Miał być najlepszy na świecie, Klopp za nim płakał. Teraz dogorywa. Bez gola i asysty od czerwca
Notował prawdziwe wejście smoka do świata europejskiej piłki. Zachwycał wizją gry, techniką, a gole i asysty sypały się u niego jak z rogu obfitości. W pewnym momencie, zdaniem wielu obserwatorów, Shinji Kagawa był nawet wśród najlepszych na świecie. Potem zaliczył jednak mocny zjazd i gdy wielu jego rówieśników nadal potrafi zachwycać, on od dawna jest już na peryferiach futbolu.
Borussia Dortmund wypatrzyła go w odległej Japonii. Trudno było jednak nie zwrócić uwagi na piłkarza, który jako młody pomocnik potrafił zakończyć sezon ligowy z dorobkiem 27 goli i 16 asyst, nawet jeśli zrobił to tylko na drugim poziomie rozgrywkowym w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Sprowadzony za frytki
Latem 2010 roku klub z Dortmundu zagiął więc parol na wówczas 21-letniego Japończyka, a kwota transferu wyniosła zaledwie 350 tysięcy euro. Niewielkie ryzyko, ale i uzasadnione wątpliwości, czy gracz, który do tej pory grał jedynie w Japonii i to przede wszystkim w drugiej lidze, będzie w stanie dać coś ekstra topowej drużynie Bundesligi.
Kagawa nie potrzebował jednak czasu na aklimatyzację. Z miejsca stał się kluczowym zawodnikiem ekipy prowadzonej wtedy przez Juergena Kloppa. Imponował wizją gry, techniką, przebojowością, był przy tym wyjątkowo konkretny. W pierwszym sezonie strzelił 10 goli i na pewno wyśrubowałby ten wynik, gdyby nie kontuzja, przez którą stracił niemal całą drugą część rozgrywek. W końcu wrócił jednak do zdrowia i wtedy zagrał sezon życia.
W kampanii 2011/12 był kapitalny. Cała Borussia imponowała wówczas swoją grą, zdobywając drugie z rzędu mistrzostwo Niemiec, ale to Japończyk uchodził za mózg drużyny. W samej tylko Bundeslidze zanotował bilans 13 bramek i 12 asyst.
Michael Zorc, ówczesny dyrektor sportowy BVB, to właśnie sprowadzenie Kagawy uznawał kilka miesięcy po transferze za najlepszy ruch klubu, choć w tym samym okienku przychodzili też m.in. Robert Lewandowski czy Łukasz Piszczek. O ile jednak Polacy potrzebowali czasu, aby pokazać pełnię swoich możliwości, reprezentant Kraju Kwitnącej Wiśni robił to właściwie od początku.
Kagawa zauroczył wtedy nie tylko Zorca czy Kloppa, ale też… Romana Kołtonia. Polski dziennikarz wypowiedział w tamtym okresie słowa, które stały się wręcz klasykiem i są mu przypominane do dziś.
- To jest brylant. To jest super talent. My też chcielibyśmy, żeby Lewandowski był takim talentem. Kagawa jest takim super talentem, ale Lewandowski nie jest - stwierdził Kołtoń jeszcze w 2010 roku podczas programu Cafe Futbol na antenie Polsatu Sport.
Bolesne rozstanie
Kagawa prezentował się na tyle dobrze, że szybko wzbudził zainteresowanie europejskich gigantów. Jego zatrudnienie rozważał m.in. Real Madryt, o czym po latach wspominał Jose Mourinho.
- Nie zawsze można grać w Realu Madryt. Wtedy moim pierwszym wyborem był Mesut Özil. Szczerze mu [Kagawie - przyp. red.] o tym powiedziałem, niczego nie ukrywając - zdradził “The Special One”.
Ostatecznie padło natomiast na Manchester United. Kagawa nie potrafił dogadać się z Borussią w kwestii nowej umowy i w końcu strony postawiły na rozstanie po dwóch latach udanej współpracy. “Czerwone Diabły” zapłaciły 16 mln euro, co wtedy wydawało się ceną iście promocyjną.
- Płakaliśmy przez 20 minut, trzymając się nawzajem w ramionach, kiedy odszedł - mówił wyraźnie poruszony Juergen Klopp.
Niemiecki szkoleniowiec bacznie obserwował potem poczynania Kagawy w Manchesterze, wylewając swoją frustrację, gdy Japończyk wyraźnie obniżył loty na Old Trafford.
- Shinji Kagawa to jeden z najlepszych zawodników na świecie, a teraz gra w Manchesterze United 20 minut – na lewym skrzydle! Serce mi pęka. Naprawdę, mam łzy w oczach. Środkowy pomocnik to najlepsza rola Shinjiego. Jest ofensywnym pomocnikiem i ma jeden z najlepszych nosów do bramek, jakie kiedykolwiek widziałem - mówił Klopp.
