Miał być księdzem, został mistrzem NBA. Pędzi po kolejny tytuł z rewelacją sezonu
W dzieciństwie przymierzano go do bycia księdzem. Seminarium i sutannę zamienił jednak na parkiet i koszykarski trykot. Teraz to rywale muszą się modlić, próbując zatrzymać Pascala Siakama.
Indiana Pacers stała się rewelacją tego sezonu w NBA. Rozważna przebudowa składu pozwoliła wykrystalizować wyjściową piątkę, która walczy o najwyższe cele. Po raz pierwszy od dekady ekipa z Gainbridge Fieldhouse zameldowała się w finałach Konferencji Wschodniej. Ten sukces raczej nie byłby możliwy bez pozyskania Pascala Siakama. W styczniu działacze postawili wszystko na jedną kartę, oddając za Kameruńczyka trzy picki w drafcie. Wymienili niepewną przyszłość na jakościową teraźniejszość. I trafili w dziesiątkę.
Krzyż Pański
Historia Siakama rozpoczyna się w kameruńskiej miejscowości Duala. Przyszedł tam na świat jako najmłodszy z sześciorga rodzeństwa. Jego ojciec, Tchamo, liczył na to, że syn zostanie księdzem. W wieku 11 lat został odesłany do seminarium St Andrews w miasteczku Bafia, osiem godzin jazdy od domu. Miał tam zostać do 18. urodzin, przygotowując się do służenia w imię wyższych celów. Chłopiec miał jednak inne plany.
- Mój tata w pewnym momencie myślał, że to może być coś, co chcę robić, ale to nigdy nie było moim powołaniem. Ale pobyt tam nauczył mnie tego, jak być mężczyzną. Jak brać odpowiedzialność i dbać o siebie, ale też o innych. Tam nauczyłem się wiele wartości - mówił na antenie BBC.
Jackie MacMullan opisała, że w wieku 15 lat Siakam za wszelką cenę chciał wyrwać się z seminarium. Już wtedy wiedział, że nie zamierza spędzić reszty życia przed ołtarzem. Specjalnie zachowywał się źle, licząc na to, że ojciec Collins odeśle go do domu.
- Wiem, co myślał sobie ojciec Collins. "Dlaczego ten mądry dzieciak robi te wszystkie głupie rzeczy?". Odpowiedź była prosta: "Nie chcę tu być". Próbowałem wszystkiego, co możliwe, żeby się wydostać - tłumaczył w wywiadzie dla ESPN.
W 2011 roku przed uczniem seminarium stanęła wyjątkowa szansa. Wraz z przyjaciółmi pojechał na obóz koszykarski organizowany przez Luca Mbah a Moute, w przeszłości zawodnika m.in. Milwaukee Bucks czy Houston Rockets. Kameruńczyk co roku pomaga w wyszukiwaniu największych talentów w Afryce. W ten sposób odkryto choćby talent Joela Embiida, ubiegłorocznego MVP NBA. W jego ślady poszedł też Siakam, chociaż początkowo nawet nie myślał, że może odnieść sukces. Kilka lat temu Masai Ujiri, prezes Toronto Raptors, wyznał, że Pascal wcale nie pojechał na obóz z miłości koszykówki. Przyjechał do RPA przede wszystkim po to, aby odwiedzić siostrę, której nie widział od pięciu lat. Przy okazji spróbował jednak swoich sił na parkiecie. I okazało się, że jest nieoszlifowanym diamentem.
Od ławki po mistrzostwo
Podczas obozu koszykarskiego na grę Siakama zwrócił uwagę Dwane Casey, ówczesny trener Raptors. Kameruńczyk pokazał się z tak dobrej strony, że dostał możliwość wzięcia udziału w międzynarodowym programie Basketball Without Borders. Zaproszono go do Stanów Zjednoczonych, gdzie zaczął uczęszczać do szkoły w Louisville. Po przyjeździe do Teksasu nawet nie znał języka angielskiego, ale najlepiej porozumiewał się na parkiecie. W lidze NCAA został mistrzem i najlepszym graczem Wschodu. W 2016 roku Toronto wybrało go w drafcie z 27. numerem.
Debiutancki okres w NBA stanowił jednak zderzenie z rzeczywistością. Siakam posiadał wrodzony talent, ale nie był w stanie nadrobić straconych lat. Dopiero jako 17-latek mógł zacząć traktować koszykówkę na poważnie. W tym wieku większość zawodników ma już za sobą pokaźną karierę juniorską naznaczoną wieloma sukcesami. Raptors zaufali umiejętnościom Kameruńczyka, ale wiedzieli, że nie stanie się od razu gwiazdą wielkiego formatu. O całej sytuacji wiele mówi fakt, że po drafcie agent chciał kupić koszulkę z nazwiskiem Siakama. W klubowym sklepie Kanadyjczyków nie mieli jednak nawet szablonu z jego nazwiskiem. Istniało ryzyko, że przygoda z najlepszą ligą świata okaże się krótka i niezbyt owocna. W debiutanckim sezonie nie porwał tłumów, notując średnio 4,2 punktu, 3,4 zbiórki i 0,3 asysty. Jako drugoroczniak wykręcał 7,3 punktu, 4,5 zbiórki i 2,1 asysty. Było źle.
