, albo tułają się gdzieś po niższych ligach.

Przeczytaj również