Co za zjazd... Miał być legendą, wypchnęli go z klubu. To już pewne
Chiesa po włosku znaczy kościół. Federico tworzył pewną piłkarską religię, miał swoich wyznawców we włoskim futbolu, mógł nawet zbliżyć się popularnością do Roberto Baggio i Alessandro Del Piero. Było wielkie boom, ale powietrze uszło wcześniej niż ktokolwiek przypuszczał.
Federico Chiesa oznaczał obietnicę sukcesu. Uważano go za najlepszego skrzydłowego we Włoszech i latem 2020 roku, kiedy przychodził do Juventusu, patrzono na niego jedynie przez różowe okulary. Wieszczono dynamiczny rozwój, szeptem przebąkiwano o Złotej Piłce, statusie legendy włoskiej piłki. Cztery lata później skrzydłowy znalazł się na uboczu drużyny, na liście transferowej, w końcu sprzedany za małe pieniądze.
Co poszło nie tak?
Przyćmiona gwiazda
Jego czas rozpoczął się i właściwie również zakończył w pandemicznym czasie futbolu. Był partnerem w ofensywie dla Cristiano Ronaldo i skutecznie wykorzystał moment Portugalczyka w klubie. Obaj sobie pomagali i dokładali liczby. Dla Chiesy oznaczało to 15 goli i 11 asyst w 46 meczach. Doskonały wynik dla młodego skrzydłowego w pierwszym sezonie dla “Bianconerich”. Z kolei podczas EURO 2020 wykorzystał okazję kosztem bezzębnego Berardiego i wskoczył na jego miejsce podczas fazy pucharowej mistrzostw. Strzelił kluczowe gole w dogrywce z Austrią i w półfinale z Hiszpanią. Ale to nie on, a Gigi Donnarumma został słusznie obwołany MVP turnieju, a w kolejce za nim do tego miana stał Leonardo Spinazzola, grający fenomenalny futbol do momentu kontuzji.
Poważny uraz nie ominął też i samego Chiesy. Pół roku po wygraniu EURO zerwał więzadła krzyżowe w lewym kolanie i jasnym stało się, że zastopuje to na pewien czas jego karierę. Pauzował prawie rok, więc końcówkę trzeciego sezonu w Juventusie poświęcił bardziej na rekonwalescencję niż na powrót do pełnej formy. W tym czasie (styczeń 2023) kibice calcio szaleli za innym lewoskrzydłowymi: Chwiczą Kwaracchelią i Rafaelem Leao, szturmem podbijającymi ligę. Fede ciągle miał przebłyski talentu, ale potrzebował resetu i rozpoczęcia sezonu po odpowiednich letnich przygotowaniach.
Kampania 2023/24 miała odpowiedzieć na pytanie, w którą stronę przechyli się jego kariera. I dużo wskazywało na to, że zobaczymy Chiesę w starej, dobrej odsłonie. Pięć pierwszych meczów przyniosło cztery trafienia, ale potem znów były okresy dobrej i bardzo słabej gry. Max Allegri znalazł dla niego nową pozycję na boisku. Ściągnął Włocha ze skrzydła i ustawił za Dusanem Vlahoviciem. Efekty raczej nie oszałamiające. Łącznie dziesięć goli i trzy asysty. Federico stracił to, czym zawsze epatował: dynamikę, drybling i pazerność na gole. Gołym okiem zauważono regres w jego grze, utratę pewności, bezradność.
Po jednym z meczów, Allegri tłumaczył, że piłkarz “Juve” za bardzo kombinuje, sprawia, że dyscyplina, którą uprawia, robi się dla niego zbyt skomplikowana. - Powiedziałem mu, żeby biegł na bramkę. To prosty sport. Jeśli będzie zmierzał w kierunku prostokąta przeciwnika, znajdziemy rozwiązanie - tłumaczył.
A Chiesa ewidentnie utrudniał sobie sprawę, wchodząc w drybling z kilkoma zawodnikami naraz, tracąc na impecie akcji. Pod koniec sezonu machnął ręką i zastygał gdzieś między obrońcami, czekając na piłkę od kolegów. Zazwyczaj nie mógł się doczekać…
Tak samo, jak nowej umowy. Piłkarz poprosił klub o przedłużenie kontraktu na określonych warunkach, zbyt wysokich jak na drużynę, która zaciska pasa i szuka oszczędności. Na domiar złego na ławkę trenerską wkroczył Thiago Motta, który niekoniecznie widzi w swoich planach zawodnika kończącego za chwilę 27 lat. Do pracy wziął się więc agent Chiesy, szukając opcji dla swojego klienta. Odezwała się Barcelona.