Daleko od oczekiwań
Faktycznie - Kagawa był w Anglii mocno rzucany po pozycjach. Dostawał swoje szanse w środku pola, ale sporo spotkań rozegrał też jako skrzydłowy, co bez wątpienia ograniczało jego potencjał. Nie omijały go także problemy zdrowotne, w kolejnych latach zdarzające się już niestety coraz częściej. Pod wodzą Sir Alexa Fergusona radził sobie jeszcze całkiem nieźle, dokładając cegiełkę do zdobycia mistrzostwa Anglii. Gdy jednak stery w drużynie przejął David Moyes, stawiający w większym stopniu na fizyczne przygotowanie graczy, Japończyk gasł.
Ostatecznie Kagawa, jak zresztą wielu znanych piłkarzy, nie rozwinął skrzydeł w czerwonej części Manchesteru. Z klubem pożegnał się po dwóch latach, a jego licznik przestał tykać po 57 rozegranych meczach, sześciu zdobytych bramkach i 10 asystach. Chociaż dwuletnia przygoda nie była szczególnie udana, piłkarz nie chciał mówić o rozczarowaniu.
- Podpisanie kontraktu z Czerwonymi Diabłami było dobrą decyzją i mówię to świadomie. Zdobyłem tam wiele doświadczeń i przeżyłem rzeczy, których na pewno nie doświadczyłbym w innych klubach. Na własnej skórze doświadczyłem też wielkości i potęgi tego klubu - tłumaczył.
Kagawa pożegnał Manchester i wrócił tam, gdzie wypłynął na szerokie wody - do Dortmundu. Początkowo radził sobie jeszcze całkiem przyzwoicie, zwłaszcza w sezonie 2015/16, gdy w samej Bundeslidze strzelił dziewięć goli i zanotował dziewięć asyst, ale potem, również przez coraz większe problemy z kontuzjami, notował widoczny zjazd.
Tournee po Europie
W końcu Japończyk formy zaczął szukać w Turcji. Udał się na wypożyczenie do Besiktasu i zaliczył tam wymarzony debiut. Co prawda w meczu z Antalyasporem wszedł na murawę dopiero w 81. minucie, ale i tak zdążył strzelić dwa gole, w tym jednego bezpośrednio po uderzeniu z rzutu wolnego. Można było wtedy mieć nadzieję, że w nowym środowisku Kagawa odzyska blask.
Ostatecznie przygoda japońskiego pomocnika z “Czarnymi Orłami” potrwała tylko kilka miesięcy. Klub ograniczał wydatki, i choć był stosunkowo zadowolony z Kagawy, nie zdecydowano się na przedłużenie współpracy. Piłkarz musiał szukać więc sobie więc nowego klubu, bo w Dortmundzie nie miał już przyszłości. Ostatecznie padło na Real Saragossa.
Z perspektywy czasu można natomiast stwierdzić, że wówczas rozpoczął się już wyraźny rozkład kariery, która na starcie zapowiadała się znacznie bardziej optymistycznie. Kagawa wystartował z tournee po Europie, zasilając coraz mniej liczące się kluby, i właściwie w żadnym z nich nie spełnił oczekiwań. Nie podbił Hiszpanii, a potem - w PAOK-u Saloniki oraz belgijskim St. Truiden - było jeszcze gorzej.
Powrót do domu, fatalna seria
Gdy więc o rok starszy Robert Lewandowski strzelał kolejne gole dla Barcelony, nadal będąc w środku wielkiego futbolu, jego dawny kolega z Borussii, który ponoć miał zrobić większą karierę, z podkulonym ogonem wracał do rodzinnej Japonii. To właśnie tam od roku Kagawa reprezentuje Cerezo Osaka.
Nic więc dziwnego, że słuch o byłym ulubieńcu Juergena Kloppa praktycznie zaginął. Głośno zrobiło się właściwie tylko raz, kilka miesięcy temu, gdy japoński pomocnik w meczu towarzyskim z PSG zdobył przepiękną bramkę. Wtedy świat mógł sobie o nim przypomnieć:
Z najlepszej wersji Kagawy pozostało jednak już niewiele, o ile pozostało cokolwiek. Kiedyś potrafiący strzelać i asystować na potęgę Japończyk dziś czeka na bramkę lub decydujące podanie w oficjalnym meczu od… czerwca 2023 roku. Chociaż potem rozegrał kolejne 18 spotkań, nie potrafił dorzucić choćby oczka do swojego dorobku. Trzeba jednak wspomnieć, że zazwyczaj gra ustawiony wyraźnie niżej niż za dawnych czasów. Mobilność już nie ta, na karku wcale nie aż tak mało, bo 34 lata. Trzeba szukać na siebie pomysłu i wycisnąć z tej przygody ostatnie soki.