- Myślę, że przełomem była porażka w play-offach w 2018 roku. Następnego dnia zobaczyłem Pascala na siłowni i powiedział mi coś w stylu: "Słuchaj, muszę nauczyć się rzucać. Widzę grę w play-offach i trzeba rzucać, żeby utrzymać się na parkiecie". Więc wziął piłkę i odbywał po dwa, trzy treningi dziennie. To pokazuje, jak bardzo pracowitym jest sportowcem, niesamowicie zaangażowanym w znalezienie swojego miejsca w lidze. Słyszałem, jak wiele osób ciągle pytało go o postęp, czy jest tym zaskoczony. A on mówił: "Nie, zawsze wyobrażałem sobie, że tak będzie". Myślę, że to ważne, że wierzy w siebie i dokłada do tego pracę - chwalił na antenie FOX Sports Nick Nurse, były trener Toronto.
Latem 2018 roku Siakam zamknął się w klubowym ośrodku Raptors i właściwie z niego nie wychodził. Krążył między siłownią i parkietem, podnosząc umiejętności w zakresie techniki rzutu, walki na tablicach i kreowania gry partnerom. Efekty okazały się oszałamiające. W trzecim sezonie poprawił się w dosłownie każdej możliwej statystyce. Notował ponad dwa razy więcej punktów, zbiórek i trójek. Sięgnął po nagrodę Most Improved Player, deklasując wszystkich konkurentów.
Przy okazji stał się filarem drużyny, która sięgnęła po pierwsze pierścienie w historii. W 2019 roku Toronto przerwało mistrzowski marsz Golden State Warriors. Już w pierwszym meczu decydującej serii Siakam wspiął się na wyżyny, rzucając 32 punkty. Był to piąty najlepszy debiut w finałach w historii NBA. Lepsze wyniki wykręcili tylko Tim Duncan, Michael Jordan, Kevin Durant i Allen Iverson. Elitarne grono. 12 miesięcy wcześniej ten sam zawodnik grał ogony, mając problem z oddaniem dwóch celnych rzutów w meczu. Ambicja, charakter i katorżnicza praca doprowadziły go jednak na koszykarski szczyt.
- To było niesamowite. Każdy zawodnik chce zdobyć mistrzostwo, ale zwycięstwo dla Toronto i całej Kanady było czymś wyjątkowym. Ci ludzie stali się na zawsze mimi braćmi. Wiele razem przeszliśmy i wspaniale było zakończyć sezon w ten sposób, będąc najlepszą ekipą na świecie. Jestem wdzięczny, że mogłem zdobyć tytuł już na początku kariery, ale to sprawia, że chcę jeszcze więcej - podkreślał w rozmowie z RedBull.com.
- Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Pascal to gracz, który otrzymał od Boga wewnętrzny duży silnik z ogromną ilością energii. Ona pozwala mu grać z określoną szybkością, z atletyzmem, pozwala mu na codzienną ciężką pracę. On wykorzystuje ten silnik w najlepszy możliwy sposób. Pracuje, pracuje i pracuje. Jestem wdzięczny, że wykorzystuje swoje umiejętności do maksimum - doceniał Nurse.
Rozłam
Czasem po zdobyciu pierścieni drużyny w NBA chcą zbudować dynastię. Zdarza się jednak, że pojedynczy sukces jest tylko odstępstwem od szarej rzeczywistości. Raptors należą do tej drugiej kategorii. Mistrzowska drużyna rozpadła się w dość szybkim tempie. Kawhi Leonard i Serge Ibaka odeszli do Los Angeles Clippers. Kyle Lowry przystał na ofertę Miami Heat. Siakam został w zespole, który nie miał już prawa walczyć o najwyższe cele.
Kameruńczyk źle zareagował na obniżony poziom ambicji drużyny. W jego poczynaniach widać było ogromną frustrację. Podczas jednego meczu z Cleveland Cavaliers zaatakował werbalnie sędziego. Niedługo potem dostał karę w wysokości 50 000 dolarów za obrażenie trenera Nicka Nurse’a. Czuć było, że każda ze stron potrzebuje nowego rozdania. O potencjalnej wymianie spekulowano przez wiele miesięcy, ale stała się ona faktem dopiero w styczniu tego roku. Sam zawodnik nie chciał opuszczać miejsca, w którym, tak mu się wydawało, odnalazł swoje miejsce na ziemi. W Toronto kupił dom, założył fundację PS43. W końcu musiał jednak odejść do Indiany Pacers.
- Toronto to wszystko, co znam i wszystko, co chciałem poznać. Nigdy nie prosiłem o wymianę. Może to zabrzmi naiwnie, ale czułem, że mógłbym być jednym z tych gości, którzy całą karierę spędzają w jednym zespole. Taka była moja mentalność, nawet pomimo wielu plotek. Ale zdaję sobie sprawę, że to biznes. Oni mają prawo decydować, kiedy nadejdzie czas na zamknięcie pewnej epoki - opisał dla The Players' Tribune.