Niedoszłe wsparcie dla “Lewego”
Duma Katalonii przeżywa kryzys instytucjonalno-finansowy już od kilku lat, ale nadal tęsknym okiem spogląda na czołowe nazwiska w futbolu. Mimo że co okienko ma problem z zarejestrowaniem nowych piłkarzy, nie przeszkadza to jej działaczom w wysyłaniu sygnałów na rynku transferowym: ciągle jesteśmy wielcy, stać nas na wszystkich. Potem jednak rzeczywistość bierze górę i prezes Joan Laporta et consortes muszą ograniczyć się do zawodników, ujmijmy to tak, budżetowych. Federico Chiesa właśnie takim od niedawna jest. Barcelona potrzebuje obsadzić pozycję odwróconego lewoskrzydłowego. Kogoś, kto mógłby zwieść dryblingiem jednego lub dwóch obrońców, ściąć do środka, oddać strzał lub otworzyć Robertowi Lewandowskiemu drogę do bramki. Kogoś, kto byłby kalką Lamine Yamala na prawej stronie albo przynajmniej starał się go naśladować.
Po EURO wybór padł na Nico Williamsa, ale szybko okazało się, że możliwości finansowe przerosły drużynę, a i zawodnik wolał nie ryzykować zamieszania z procesem rejestracji. Pieniądze przeznaczono na Daniego Olmo, inną gwiazdę mistrzów Europy - problem w tym, że na dłuższą metę nie załata on raczej wyrwy na skrzydle.
Transfer Chiesy więc przynajmniej na papierze wyglądałby dobrze dla obu stron. Wybierając Włocha wicemistrzowie Hiszpanii sięgnęliby po gracza w nieco stagnacyjnej formie, lecz z dużym potencjałem na obudowę i z miejsca mającym szansę na pierwszy skład. Dobre wyniki w Katalonii postawiłyby go ponownie w świetle reflektorów, od których odzwyczaił się co najmniej od kilku lat. To prawda, że ekipa Hansiego Flicka nie przeżywa najlepszego, ani nawet najspokojniejszego momentu w historii, jednak i w takich czasach możliwe jest zdobywanie trofeów. Barcelona potrafiła triumfować w lidze i Superpucharze Europy, mając do dyspozycji Pierre’a-Emericka Aubameyanga czy Francka Kessiego, którzy obecnie znajdują się na peryferiach dużej piłki.
Kierunek Liverpool
"Barca" nie zrobiła jednak poważnych kroków w kierunku Chiesy. Skorzystał z tego Liverpool, który potrzebował wzmocnienia głębi ofensywnego tridente. Problem w tym, że “The Reds” posiadają obecnie w składzie trzech klasowych specjalistów od gry na lewym skrzydle: Luis Diaza, Diogo Jotę i Cody’ego Gakpo i kolejne sprowadzenie kogoś na tę pozycję powoduje tłok i nadmierną rywalizację. Zanosi się zatem, że Arne Slot ustawi Chiesę po prawej stronie jako zmiennika dla Mohameda Salaha. Na tej flance Federico szalał właśnie w reprezentacji podczas EURO 2020. Transferowy guru Fabrizio Romano rozwiewa wątpliwości:
- Dla mnie Chiesa byłby fantastycznym nabytkiem. Idealnie pasuje do Liverpoolu, jest szybki i zasługuje na grę w zespole z ofensywnym futbolem, takim jak LFC, ponieważ Juventus pod wodzą Allegriego był zbyt defensywny - powiedział Romano. - Zdaję sobie sprawę z tego, że inni gracze są brani pod uwagę, ale mój typ dla Liverpoolu to Federico Chiesa.
Nie wystarczy mieć rozpoznawalne nazwisko, chęci do podniesienia kwalifikacji i zmysłu taktycznego, potrzeba też odrobiny szczęścia. A na szczycie piłkarskiej drabiny również zdrowia. Tego zabrakło Federico, ale banałem będzie zrzucaniem wszystkiego na kontuzje. Chiesa musi wyjść ze swojej rutyny. Zmiana barw klubowych to w jego przypadku oczywistość. Według najnowszych doniesień Włoch lada chwila wyląduje na Anfield (szczegóły TUTAJ).