- Jednak to wszystko nie zmieni tego, czym jest dla mnie Toronto. Najważniejsza rzecz, jaką chciałbym powiedzieć, to, że Toronto jest moim domem. Zapuściłem tutaj korzenie. Mam nadzieję, że ludzie, którzy to czytają, zrozumieją moje uczucia. Kiedy opuściłem Kamerun, włóczyłem się po szkołach z internatem. Nie miałem uczucia przynależności do społeczności. Toronto od pierwszego dnia pozwoliło mi poczuć, że jestem jego częścią. Podobała mi się ta różnorodność, wychodziłem na miasto i widziałem ludzi z Kamerunu, Ghany, Meksyku, Korei, Jamajki, Europy, po prostu ludzi z całego świata. Dzięki temu poczułem się komfortowo - dodał.
Zwieńczenie projektu
Indiana rzuciła wszystko na jedną kartę, budując skład na teraz. Początkowo można jednak było mieć pewne obawy dotyczące oddania trzech wyborów w drafcie. Szczególnie, że w pierwszych trzech meczach z Siakamem Pacers ponieśli same porażki. Potrzeba było czasu, aby 30-latek, który całą karierę spędził w jednym zespole, odnalazł się w nowych schematach. Na szczęście trafił do odpowiedniego środowiska, gdzie wszyscy chcieli pomóc w sprawnej aklimatyzacji. Tyrese Haliburton, największa gwiazda Indiany, skontaktował się z Fredem van Vleetem, aby porozmawiać o stylu gry Pascala, jego ulubionych zagrywkach, tym, w których momentach powinien dostać piłkę. Siakam i FVV przez lata doskonale współpracowali w Raptors. Teraz Kameruńczyk nawiązuje podobną nić porozumienia z nowymi partnerami.
Z każdym tygodniem forma nowego nabytku Pacers szła do góry. Prawdziwy wystrzał nastąpił w najważniejszym momencie, czyli po rozpoczęciu play-offów. W pierwszej rundzie Siakam walnie przyczynił się do wyeliminowania Milwaukee Bucks. Po dwóch meczach miał na koncie łącznie 73 punkty, 24 zbiórki, osiem asyst, dwa bloki i 31 z 46 trafionych rzutów. Znów był tym zawodnikiem, który w 2019 roku sięgnął po mistrzostwo.
Następnie Indiana trafiła na niezmordowanych Knicks. Nowojorczycy podeszli do rywalizacji w składzie przetrzebionym mniej lub bardziej poważnymi kontuzjami. Wykazali się jednak ogromnym serduchem i udało im się doczłapać do siódmego, decydującego meczu. W nim Pacers nie pozostawili złudzeń, odnosząc efektowne zwycięstwo 130:109. Siakam znów został jednym z bohaterów, notując 20 punktów, cztery zbiórki, cztery asysty, jeden przechwyt i jeden blok
- Pascal to wspaniały zawodnik. Pozyskaliśmy go, ponieważ chcieliśmy dostać się do play-offów i awansować do kolejnych rund. Staramy się zbudować tutaj coś wyjątkowego. A on jest wyjątkową osobą i wyjątkowym zawodnikiem - przyznał ostatnio trener Rick Carlisle.
Siakam okazał się fenomenalnym wzmocnieniem drużyny, która może mierzyć bardzo wysoko. Ostatnie tygodnie pokazały, że Pacers potrzebowali silnego zawodnika, który haruje w defensywie, dokładając przy tym ponad 20 punktów na mecz. Teraz 30-latek spróbuje pomóc w sprawieniu istnej sensacji, jaką byłoby potencjalne wyeliminowanie Boston Celtics. Ekipa z TD Garden jest zdecydowanym faworytem finałów Wschodu, ale w play-offach należy zawsze spodziewać się niespodziewanego. Już w pierwszym spotkaniu Pacers postawili się Celtom, przegrywając dopiero po dogrywce. Siakam zaliczył 24 punkty, 12 zbiórek i 7 asyst, a zatem zagrał więcej niż solidnie.
Kameruńczyk od lat występuje z numerem 43, który nie jest przypadkowy. Czwórka to hołd dla zmarłego ojca i trzech braci, trójka jest dla mamy i dwóch sióstr. W najbliższych tygodniach najważniejszą cyfrą będzie jednak dwójka. Siakam zrobi wszystko, aby po raz drugi wygrać pierścienie.
Historia nowego filaru Pacers dowodzi, że nigdy nie jest za późno na znalezienie swojego powołania. W wieku 16 lat Siakam pewnie nie przypuszczał, że zostanie topowym graczem i mistrzem NBA. Wtedy marzył jedynie o wyrwaniu się z seminarium. Co więcej, koszykówka nawet nie była jego pierwszym sportowym wyborem, ponieważ w dzieciństwie wolał grać w piłkę nożną. Na szczęście poświęcił karierę basektowi. Chociaż znając życie, pewnie nawet jako piłkarz stałby się gwiazdą. Amen.